JustPaste.it

Z opowiadań przewodnika-Lwów, fragmenty

Przeważnie wszystkie swoje eskapady po Ukrainie zaczynam we Lwowie. Stąd łatwo i niedrogo można znaleźć połączenia ze wszystkimi miejscami dawnego imperium. Wspaniały, przepiękny dworzec świadczący o wielkości, bogactwie i znaczeniu miasta. Lwów to przecież stolicja Galicji.Mieszanka kultur, wielonarodowościowość.Często nazywany Paryżem czy Rzymem wschodu (Rzymem to z powodu tego, że podobnie wznosi się na wzgórzach). Wiele o nim napisano, toczą się cały czas dyskusje o jego status historyczny, kulturowy, narodowy. Ja przede wszystkim staram się go poznać po swojemu. Znam go od dziecka z opowieści dziadków, sąsiadów,znajomych. Zawsze wspominali go z zachwytem wręcz czcili jako coś niepowtarzalnego, jedynego. Słyszało się te oczywiście złe i ironiczne uwagi o Lwowiakach typu ,,chlib,mliko, tajojki, lwowskie chamstwo i prostactwo" od ludzi pochodzących z innych stron naszego wspaniałego kraju ale byc może powodowała to zazdrosć, kompleksy itp. Łatwo to udowodnić ale nie czas i miejsce na to .A także nie ma najmniejszego sensu. W ich przypadku postępujmy tak jak to śpiewali lwowskie batiary w jednej z licznych, cudownych piosenek ,,a kto Lwowa nie szanuji naj nas w dupe pocałuji".

 

Do lwowskich korzeni przyznaje się w tej chwili tylu obywateli, że jak to policzył jeden naukowiec miasto musiało przed wojną mieć ok. 6 milionów mieszkańców. Bycie Lwowiakiem chyba ich w jakiś sposób musi nobilitować. Jest to w łatwy sposób wytłumaczalne. Lepiej jeśli przodkowie pochodzą z europejskiej metropolii gdzie rozwija się wspaniale kultura, nauka, architektura, jeżdżą elektryczne tramwaje, tętni życie towarzyskie, ulica dyktuje style, modę, działają znane teatry, kabarety niż z zacofanej wsi ukraińskiej gdzie o toalecie nawet takiej drewnianej czesto nikt nie słyszał.

 

Osobiście spotkałem się z przypadkiem, gdzie facet pochodzący z rodziny niemającej pojęcia o czymś takim jak polskość we Lwowie, gdzie lwowianie traktowani byli jako zawzięci, wredni, zacofani, parszywi ewentualnie może spolszczeni Ukraińcy, którzy z przyczyn materialnych kiedyś przeszli na katolicyzm ( ale jednak te straszne geny w nich biorą często górę), pod wpływem swojej drugiej żony stał się prawdziwym batiarem i piewcą polskości kresowej. Oczywiście rodzina jego teściowej była najważniejszą, najbardziej popularną, wpływową i opiniotwórczą w Galicji. Wydała najlepszych prawników, posiadała niezmierzone bogactwa m.in. szyby naftowe w Borysławiu o takich drobnostkach jak luksusowe automobile już nie wspominam. Cały czas słyszy się od niego jak to smakuje karp po lwowsku, jak wygląda lwowska zastawa stołowa, jaki to w domu wisi piękny lwowski obraz...no i oczywiście tu muszę zacytować ,,Mieszkali przed wojną we Lwowie w polskiej dzielnicy". Jakiś czas temu wrzuciłem ten temat na jedno z for internetowych historycznych i do dzisiaj amatorzy historii, zawodowi badacze i historycy oraz dawni mieszkańcy łamią sobie głowę gdzie to była dokładnie ta dzielnica polska. Koledzy z pracy (kiedy akurat pracował, bo jak u serialowego Ferdka nie zawsze w tym kraju jest praca dla ludzi z jego kwalifikacjami) mieli go za prawdziwego batiara. I na tym poprzestańmy bo to temat na naprawdę inną opowieść być może fantastyczną i pole do popisu dla psychologa lub psychiatry. Lwów więc do dzisiaj nobilituje i leczy kompleksy.

 

Prawdą jest, że w dawnym Lwowie jak w każdym dużym mieście istniał równiez półświatek. Dziewczyny lekich obyczajów, batiarka, kieszonkowcy, mordercy, złodzieje i włamywacze-dżentelmeni, kasiarze. Koloryt tego pięknie oddają piosenki lwoskiej ulicy .Polecam:,,Na Łyczakowskiej, ,,Ballada o Białoniu", ,,Na Batorego" i wiele,wiele innych. Mówiono nawet, że we Lwowie to tylko,,kurwa i złodziej".Taką scenkę opowiadał mi dziadek ,,wysiadam na dworcu we Lwowie a tam prostytutki na peronie dorwały starego Żyda, zabrały mu kapelusz i grały nim jak piłką, podawały sobie a on biedny motał się od jednej do drugiej, skakał z wyciągniętymi rękami, próbował złapać i -aj,aj,aj,Panie oddajcie"

 

A babcia opowiadała:,,Żyliśmy wszyscy razem,wspólne. Miałam koleżanki Ukrainki i Żydówki. Jako dzieciaki biegaliśmy na jakieś ceremonie i do cerkwi i pod synagogę, oni przychodzili do nas. Mieszkaliśmy niedaleko torów kolejowych, jeździł wtedy taki pociąg międzynarodowy bardzo drogi i elegancki<Lux Torpeda>.Patrzyło się na zegarek i leciało szybko na nasyp go oglądać jak przejeżdżał<Chodźcie,zaraz będzie Lux Torpeda!!!>. A torpeda tylko przeleciała i tyle ją było widać."

 

Tego miasta już nie ma ale nadal jest piekny i pasjonujący. Urokliwe zaułki, zakamarki i uliczki. Udawał Paryż w radzieckiej wersji ,,Trzech Muszkieterów". Grała tam też Odessa a Kamieniec Podolski znany nam z ,,Pana Wołodyjowkiego" był twierdzą La Rochelle.

 

Wały Hetmańskie i opera. Przechodząc tędy zawsze przypomina mi się sowiecki film propagandowy z 1939 roku. Tędy właśnie przejeżdżają radzieckie oddziały wyzwolicieli a tłumy mieszkańców wiwatują rozradowane rzucając bukiety kwiatów. Lektor sączy umiejętnie propagandowy tekst. Kolejna scena to wiec pod pomnikiem Mickiewicza. Tu naród słucha uważnie i potakuje agitatora i nauczyciela nowego prawa i historii. ,,Mickiewicz-nacjonalista. W swoich wierszach nawoływał do nienawiści do Ukraińców i Żydów .Te czasy już nigdy nie powrócą". Tłumy uśmiechniętych mężczyzn i kobiet z walizkami w rękach idą w stronę dworca kolejowego-,,bezrobotni lwowscy a stanowili oni jedną trzciecią mieszkańców miasta, odjeżdżaja do pracy na terenie Związku Radzieckiego" .Jak , kogo i po co wywożono naprawdę ze Lwowa wszyscy chyba dzisiaj dobrze wiedzą. Następny film jaki widziałem to już 1944 rok i przemawiający na Rynku marszałek Koniew. Do mieszkańców wtedy dotarło, że na zawsze pozostaną , jeśli chcą tu pozostać ,obywatelami radzieckimi. Tak będzie, po to ich oswobodzono. O udziale jednostek Armii Krajowej w walkach o Lwów oczywiście ani słowa.

 

Niedaleko opery, po drugiej stronie ruchliwej ulicy jest restauracyjka a właściwie lokal gastronomiczny bo to określenie do tego typu przybytku bardziej pasuje. Cztery sale, samoobsługa, można tu niedrogo i całkiem przyzwoicie zjeść wszelkiego rodzaju dania, deserowe także a co najważniejsze pokrzepić się alkoholem .Często tu przesiaduję, zabijam czas .Bywa ty cały przekrój mieszkańców miasta bo turyści raczej w takie miejsca nie zaglądają.Wpadają ludzie interesu w eleganckich garniturach z wiecznie dzwoniącymi telefonami i babuszki w chustkach na talerzyk barszczu. Młodzież świętująca urodziny przy butelce szampana, wręczająca młodemu jubilatowi prezenty czy pary tak po prostu tylko na obiad. Bardzo często do każdego posiłku zauważam kieliszki i obowiązkowo karafkę. Ale cisza, spokój i kultura. Raz nawet popijali zdrowo kibice w szalikach, bo akurat grały ,,Karpaty" i też zachowywali się jak normalni ludzie. Siedząc raz blisko baru widzę wchodzących dwóch starszych panów, obaj pod krawatami. Czytają cennik za plecami kasjerki i jeden z lekkim zdziwieniem, widząc ceny napitków podane za 50 gram pyta- a po 100 nie można????-Można,można-odpowiada kobieta..

 

- A to proszę trzy razy po 100, trzy kawałki chleba....-płaci,zabiera tackę i znikają w małej sali z kolegą. Po kilkunastu minutach pokrzepieni zwracają tackę z pustym szkłem i wychodzą. I takie atrakcje można obserwować przez cały dzień. Właśnie tam kiedyś, czytając i studiując wnikliwie potrzebne mi do czegoś wspomnienia przedwojennych lwowski oficerów natrafiam na ich relacje dotyczące Lwowa. Na przykład Józef Kuropieska w swych ,,Wspomnieniach oficera sztabu 1934-1939" pisze: W czasie postoju pociągu szkolnego .....któryś z kolegów zauważył, że w Polsce jest nadmierna liczba Lwowiaków, gdyż prawie co siódmy obywatel twierdzi,że pochodzi ze Lwowa. Po bliższym sprawdzeniu okazuje się, że jest obywatelem odległego miasteczka czy osady w powiecie trembowelskim czy borszczowskim. Nie tak jak nasz F. Goertz, co do którego nie ma wątpliwości dzięki jego akcentowi i zachowaniu się, że dzieciństwo i młodość spędził w grodzie nad Pełtwią. Kończąc swą tyradę, kolega ów zapytał Goertza jakie gimnazjum skończył we Lwowie. Ku zdziwieniu wszystkich przysłuchujących się ten odpowiedział-Ta gimnazjum ta ja skończył w Sanoku. Najbliżsi rzucili się do niego , by go wyłaskotać, że nas tak długo swoim tajowaniem i akcentem radcy Strońcia-jednego z bohaterów Lwowskiej Fali-nabierał".Kuropieska wspominał też swoją podróż słynną Luxtorpedą. Znowu generał Stanisław Maczek, rodowity Lwowiak zresztą, w swoich wspomnieniach często wraca do swojego rodzinnego miasta. Podczas swojego pobytu w Szkocji jeszcze nie zdawał sobie sprawy,że nigdy w życiu już nie dane mu będzie tu przyjechać.,,Mieliśmy polskie teatry.Na czoło wysunęła się Lwowska Fala. Czy dlatego, że Lwów? Zajmowałem z rodziną mą duży dom w Cairnhill pod Forfar, oddany nam przez szczerze Polakom oddaną Right Honourable Miss Nancy Arbuthnot. A,że dom był naprawdę obszerny -jak polski dwór-nie dziw, że po każdym występie Lwowskiej Fali dokończenie było u nas z wszystkimi aktorami i cześcią widzów z Forfar. Nasza pieśniarka lwowska Włada Majewska i Mira Grelichowska, Budzyński, Wieszczek, Szczepcio i Tońcio, Strońć, Rapacki, Bojczuk, Henio Hausman z akordeonem i kuzyn mój Staszek Czerny, zanim przeszedł z teatru na czołg strzelców konnych".

 

Albo ten Lwów z czasów mojego dzieciństwa.Pojawiający się w opowiadaniach starszych .Bardzo często i w odniesieniu do wszystkiego. I opowiadania tych, którzy tam pojechali bo pojawiła się taka możliwość, już w latach 60-ych, odwiedzenia bratniego ZSRR. Wyjazdy bardzo często o podłożu zarobkowym, dyskusje o tym, co można zabrać a co przywieźć i jak zoorganizować tam kupno wyrobów jubilerskich i tak chodliwego u nas złota. Pan T. wspominał:,,Jeździliśmy często.Jednego razu byliśmy na wycieczce autokarem. Na parkingu ukradli z autobusu reflektory. Wezwano milicję. Zjawił się funcjonariusz z raportówką.

 

-Co się stało?-tu kierowca opowiedział o zdarzeniu...-A,ha....-milicjant wyjął z raportówki płachtę,szarego papieru, z kieszeni kopiowy ołówek,popluł....torbę położył na kolanie i przystapił do spisywania raportu.

 

-Jakie to były dokładnie lampy?-tu kierowca opisał jeszcze raz wszystko ze szczegółami.Raport gotowy, milicjant postawił na nim jeszcze pieczęcie aby nadać mu mocy prawnej i wręcza naszemu szoferowi.

 

-A na co mi to?! Nich Pan złodzieja łapie!

 

-Złodzieja ja już nie złapię,a to dla ciebie papier żebyś ty wytłumaczył sie i rozliczył przed polskimi władzami.

 

Kolega miał zaporożca, psuł się jwk te wszystkie samochody wtedy. Wiedział , że jadę do Lwowa to dał mi jakieś 120 rubli i poprosił o kilka części. Nie było gdzie tego kupić w sklepach ale miejscowy skierował mnie do jakiegoś warsztatu przyzakładowego i kazał zwrócić się z tym do Olega. Tak i zrobiłem. Oleg posłuchał co mi jest potrzebne, kazał poczekać, po jakimś czasie zjawił się z kartonem wypakowanym częściami i podał jakąś bardzo śmiesznie niską cenę-20 rubli chyba, nie pamiętam dokładnie. Dałem mu 50, nie chciał przyjąć ale nalegałem. Ten pomyślał chwilę jak fachowiec...-czekaj, jak to zaporożec to psuje się też często to i to i jeszcze to (tu wymieniał po kolei), to ja ci to wszystko dam, będzie na zapas. Poleciał i za chwilę wrócił zaopatrując mnie jak należy. Kolega w Polsce był bardzo,bardzo szczęśliwy.... Złoto też się woziło,jak się udało kupić. Raz chciałem medalik albo krzyżyk ale ten co nas zaopatrywał skrzywił się ,-u nas tego nie kupisz, możesz co najwyżej zapytać u popa w cerkwii.I tak zrobiłem. Poszedłem do popa i mówię, że chciałem krzyżyk kupić dla matki albo medalik. Pop czystą polszczyzną odpowiedział-jeśli do dla matki , mogę podarować, bez żadnych pieniędzy, ale prawosławny a myślę , że mamie raczej o taki nie chodzi. I nie skorzystałem".

 

Pani J. te czasy do dzisiaj wspomina z uśmiechem na ustach. ,,No ja przecież rodowita Lwowianka jestem, co prawda wyjechałam do Polski jak miałam 3 lata i niewiele pamiętam. Ale tam pięknie! Lubiłam tam jeździć. Znajomych też wielu było. Tak,handlowało się. Tam się zawsze coś sprzedało, wszystko szło za duże pieniądze. Na granicach wtedy strasznie kontrolowali. Pieniądze było strach wozić a co dopiero złoto? A tam tylko złoto trzeba było kupić bo co? Tylko na tym był biznes. No dolary jeszcze były w bardzo dobrej cenie dla nas ale problem z tym był taki, że w obiegu mieli tylko bardzo małe nominały, takie jednodolarówki, no pięcio to juz maksymalnie .I nie było gdzie wymienić na grubsze. Strach z tym był przez granicę,jak to schować? Zaraz by zabrali. Złoto można było kupić i w sklepie. Jeśli ktoś cię polecił i odpowiednio rozliczyłeś się z ekspedientką to bez problemu. Pierwszy raz ustawili mi transakcję no dać trzeba było sprzedawczyni w sklepie 20 rubli. Dobra....poszliśmy do domu towarowego w Rynku, tam na odpowiednie stoisko, poprosiliśmy o umówiony towar a tu akurat w sklepie kontrola! Odłożony więc dla mnie pierścionek mogłam kupić bez żadnej łapówki. Ale powiedziałm, że dam to znaczy że dam! Mówię do espedientki, czy mogłaby zapakować mi w inne pudełko? W innym kolorze? I oddaję to, które miałam wsuwając do niego te 20 rubli. Dziewczyna połapała się od razu o co chodzi. Od tamtej pory zawsze wszystko wszędzie tam udawało mi się załatwić. Kiedyś nawet miałam ochotę na schabowego a znajomi -ty co? Widziałaś w mięsnym co można najwyżej kupić? Taką rąbankę... A ja poszłam do mięsnego i schab i tak załatwiłam. No ten pierwszy raz na granicy trzepali bardzo. Ja miałam ten złoty pierścionek na palcu, wytłumaczyłam się,ż e ja się we Lwowie urodziłam, dostałam go w prezencie teraz od rodziców chrzestnych...i sprawdzali niby! Nie było u mnie nigdzie metki od niego na wszelki wypadek, więc jakby co, to nie do udowodnienia,że to na handelek .A metkę już wcześniej posłałam listem do Polski.


We Lwowie jako mieście wielokulturowym na bazarze w grudniu słuchałem puszczanych przez megafony kolęd. Melodie znane, jak nasze polskie , no tekst ukraiński .Ale wszystko jedno, i tak przyjemnie .Na wschodzie Ukrainy często mnie pytano o nasze polskie Boże Narodzenie. Jednegu roku utknąłem tam do 3 stycznia, postanowiłem więc w miarę swoich skromnych umiejętności kulinarnych przybliżyć grupce przyjaciół nasze zwyczaje. Odbyła się więc tradycyjna polska wigilia. Był barszcz, uszka, pierogi,r yba i oczywiście prezenty. Wszyscy podeszli poważnie i z szacunkiem do tematu. Chwalili, dopytywali się o szczegóły, przepisy itp. Tam świętuje się inaczej.Nowy Rok to powszechnie wiadomo-największe święto, jak nasze Boże Narodzenie. Ja od siebie mogę dodać yylko, że w życiu nie widziałem takich kolejek po wódkę, nawet w Polsce podczas stanu wojennego, jak na Ukrainie w dniu 31 grudnia. Ale najbardziej urzekły mnie obchody Dnia Kobiet. Na miejsce przybyłem 6 marca. Dziwiły mnie bardzo tłumy i kolejki w sklepach, takie jak u nas przed poważniejszymi swiętami-ludzie ogarnięci typową przedświąteczną goraczką. Na ulicach, bazarach okresowe stragany z pamiątkami, laurkami i wielkie ilości kwiatów. Ludzie z bukietami. W końcu ktos mi objaśnił, ze już przygotowują się do hucznych obchodów święta 8 marca. Znajome kobiety wracały z pracy obdarowane słodyczami,prezentami i kwiatami. Goździki, róże , tulipany, wszystko znajome. Wyjątek stanowił mężczyzna oczekujący kogoś z wiązanką jak na nasze zwyczaje typowo cmentarną. Ten chyba na pogrzeb-rzuciłem myśl .-A ty co? Na kobietę czeka, święto przecież! -Z taką wiązanką? W Polsce na cmentarze takie się nosi! -U was może na cmentarze a tu ukochanej kobiecie-podsumowano i rozmowa na ten temat zakończyła się .8 marca uwagę moją przyciągnął tłumek mężczyzn stojących w sklepie przed regałami z bombonierkami i słodyczami. Wyglądali trochę zabawnie, niektórzy w słynnych czapkach uszatkach, przeliczjąc dostępne środki i porównując wnikliwie ceny produktów. Wszystko w wielkim skupieniu. Ja sam zmuszonuy byłem ulec magii świąt i zakupić kilka bukietów i innych podarków dla znajomych żeby nie wyjść na całkowitego prostaka i aroganta. Jak świętować to świętować, nie muszę wspominać o wylanych hektolitrach odpowiednich napojów, co zauważalne było i na ulicach, od szampana do niezastąpionej gorzałki.