JustPaste.it

Druga praca Herkulesa

Hydry od niepamiętnych czasów, czyli od dawien niedawna zamieszkiwały w gmachu Sejmu, który znajdował się na ulicy Wiejskiej.

Swoją drogą ciekawa nazwa ulicy i zastanawia mnie dlaczego akurat taka. Czy to coś osobistego, mającego choć odrobinę wspólnego z tymi Hydrami?

W budynku Sejmu od lat gościły znamienite, mądre, pełne wiedzy i niesamowitych pomysłów łby. Tam też sobie żyły, tam sobie siedziały, tam też dyskutowały, kłóciły się i głosowały w jakże ważnych dla nas wszystkich sprawach.

Budynek, w którym odbywało się to wszystko, czyli prawie nic, nigdy nie należał do zabytkowych budowli, wznoszonych przez egipskich, czy też ciemnoskórych niewolników w czasach dawnych, acz pamiętnych.

Nie był też budowlą okazałą, w kierunku której można było z zainteresowaniem skierować swoje ślepia. Chyba że ktoś miałby ochotę pokarmić się łzawym widokiem upadku, rozpusty i rozpasania. Ale to już całkiem inna historia.

Nie miał też ani krzty ze sztuki gotyckiej, czy też mykeńskiej. Nie miał nic, a nic z wysokiej kultury i nie tylko, jeśli chodzi o sam budynek.

Nie skuszę się jednak na wnikanie w głębie rozpatrywalności tego zagadnienia z różnych perspektyw, z powodu braku chęci i czasu.

Hydry współczesne, podobnie jak te dawne, które mimo wszystko non omnis moriar, żyły sobie beztrosko w swoim wielkim, pięknym świecie i mało co wiedziały o świecie brzydkim, małym i pełnym trosk. Nie chciały wtajemniczać się w świat tak daleki i nieosiągalny, ponieważ nie miały czasu na sprawy płytkie i niskich lotów. Wolały szybować wysoko, niczym Ikar, ale nie wiem czy wiedziały jak to się skończyło, a skończyło się upadkiem Ikara w prozaiczne gówno.

Hydry, mimo że powołane do życia dzięki brodzącym w gównie robakom, to na swoje nieszczęście pogardzały swoimi stworzycielami tudzież jestestwostwórcami. A skoro pogardzały to nie zasługiwały na to, żeby żyć. Ale nie tylko dlatego nie zasługiwały na trwanie.

Jak mawiał Kartezjusz Cogito ergo sum, a one mało kiedy cogitowały więc....

 

Zabicie, czy też pokonanie Hydry było wyzwaniem jeszcze trudniejszym niż wyzwanie poprzednie, bo niby jak można było zdusić w zarodku zarazę, która miała niepoliczalną liczbę łbów, na domiar złego niezaduszalnych czy też nie dających się pokonać ni cholerę.

Łby Hydry pomimo ogólnoeuropejskiego kryzysu wciąż wprawiane były w ruch zgrabnymi szyjami, przy czym Zorbowie już tego nie czynili od dłuższego czasu. W tym były lepsze rodzime Hydry od tych, które stały sztywno, patrząc w stronę Help Me, znajdującego się w UNI-kalnym lasku.

Usztywnić szyje, a może brutalniej postąpić, czyli strącić, należało również z ojczyźnianymi łbami, tylko nie za bardzo wiadomo było w jaki sposób owy cud – bo bądź co bądź takie wydarzenie można było rozpatrywać w kategoriach cudu – nie wiadomo było w jaki sposób cud urzeczywistnić, a może w jaki sposób dokonać owego cudu.

Fakt, można było postrącać wszystkie łby ciętymi ripostami, tudzież krótkimi, ale ostrymi jak brzytwa wykrzyknieniami typu: Głowy muszą spaść! i w ten sposób zapędzić je wszystkie w kozi róg, a potem....No właśnie, co potem?

Na nic by się to zdało, bo kto widział, żeby świnie od koryta na komendę odchodziły, tym bardziej wówczas, kiedy w korycie jeszcze dość pełno, a jakoby jednak pusto i kiedy łbem jeszcze można trochę pokręcić.

Jak mawiał Wyspiański, idol współczesnych nastolatków:

Masz tu kaduceusz polski, mąć nim wodę, mąć!

Więc mącili w Wiśle i nie tylko, i pewnie nie wiedzieli, że to mącenie na niewiele się zda.

Należało zatem przedsięwziąć inne pomysły i pociągnąć je do rozpatrywalności.

Tylko jakie? Hydra mimo że niemądra to jednak bywała wcale niegłupia, a do tego cwana Więc?

Więc co było robić? - zastanawiała się.

Chciała zawetować jakąś ważną ustawę. Pomyślała, że to spowodowałoby zapaście i wstrząśnienie wszystkich głów.

Ustawy bywają niczym zastawki w mózgu i w sercu. Jeśli zostałyby potraktowane wetem to przestałyby działać. Tak sobie wyrokowała. A skoro przestałyby działać – wymyślała dalej- to oznaczałoby, że zginęły, a skoro zginęły to zostałyby, ni mniej, ni więcej jak pokonane.

Pomysł był nawet niezły, tylko dość problematyczny, ponieważ wymagał przedostania się na teren Hydr – po pierwsze – a wbicie się na Wiejską, a dokładniej na sale plenarną, było omalże niemożliwe i po drugie – wiązał się ze znalezieniem ofiary, czyli Hydrowego wetownika.

Wejście w szeregi Hydr odpadało, pozostawało zatem znalezienie jakiegoś „sprzeciwnika”.

Gdzie?

Gdzie szukać wetownika? Czy istniał takowy w świecie nieprzekupnym, pozbawionym korupcji w świecie bez skazy na honorze, w świecie...Więcej grzechów nie pamiętam, kłamać już nie będę, żałuję.

Gdzie w tym bałaganie, to znaczy nieładzie znaleźć kogoś kto powiedziałby NIE. Ba! Wykrzyczałby NIE odważnie, nie patrząc się na tych, którzy mechanicznie potakują, bo wódz podobnie czyni.

Chciała zapłacić... Podarować komuś parę złotych... Oddać oszczędności...Ale kto do diaska połasiłby się na skarpetę? Przecież nie byłaby ona nawet na miarę dziury budżetowej. Na miarę żadnej dziury by nie była.

Nie od razu jednak Rzym zbudowano, więc...myśl globalnie, działaj lokalnie. Marz o fabryce skarpet, ale póki co bierz tę, którą chcieliby dać. Kto by się połasił? - musiała odgadnąć.

Wprawdzie miała kilka typów, ale nie wiedziała na kogo postawić i komu zaufać ostatecznie. Brała pod uwagę kilka opcji, ale nie była do końca przekonana, która byłby najwłaściwszym rozwiązaniem. Nie była pewna, który z kandydatów najlepiej i najsumienniej wykonałyby swoją pracę.

Drogą dedukcji zdążała do celu.

Zodiak? - rozpatrywała kandydaturę oderwanego. Słyszała jednak, że niedomagał na umyśle, to znaczy komórki pogubił, neurony popalił. Z nie do końca sprawnym w konszachty wchodzić nie miała zamiaru.

Kandydat musiał być sprawny intelektualnie. Bez dwóch zdań. Neuropata nie wchodził w grę.

Może tamten? - myślała. Tamten zaś poli -, tudzież homo - , a więc za bardzo rzucał się w oczy, a poza tym budził sprzeczne emocje.

Kandydatem nie mógł być ktoś kontrowersyjny, bardziej na Nie.

Zastanawiała się też nad tym od legalizacji.

Za spokojny nie był to fakt, ale całkiem sprawnie posługiwał się własnym mózgiem. Do tego lubił wkładać kij w mrowisko i wcale nie uważał, że jest to cios poniżej pasa. Poza tym mało kiedy miewał wyrzuty sumienia, a w tym fachu i przy wykonywaniu tego zadania takie umiejętności brane były pod uwagę, co więcej, były również cenione. Wprawdzie był kontrowersyjny, ale bardziej na tak.

Po długim namyśle, na niego właśnie się zdecydowała. Musiała tylko go odnaleźć.

A skoro musiała odnaleźć to i odnalazła. Samo odnalezienie nie wiązało się z jakimiś nadzwyczajnymi umiejętnościami detektywistycznymi. Z umiejętnościami wiązało się przekonanie kandydata do wetowania.

 

  • Jestem niczym Don Kichot – zaczęła w czasie spotkania w kawiarni – i potrzebuję....

  • Co Ty jarałaś? - przerwał jej wywód. Podniósł filiżankę i napił się kawy.

  • Już nie palę, proszę pana - powiedziała nieśmiało, popijając kakao. Obcy od zawsze wzbudzali w niej strach. Onieśmielali ją, a taka osobowość to już w ogóle wprawiała ją w zakłopotanie.

  • Mów, czego chcesz – ostro zaczął, pozbawiając swoją wypowiedź zbędnych wstępów.

  • Potrzebuję wetownika – rzuciła, również bez zbędnych słów. Bowiem minimalizm.

  • Że co, że we...? - zapytał zdziwiony.

  • Wetownika, do wetowania. Liberum weto, mówi to panu coś? - zapytała, kąsając przy tym towarzysza jadem nafaszerowanym sarkazmem.

  • Nie pogrywaj sobie ze mną, mała – odparł zdenerwowany. Groził jej, enigmatycznie tak z niemiecka.

  • Przepraszam.- Musiała przeprosić, choć nie bardzo nie chciała to robić. Nie lubiła przepraszać, zresztą jej przepraszam od zarania wieków przeproszeniem prawdziwym nie było. Przeprosiła, aby dopiąć swego czyli znaleźć kandydata do Nie - krzyczenia.

  • Więc, po co ściągnęłaś mnie do tej ubogiej kawiarni? Myślisz, że nie stać mnie na chodzenie do lepszych lokali, przecież państwowe pieniądze nic nie kosztują – powiedział z pewną dumą w głosie. - Czego ode mnie chcesz? Wetowania? Czego?

  • Stąd ta dziura – burknęła pod nosem.

  • Bura, powiedziałaś? - zapytał.

  • Nie! - krzyknęła. - Nic nie mówiłam- ściszyła nieco głos - w brzuchu mi tylko zaburczało, ale już dobrze, zjem to ciastko na koszt państwa i wypełnię dziurę – to mówiąc ugryzła spory kawał, by zgłuszyć melodię wygrywaną przez przelewające się flaki.

  • Więc? - po raz setny zadał pytanie z nadzieją, że w końcu otrzyma odpowiedź.

  • Trzeba zawetować całe ekspose i zabić Hydrę.

  • Radzę Ci, zmień dilera...

  • Nie wierzy mi pan?

    Wiedziała, że nie wierzy. Jego mina mówiła sama za siebie i wyrażała więcej niż tysiąc słów.

  • Chciałby Pan rządzić sam?

  • No jasne, byle nie strzelać z PiStoletu..

  • Na szczęście do strącenia łbów PiStolety niepotrzebne. Potrzebne za to będą słowa. Duuuużooo słów, wielu Nieeeee i po kłopocie.

  • Słów...- zdziwił się i parsknął śmiechem

    Ona również nie dowierzała swoim słowom. Czuła się co najmniej głupio, mówiąc to wszystko, co mówiła. Tak jednak nakazała mówić Pytia, a Pytii, jak każde małe dziecko wiedziało, posłuchać i zaufać trzeba było, w końcu pracowała dla Wyroczni, a Wyrocznia nie jedną przepowiednią pokazała, że nigdy się nie myli.

Co zrobiła z Edypem? Jak skończył? Ba! Jak zaczął? Z opuchniętymi nogami, a skończył bezocznie, bez matki, bez ojca...

Nie mogła pozwolić sobie na taką rozpustę. Musiała namówić jeden z łbów do współpracy. Tym razem obrała inna taktykę.

  • Jeśli dalej będzie Pan ze mnie kpił, śmiał się z moich słów to znajdę sobie innego pomocnika, a wtedy to pana łeb pęknie – zagroziła.

  • Grozisz mi? - zapytał, widać jednak było że mięknie, że bliski jest podjęcia współpracy.

  • Nie, ale ostrzegam.

    Nie dowierzał temu co widział i słyszał. Nie wierzył w to, że tak grzeczna i wystraszona - nie tak dawno - dziewczynka w jednej chwili, na jego oczach zmieniła się w straszną Hydrę

  • Zgadzam się – dodał po chwili.

  • W końcu – odetchnęła z ulgą i znowu stała się potulną dziewczynką. - Pamięta pan, ekspose? - Chciała się upewnić, czy to co przekazała wcześniej dotarło.

  • Pamiętam – odpowiedział. - Ale całe trzeba będzie wetować? - zapytał.

  • Decyzję zostawiam panu, zrobi pan to, co uważa za słuszne. Byle szybko i byle pękły wszystkie łby. Rozumiemy się?

  • Tak – odpowiedział, po czym przechylił filiżankę z kawą i dopił do końca.

  • Wetować będzie pan przy najbliższej okazji – to mówiąc wstała z krzesła. Podała współpracownikowi rękę, na znak pożegnania. On uczynił to samo. Wstał i uścisnął jej rękę. Po czym oboje odeszli, każdy w swoją stronę.

Druga praca polegała głównie na mówieniu NIE każdej ustawie przedstawionej przez najważniejszy i największy łeb.

Chodziło o sprzeciwianie się pomysłom Hydry, co na szczęście dla pana współpracownika nie było problemem, w wręcz przeciwnie, było przyjemnością, prawdziwą rozkoszą, prawie ucztą bogów.

Dlatego bez zająknięcia sprzeciwił się wydłużaniu wieku...

Nie zgodził się na podwyżki na mundury...

Zawetował księży, KRUSzynki, podwyżki i inne zapchajdziury budżetowe.

Ona wetowała razem z nim. Wprawdzie nie była obecna fizycznie w siedzibie Hydr, ale wspierała go duchowo, siedząc przed telewizorem, czyli obserwując wszystko zza szyby.

Wetowali wszystko i wszystkich, a z każdym ich głośno wykrzyczanym NIE pękał jeden łeb...

Na dobry początek pękł łeb tych, którzy najczęściej i najszybciej pękali, czyli jak na komendę wstawali i wychodzili, gdy tylko coś szło nie po ich myśli. Po prostu zachowywali się jak pękające gacie. Nie dość, że pękali to jeszcze pruli się przed kamerą, Bóg jeden raczył wiedzieć o co.

Następnie pękł łeb siedzący po prawicy najwyższego. Można byłoby nawet pokusić się o stwierdzenie, że łeb nie pękł, ale wybuchł. Tak, to był wybuch na miarę fajerwerków noworocznych.

Potem pękła lewica...

W konsekwencji pękli wszyscy, to znaczy pękły wszystkie łby, wraz z łbem najwyższego, a na polu bitwy pozostał tylko On – największy wetownik XXXV RP

Cienkie były te łby, miękkie jak Werter.

Żaden z nich nie wytrzymał próby czasu. Wszystkie zostały zniszczone pod naporem sprzeciwu.

Za wiele NIE jak na drugą kadencję, więc to musiało się tak skończyć.

Wszystkie wybuchy zostały uwiecznione na karcie pamięci. Nikt nie mógł zwątpić w wykonanie drugiego zadania.

Jedźmy, nikt nie woła...”


widzeiopisujecie.blog.onet.pl