JustPaste.it

Pierwsza praca Herkulesa

Lew Nemejski nie należał do potulnych zwierząt, jeśli oczywiście wziąć za pewnik słowa Parandowskiego.
Nawet gdyby założyć, że to czysto teoretyczna fikcja literacka, czy prawda mogłaby okazać się lżej strawna, bardziej przyswajalna?
Lwa trzeba było tak czy siak dorwać, a z książki niepodobnym było go wyciągnąć.
Jakiś plan trzeba było mimo wszystko opracować.
Jaki? Punktu zaczepienie nie było. Jedyne co było to informacja o lwie.
Wiedziała, że Lew (w ogóle) to zwierzę nie należące do domowych pupili i nie dające się z łatwością okiełznać.
Generalnie ( jakieś mądre słowo w końcu padło) to ta pierwsza o Lwach tylko czytała, i to przy okazji lektury W pustynie się puszczy, notabene nie doczytała jej do końca.
Jeśli kolejny skrawek wiedzy wpłynie na powodzenie w sprawie dodam, że film dooglądnęła do końca i widziała jak wyglądają te stworzenia, więc może slajdy wyrzucone z pamięci też się na coś zdadzą.
Portret pamięciowy można było stworzyć. Listy gończe można było porozwieszać na słupach.
Ale znowu miała szpecić miasto i po raz kolejny narażać społeczeństwo na zniewolenie i ponoszenie tak wielkiej ofiary w imię osobistej sprawy?
Nie tak dawno przecież zdjęto pozostałości po plebiscycie na twarz roku i ona miałaby robić to ludziom ponownie.
Fakt, że nawet gdyby zdecydowała się na taki krok, wykonałaby go z większą gracją i w lepszym wydaniu, w lepszym anturażu, ale osaczać znowu, skoro lepiej było czuć się wolnym i nie obserwowanym?
Zaserwować ludziom Big Brothera i nie chodziło tu o firmę produkującą drukarki.
Co czuł Józef K.? Oni mają czuć to samo? Nie, nie takim kosztem należało pokonać wiatraki i lwa. Tym razem należało wziąć pod uwagę uczucia innych i nie „kafkować” ich na siłę i dla swoich fanaberii.
W poszukiwaniu rozwiązania należało udać się do sieci.
Wujek google na pewno coś poradzi, zawsze radził. W końcu nie na darmo nazwano go: Wujkiem Dobra Rada.
Ale jak tu w spokoju surfować po sieci, skoro niezapowiedziana „niespodziewajka” zmaterializowała się na oczach tej pierwszej i zza węgła wynurzyła się filigranowa postać małego potwora, który bez zbędnych fajerwerków wybuchł niczym granat pozbawiony zawleczki .
 - Cześć ciociu – wrzasnęła ile sił w płucach trzyletnia bratanica, wpadając bez pukania do pokoju. Pobawimy się? - zapytała już nieco ciszej.
Pierwsza nie wierzyła własnym ślepią. Zaczęła więc je przecierać ze zdumienia, chcąc upewnić się czy czasami wzrok jej nie zawodzi i nie zwodzi. Ale nic z tych rzeczy. Z patrzałami było wszystko w jak najlepszym porządku. Widziała zatem to, co rzeczywiście widzieć była powinna, a więc ją i jej małego przyjaciela.
- Teraz nie mogę – oznajmiła. Może później – powiedziała, z nadzieją, że mała odpuści.
Ale nic z tych rzeczy. Mała nie należała do osób, które szybko się poddają. Mała zawsze walczyła do końca i zawsze wygrywała to, co chciała, przede wszystkim wówczas, kiedy w grę wchodziła walka z jej miękką jak gąbka ciotką.
Bratanica spojrzała wymownie na ciotkę. Jej oczy niemym krzykiem wykrzykiwały - aż iskry leciał na wszystkie strony: „ Jeśli się ze mną nie pobawisz, rzucę się na podłogę i urządzę Ci małe piekiełko na ziemi, więc wybieraj?”
Cioteczka spojrzała na małą, po czym na dłużej jak jeszcze nigdy wlepiła w nią wzrok, chcąc posłać jej pierwszy raz w życiu złowrogie spojrzenie. Jej oczy też miały wiele do powiedzenia: Spróbuj kwiczeć. Tylko spróbuj urządzić przedstawienie z ariami operowymi w tle, a pożałujesz.
Ciotka jednak nie umiała zagrać twardziela do końca. Po chwili zmiękła jak za długo przetrzymywany balon.
Proszę - jej oczy teraz przybrały ton błagalny - nie wrzeszcz, a pobawię się z Tobą.
Mała od razu zrozumiała mowę ciała, dlatego zapytała pełna radości.
- A w co się pobawimy? - mówiąc to aż podskoczyła na cześć swojego kolejnego zwycięstwa.
- W Lwa Nemejskiego – oznajmiła złośliwie, bowiem miała już dość tego, że za każdym razem w starciu z trzyletnią dziewczynką ponosiła klęskę.
A ja mam lwa nemejstiedo – ogłosiła z pewna dumą w głosie bratanica, przytulając do serca maskotkę, którą cały czas trzymała w lewej ręce..
Pierwsza na te słowa osłupiała. Zamieniła się na krótką chwilę w słup soli i pogrążyła się w bezruchu, gapiąc się jakimś opętańczym wzrokiem na małą i jej przytulankę. W jej oczach było coś pożądliwego. Czyżby tak szybko zaczęła pożądać lwa?
- Skąd masz lwa? - zapytała szorstko, chwilę po tym jak doszła do siebie.
- Dziadet przywiózł mi z nemejs.
- Z nemejs, a co to takiego?
- Ty duptasie – powiedziała mała. Nie wiesz, to tati Traj?
- Traj?
- Tat, traj. Dzidet tam pracował i mi przywius.
Ciotka nie miała pojęcia o co malej chodzi, ale cieszyła się, że mała miała lwa.
- Dobra mała, nie ma czasu. Pobawimy się w lwa nemejstiedo, pokonamy go wspólnie, ale po zabawie mi go oddasz. Na chwilę tylko, to znaczy pożyczysz mi, tak?
Ciotka postanowiła postawić sprawę jasno i nie owijać w bawełnę.
- Nie! - krzyknęła mała, chowając lwa pod bluzkę. To mój lew! Buuuu – zaczęła szlochać.
- Nie rycz, oddam Ci go. Tylko się trochę pobawię – uspokajała.
- Ciocie nie bawią się lewami – zaczęła się śmiać.
Swoją drogą dzieci bardzo szybko przechodzą ze stanu rozpaczy w stan ekscytacji, niemalże brechu. - Tylto małe dzieci bawią się zabawtami – kontynuowała - a ty ciocio jesteś juś stalym plytem – mówiła wyraźnie rozbawiona pomysłem ciotki.
Nie przesadzaj – powiedziała pełna złości na siebie i swoją ciotowatość. To jak? - zapytała po chwili, ale wiedziała, że niczego już nie ugra - pożyczysz po zabawie?
Nieeee – krzyknęła ile sił w płucach.
Pierwsza wiedziała, że wzmożona fala krzyków świadczy o prawdziwym, nie dającym się przekabacić NIE, więc zrezygnowała z dalszej, daremnej walki.
- Nie to nie, trudno – oznajmiła bez najmniejszej emocji w głosie.
Tak więc, musiała porzucić wszelkie złudzenia na zdobycie i pokonanie lwa i pobawić się z twardą , i nieugiętą bratanicą.

Po tym, jak wizyta dobiegła końca pierwsza wróciła do sieci i poszukiwań tropów, które naprowadziłyby ją na ślad nemejskiego lwa. Surfowała po całym internecie. Przeglądała strony polskie i choć nie znała angielskiego powoli zapuszczała się również w głębie zagraniczną.
Jednak, ani w lokalnej przestrzeni, ani w przestrzeni obcego jak i dalekiego nie było niczego, co mogłoby pomóc w odnalezieniu lwa.
Zaczęła już tracić wszelką nadzieję. Zaczęła wątpić w słuszność podjętej decyzji, a także w sens i cel własnych poczynań.
Długie godziny przed komputerem nie przynosiły żadnych korzyści, ani też nie posuwały sprawy na przód. Wszystko tkwiło w martwym punkcie.
Do momentu, kiedy postanowiła rozszerzyć swoje poszukiwania na obszar blogowy.
Po tej decyzji i po dokonaniu szeregu działań, zmierzających do uzyskania jakiś, chociażby najkrótszych informacji dotyczących lwów, trafiła w końcu na jakiś ślad.
Znalazła na pewnej stronie niesamowity, tajemniczy, specyficzny i jakże inny od innych blog należący do niejakiego Lwa Nemejskiego.
Prawdziwego? Tego jeszcze nie wiedziała, ale zamierzała to dokładnie zbadać i sprawdzić.
Zamailowała więc do właściciela literackiego Lwa, nie mylić z Lwem z literatury, czyli z Mitologii. Zwróciła się do Niego tymi słowami.
Drogi Lwie
Przeszukując internet w poszukiwaniu ważnego dla mnie śladu, który mógłby zaprowadzić mnie (chociażby brzegiem Styksu) do celu i końca pierwszego odcinak drogi, którą mam przebyć, natrafiłam na Twój blog.
Literacki kunszt i niepowtarzalność Twoich wyczynów literackich wprawił mnie w prawdziwy zachwyt. Do tej chwili nie mogę przestać OCHOWAĆ i ACHOWAĆ.
Ale nie tylko oryginalność i piękno spowodowały, że zwróciłam ku monitorowi swoje piękne ciemne oczęta i na dłuższą chwilę zatrzymałam wzrok na Twoich opowiadaniach, nowelach, słupnikach, ale nie Szymonach. Do rzeczy jednak. Wazelina powoli się kończy.
Muszę pokonać Lwa!
Wyzywam Cię więc na pojedynek!

Blog okazał się przełomem w sprawie, a także – co ważniejsze - oficjalną siedzibą Lwów Nemejskich.
Lwy okazały się natomiast– wbrew temu, co pisał Parandowski – przyjaznymi zwierzątkami, a także co jest zgodne z tym, co MITO-klet bazgrał, odważnymi ssakami, bo nie uciekły jak dziwka z lasu podczas deszczu, a wbiegły do lasu, mimo deszczu gradu, wiatru i przyjęły wyzwanie.
Teraz, nie pozostało tej pierwszej nic innego jak napisać tekst, nowele, powieść historyczną, komedię czy też inną groteskę, która wygrałaby z prozą absurdu tworzoną przez Nemeja, a to niestety graniczyło niemal z cudem.
Postanowiła jednak podjąć rękawicę, która notabene sama rzuciła.

Pisanie jest procesem długotrwałym. Dzieło, aby mogło stać się dziełem musi być długo pieszczone, dopieszczane, sprawdzane, czytane i w ogóle dużo by o tym pisać.
Nie wiem jednak czy warto serwować rozwlekłe opisy, nie wnoszące do akcji niczego nowego, prócz nudy.
Do Orzeszkowej mi daleko, nad Niemnem nigdy nie byłem, a o mogile powstańców mogę jedynie pomarzyć. Podobno wrzucono do niej Hankę. Nie byłem, nie widziałem, być może pomówili się.
Ale nie to było w tej chwili najważniejsze. Trzeba było pokonać Lwa i na tym należało teraz się skupić.
Zasiadła więc do komputera i popłynęła. Dała się ponieść sile tworzenia dla stworzenia czegoś, na miarę lwów, czegoś godnego lwów.
Długie godziny spędzała przed monitorem i nad klawiaturą, ale palce wciąż pozostawały w stanie spoczynku. Nie wyklikiwały żadnej melodii, tym bardziej już melodii na miarę dzieła literackiego. Milczała.
Niema stała się również jej wyobraźnia, niegdyś tak rozbujana, teraz zaledwie huśtająca się w tył i w przód, w tył i w przód..., ale tylko wtedy kiedy zawiał zawistny wiatr.
Kiedy cichł to cichł i pisk nienaoliwionych bujawek...
Mijały dni, tygodnie, a spod palców bezwładnie wiszących nad klawiaturą wciąż nie wydobywały się żadne dźwięki. Na monitorze nadal widoczna był tylko tabula rasa.
Nie zanosiło się na wielkie zwycięstwo. Wszystkie znaki na niebie i ziemi zwiastowały raczej wielki upadek – huczny upadek pisarczyka amatora.
Gdyby tak przybyła jedna z Muz Apollina.
Gdyby tak malutka Inspiracja uciekła Mężowi i wfrunęła do pokoju. Tylko niech nie okazuje się przebrzydłym, sypiącym się i klekoczącym kościotrupem.
Gdyby chociaż wena zapukała do drzwi, lub w okno. To może jakieś dziełko by wyszło spod palców, a tak...
Mijały miesiące, a martwica umysłowa nie cofała się, co gorsza, opanowywała resztki umysłu, przez co choroba tak zwanego zastoju twórczego postępowała.
Najpierw pojawiły się szumy w uszach. Potem, z nosa - niczym lawa - wypływała galaretowata substancja. Na koniec oczy zaczęły łzawić, a szumy z uszu zaatakowały i opanowały mózg.
Była chora.
Postanowiła zatem się poddać i nie czekać dłużej na reakcję obronną mózgu. Napisała do Lwa maila, w którym oficjalnie oznajmiła, że oddaje rękawiczki, mimo że zima i zimno. Podziękowała, za dobre chęci, a na końcu w zdenerwowaniu dodała.
Bujaj się Lwie!
Po kilku dniach przyszedł mail zwrotny od jednego z lwów.

Pokonałaś mnie. Zwyciężyłaś trzema słowami.
Bujaj się Lwie! - napisałaś. Poszedłem więc i się pobujałem. Jak miło było wrócić do czasów dzieciństwa, do czasów, kiedy byłem małym, beztroskim lwiątkiem.
Już prawie zapomniałem czym jest uśmiech i niezła zabawa i szczerze, nigdy nie rozumiałem moich blogowych kompanów, tych ich absurdów. Z czego oni ryczeli? A ta ich groteska była dla mnie czarną magią. Teraz już ją zrozumiałem, bo się rozbujałem, rozbujałem swoją wyobraźnie i czuję się dobrze wśród moich braci.
Dziękuję Ci za to.
Pokonałaś mnie swoim dobrym sercem i świetną radą. Wyluzowałem się. Wyciągnąłem kij z... (z powodu cenzury nie napiszę skąd...) i zabiłem, z Twoja pomocą Lwa sztywniaka. Stałem się giętki..
Dzięki tobie wiem czym jest absurd, groteska i przede wszystkim uśmiech.
Dziękuję Ci za to.
Jeden z Lwów Nemejski - król wszystkich zwierząt. :)

Tym sposobem wykonała pierwszą, podobno najtrudniejszą, pracę.
Pokonała Lwa Nemejskiego, tzn. zlikwidowała jedną, smutno - sztywną mordkę Lwa. Tę, która już dawno powinna była zostać unicestwiona. Wygrała, choć była pewna, że polegnie i to przy pierwszym zadaniu.
Wstyd.
Udało się jednak , a testament, który zaczęła pisać ( paradoksalnie na otarcie łez) puściła z nurtem Niemna do Styksu..

 

Zapraszam na mojego bloga:

widzeiopisujecie.blog.onet.pl