JustPaste.it

Imperializm Mediów - Jak pozwalamy sobą manipulować

Artykuł porusza kwestię imperializmu mediów w świetle zasad demokratycznego państwa prawnego. Opisuje dogłębnie problem selekcji informacji i manipulacji medialnej.

Artykuł porusza kwestię imperializmu mediów w świetle zasad demokratycznego państwa prawnego. Opisuje dogłębnie problem selekcji informacji i manipulacji medialnej.

 

 

Imperializm mediów a demokracja

 

W dobie XXI wieku doświadczamy ciągłych i dynamicznych zmian  niemalże w każdym aspekcie: finansowym, politycznym, społecznym czy kulturowym. Szybka transformacja, z roku na rok nabierająca coraz większego tempa,  powstała na bazie procesów, przez pryzmat których socjolodzy i psycholodzy społeczni starają się określić kierunek rozwoju przyszłych pokoleń. Mowa o globalizacji (której nieodzownie towarzyszy kapitalizm i gospodarka wolnorynkowa), społeczeństwie informacyjnym i imperializmie mediów.  Już dziś wiadomo, że są to procesy niemożliwe do zatrzymania, gdyż zadomowiły się w naszym życiu codziennym zarówno pod zauważalnymi postaciami, takimi jak wielkie korporacje, międzynarodowe  rozwiązania technologiczne lub bankowe, ale także takimi, które z pozoru zdają się być niezależnymi wyborami, gdy w rzeczywistości stanowią uniwersalne postawy konsumpcyjne (np. decyzje dotyczące tego co jemy, słuchamy, nosimy).

Chociaż zarówno globalizacja, jak i społeczeństwo informacyjne to tematy, które często są poruszane publicznie, to imperializm medialny zdaje się być ustawicznie pomijany. Być może dzieje się tak dlatego, że leży u podstaw problemu, jakim jest  sama informacja, sposób jej ogłaszania, czy redagowania. Uwypuklanie kwestii imperializmu mediów może być niepożądane przez korporacje nadawcze, która często stawia je w negatywnym świetle, zagrażając ich owocnemu rozwojowi. Co więcej, po bardziej wnikliwej analizie problemu, imperializm medialny stawia pod znakiem zapytania zasady działania demokracji – a one, zwłaszcza w społeczeństwie amerykańsko-europejskim, są fundamentami działalności większości państw .

Zważywszy na zauważalne braki w temacie imperializmu medialnego, rozważania nad jego wpływem na działanie demokracji należałoby zacząć od wyjaśnienia terminu imperializmu. Wśród licznych, często nieprecyzyjnych definicji, przebija się opis irlandzkiego polityka, Oliver’a  Boyd-Barret’a:

„Imperializm mediany to proces, w którym prawo własności, struktura dystrybucji, czy przekaz medialny w jakimkolwiek kraju(ujmowane  oddzielnie lub razem) poddane są zewnętrznej presji  wynikającej z medialnych interesów innego kraju czy krajów, bez proporcjonalnego  odwzajemnienia tego wpływu przez kraj, na który kładziony jest nacisk”1

Wynika stąd, że problem zauważalny jest przede wszystkim w krajach rozwijających się, gdzie często brak dużego wyboru wśród rzetelnych mediów lokalnych. Umożliwia to wielkim medialnym korporacjom przejmowanie rynku informacyjnego, który zwykle w szybkim czasie zostaje przez nie zmonopolizowany. Niewątpliwie na szczycie piramidy medialnej znajduje się telewizja, co sprawia, że jest ona najlepszym nośnikiem informacji i właśnie na nią poświęca się najwięcej funduszy.

Będąc zjawiskiem złożonym, imperializm medialny nie ogranicza się do kwestii nacisku kraju lepiej rozwiniętego – można raczej rozpatrywać go w czterech aspektach. Pierwszy to brak równowagi w przepływie informacji między Wschodem a Zachodem. Brak równowagi jest zarówno ilościowy (gdyż powstaje rozbieżność między informacjami odnoszącymi się do krajów rozwiniętych, a informacjami istotnymi dla krajów dopiero rozwijających się), jak i tyczący się samych źródeł informacji (gdzie pięć międzynarodowych  korporacji medialnych zmonopolizowało między sobą materiał ludzki i produkcyjny). Za klasyczny niemal przykład zjawiska posłużyć mogą wybory prezydenckie w Stanach Zjednoczonych w 2008r. Cały świat (w tym i Polska) bombardowany był informacjami dotyczącymi najnowszych sondaży. O niezwykłej wadze wydarzenia świadczył też fakt, że stacje telewizyjne starannie przygotowywały się do relacji, zmieniając często szatę graficzną programu, czy zrzucając wydarzenia krajowe na dalszy plan, niezależnie od ich wagi. Imiona takie jak Obama czy McCain znane były niemal wszystkim, podczas gdy ze świecą szukać osoby, która mogłaby bez zastanowienia powiedzieć, kto w owym czasie sprawował prezydenturę na Węgrzech. Zjawisko to zostało satyrycznie skomentowane przez prezydenta Tanzanii, Juliusa Nyrere, który stwierdził, że mieszkańcy krajów rozwijających się powinni mieć prawo do głosowania na prezydenta Stanów Zjednoczonych, skoro  bombarduje się ich taką ilością informacji o sprawie2. Biorąc pod uwagę ogromną dysproporcję między informacjami linii wschód-zachód, można stwierdzić, że obywatele krajów rozwijających się są dyskryminowani ze względu na swoje potrzeby – jednak należy także zdać sobie sprawę, że mniejszości mieszkające w krajach odpowiedzialnych za imperializm także cierpią na niedobór informacji, które są dla nich ważne. W codziennych relacjach pomija się kwestie ich krajów ojczystych, nadmiernie koncentrując się na sprawach wewnętrznych.  Jeśli jednak pojawią się wiadomości o krajach rozwijających się, często są to informacje pokazujące je tylko z jednej, pesymistycznej strony – podkreśla się konflikty zbrojne, wojny, ubóstwo czy klęski żywiołowe. Odnosi się  wrażenie, że  tym działaniem korporacje medialne przyrównują widzów do konsumentów, którym sprzedaje się nowy rodzaj dobra, jakim jest informacja.

Kolejny aspekt imperializmu tyczy się problemu konglomeratu. Kiedy określony koncern grupuje przedsiębiorstwa zajmujące się przesyłem informacji, pojawia się niebezpieczeństwo, jakim jest tendencyjność przekazu (zwłaszcza, jeśli dany konglomerat całkowicie zmonopolizuje rynek informacji w konkretnym państwie). Niektóre informacje mogą zostać ocenzurowane, inne w ogóle niedopuszczone do obiegu. Media znajdujące się w rękach jednego właściciela są także doskonałym narzędziem manipulacji – można dzięki nim stworzyć kapitalistyczne społeczeństwo, całkowicie nastawione na konsumpcjonizm (reklamy określonych dóbr zależą bowiem od dofinansowania konkretnej stacji bądź też prasy). Co jednak z towarami, których reklama jest zabroniona w państwach rozwiniętych? Podczas, gdy państwa demokratyczne bronione są przez liczne ustawy (w imię realizacji zasady państwa prawnego), kraje dopiero rozwijające się nie posiadają jeszcze odpowiedniej regulacji w tej materii  - czyni to z nich idealny rynek zbytu na produkty tak drażliwe, jak wyroby tytoniowe lub  środki psychoaktywne. Przykładami korporacji stosującymi te techniki są chociażby BBC i Time Warner. BBC to największa korporacja medialna na świecie, pochodząca z Wielkiej Brytanii. Prowadzi ona swoją własną formę imperializmu – ustaliła roczny abonament telewizyjny, który każdy właściciel odbiornika telewizyjnego musi opłacić, niezależnie od tego, czy chce oglądać programy BBC. Sprawa jest dość kontrowersyjna, tym bardziej, że w brytyjskiej telewizji pojawiają się liczne programy, jednak tylko korporacja ma prawo ściągać za nie opłaty od widzów. Nie uważa się jej jednak za przejaw czystego imperializmu, gdyż ogranicza się jedynie do Wielkiej Brytanii. Amerykańskim odpowiednikiem BBC jest Time Warner; koncern do którego należy CNN – pierwsza stacja na świecie nadająca programy informacyjne przez całą dobę. Jest powszechnie dostępna w wielu krajach, często określana jako rzetelne źródło informacji. Pomija się jednak fakt, że jej widzowie (których lwią część stanowią Amerykanie) widzą świat przez jej pryzmat – upraszczając myśl „jeśli CNN czegoś nie wyemituje, oznacza to, że owo wydarzenie nie miało miejsca”.

Istota imperializmu koncentruje się także na propagandzie i wpływie mediów na działania wojenne. Liczne przykłady w historii pokazują, jak skuteczną strategią wojenną może być użycie propagandy(sam Hitler doskonale zdawał sobie z tego sprawę, powierzając Goebbelsowi całe ministerstwo). Obecnie najskuteczniejszym narzędziem do osiągnięcia tego celu są media. Wiąże się to z wcześniej omawianą kwestią rzetelności informacji - korporacyjna kontrola uniemożliwia przekaz, który mógłby wpłynąć negatywnie na sposób postrzegania stacji, lub też taki, który mógłby wiązać się ze stratami finansowymi. Techniki, odnoszące najlepszy skutek to powtórzenia kłamstw (gdyż kłamstwo często powtarzane staje się prawdą, o czym mieli nieszczęście przekonać się Żydzi podczas II Wojny Światowej), opinie pojedynczych jednostek przedstawiane jako fakty, półprawdy (dla przykładu cytaty wyjęte z kontekstu), mylące nagłówki (zwłaszcza dla osób, które rzadko czytają właściwą treść artykułu), subiektywne zdjęcia czy cenzura.

Proces imperializmu medialnego można porównać do działania hipermarketu. W momencie pojawienia się, centrum handlowe likwiduje lokalną konkurencję w postaci małych sklepów, zdobywając najczęściej monopol na klientów. Podobnie dzieje się w świecie mediów – lokalne stacje telewizyjne przestają stopniowo istnieć, gdyż atrakcyjność programów serwowanych przez stacje międzynarodowe jest nieporównywalnie wyższa (co wiąże się z praktycznie nieograniczonym budżetem).

Myśląc o demokratycznym państwie prawa, stają nam przed oczyma podstawowe zasady demokracji, wśród których plasuje się także swoboda wypowiedzi i równy dostęp do informacji. Media, a zwłaszcza radio i telewizja, wydają się być katalizatorem poprawnego funkcjonowania demokracji. Czy to aby na pewno jest rzeczywistość? Czy system demokratyczny jest w stanie zagwarantować wolne media? Demokracja zakłada realizację woli większości, obecnie  wyrażanej przez odpowiednich przedstawicieli. Gdyby traktować to dosłownie to każde, nawet najbardziej restrykcyjne regulacje zostałyby uznane za w pełni demokratyczne. Prowadzi to jednak do tyranii większości. Pytanie brzmi zatem, czy to większość może decydować w sprawach mediów. W rzeczywistości, media nie są pośrednikiem informacyjnym, z którego może skorzystać każdy w imię rozwoju zasady demokracji. W mediach do głosu dochodzą ci, którzy mają do nich dobry dostęp – a dostęp ma ten, kto ma pieniądze. Do tego, jako że każda stacja ma swego właściciela, także i treści informacji  poddawane są starannej selekcji. Żaden przedsiębiorca nie opublikuje wiadomości, które mogą mieć negatywny wpływ na jego wizerunek czy narażą go na poważne straty ekonomiczne, niezależnie od tego, jak rzetelna i istotna będzie informacja.

Co gorsza, przekazy  medialne nie będą ograniczane jedynie przez właścicieli przedsiębiorstw, ale także przez rządy państw, w których są emitowane. Dzieje się tak, ponieważ osoby zasiadające w zarządach stacji telewizyjnych są często zależne od dominującej w kraju siły politycznej. Niektórzy podnoszą argument, iż jest to sposób na walkę z imperialistycznymi stacjami międzynarodowymi – niestety, w praktyce chęć utworzenia medium obiektywnego, które służyłoby wyłącznie interesowi publicznemu, skutkuje powołaniem mediów publicznych całkowicie uzależnionych od władzy. W Polsce dobrym przykładem będzie działalność Krajowej Rady Radiofonii i Telewizji albo też nie tak dawne plany Donalda Tuska dotyczące rejestrowania i wydawania zezwoleń do nadawania programów multimedialnych w Internecie. Ta sytuacja demoralizuje obywateli, którzy widzą, że manipulacja w mediach to rzecz nieodzowna, bez której jakikolwiek przekaz informacji nie istnieje.

W parze z imperializmem mediów idzie jeszcze jeden problem – tabloidyzacja i pospolityka. Tabloidyzacja, kolokwialnie nazywana prasą brukową, znacząco wpływa na poziom otrzymanych informacji. Sprowadzić to można do sensacyjnych i kontrowersyjnych plotek. Pozornie, w obronie prasy brukowej można powiedzieć, że to także forma wolnych mediów. Pozostaje kwestia, czy informacje tego typu są ludziom niezbędne. Przecież fakt, że marszałkowski pies Saba bezkarnie przechadza się po korytarzach Sejmu nie powinien być ważniejszy niż sprawa tzw. afery hazardowej. Tabloidyzacja nie tyczy się jedynie spraw wewnętrznych; tu także możemy dostrzec wpływy imperializmu medialnego. Nie tak dawno media (w tym i telewizja TVN24) donosiły o nieszczęściu Paris Hilton, amerykańskiej celebrytki, która została skazana na 30 dni aresztu. Wątpliwe, że gdyby globalistyczne media nie podkreślały siły tego wydarzenia, przeciętny Europejczyk zdawałby sobie sprawę o jego istnieniu. Prasa brukowa nie uwzględnia intelektu odbiorców, przedstawiając prezentowane treści w sposób dualistyczny (dobry-zły, bogaty-biedny), co nie skłania do myślenia, a wzbudza jedynie gorące emocje. Zwykle też opatrzone są komentarzem autorskim, który subiektywnie osądza zamieszczony problem, nie pozostawiając miejsca na obiektywizm. W pospolityce podobnie - chęć wywołania określonych emocji przeważa nad poważnymi problemami społecznymi, a prezentacja wizerunku stała się ważniejsza od przedstawianych idei. Nasuwa się konkluzja o trywializacji informacji, braku rzetelnej informacji i nieposzanowaniu widza. Może nie narusza to bezpośrednio zasad demokracji, ale wpływa na całokształt wartości społeczeństwa, sprawiając, że obniża się potrzeba intelektualnej stymulacji, co może skutkować ustrojowymi zmianami w przyszłości, jako że kolejne pokolenia zatracą w sobie istotę ideałów demokratycznych.

Pauperyzacja medialnej informacji poniekąd przyczyni się także do upadku lokalnej telewizji. Przy braku zapotrzebowania na rzetelne i obiektywne wiadomości, konieczne będą cięcia budżetowe, co w konsekwencji doprowadzi do masowych zwolnień nadmiernej liczby reporterów, w szczególności korespondentów, redukcji etatów i obniżek pensji. Niewątpliwie odbije się to na jakości pracy pozostałych dziennikarzy. W efekcie media globalne będą jedynym, pozornie wiarygodnym przekaźnikiem wiadomości, co dodatkowo pogłębi ich monopol  na informację i wzmocni proces imperializmu.

Odpowiedzią na zagrożenie postępującego imperializmu medialnego może być nowoczesna technologia, a zwłaszcza potęga Internetu. Błyskawicznie stał się on nowym sposobem komunikacji interpersonalnej, a także nieograniczoną przestrzenią, gdzie każdy internauta może zamieszczać indywidualne treści. Wydawać by się mogło, że internetowa rewolucja będzie odpowiedzią na problemy współczesnej demokracji, tak wnikliwie inwigilowanej przez media. Po przeprowadzonych badaniach okazało się jednak, że użytkownicy ignorują wiele informacyjnych treści, koncentrując się bardziej na komunikacji aniżeli na zdobyciu nowej wiedzy. Odwiedziny na największych portalach, takich jak Onet lub WP pokazują, że społeczeństwo koncentruje się na kwestiach towarzyskich, ignorując zamieszczone na nich treści. Internet zatem nie pomoże w rozwoju demokratycznych ideałów3. Wielkie koncerny medialne przygotowały się także i na tą sytuację wiedząc, że informacja zawsze jest pożądanym towarem, zmienia się jedynie jej nośnik. Potencjał stron zawierających portale społecznościowe, takie jak Facebook, czy wyszukiwarek internetowych (gdzie prym wiedzie Google)został przez nie zauważony i od pewnego czasu jest skrzętnie wykorzystywany. Zamieszczane na nich informacje docierają do społeczeństwa jeszcze szybciej i skuteczniej niż telewizja.

O mediach coraz częściej mówi się, że stanowią czwartą władzę. Społeczne zapotrzebowanie na informacje jest tak potężne, że nie sposób nie eksploatować go ekonomiczne. Kontrola informacji, coraz częściej stojąca w sprzeczności z zasadami demokracji, stanowi dzisiaj o egzystencji niejednej stacji, stając się motorem napędowym do zaostrzającej się z dnia na dzień konkurencji, a także wielkich operacji finansowych, zwykle  przekraczających milionowe sumy. W tej walce o widza, czy może już konsumenta, demokracja zdaje się usuwać na dalszy plan, ustępując miejsca imperializmowi mediów – dokładnie tak samo, jak 200 lat wcześniej, kiedy świat podbijany był przez kolonialistów, za nic mających fundamentalne wartości, takie jak poszanowanie innego człowieka, wolność sumienia czy prawo głosu. O ile jednak ówczesna rewolucja wyrosła na cierpieniu i krzywdzie ludów podbitych, tak dzisiaj zdaje się być ona niezauważalna. Korporacje medialne stopniowo przejmują kontrolę nad naszym życiem, nie szanując zasad demokracji. Społeczeństwo pozostaje na to zupełnie bierne. Jeśli się nad tym zastanowić, nie jest to zaskakujące –skąd czerpać informacje o takim problemie, skoro monopoliści nie kwapią się poinformować nas o jego istnieniu? A przecież zgodnie z zasadą imperializmu medialnego „jeśli o czymś się nie mówimy, to znaczy, że to się nie wydarzyło”.

Bibliografia:

  • Pokrzycka Lidia, Mich Włodzimierz, Media a demokracja, UMCS, 2007r.
  • John Keane, Media a demokracja, Aneks, Londyn, 1992r.
  • Beata Ociepka, Populism and media democracy, Wydawnictwo Uniwersytetu Wrocławskiego, 2005r.

·      Osama El-Sharif, Media imperialism in global era, Media Monitor Network, http://www.mediamonitors.net/osama4.html

·      Farooq Sulehria, Understanding media imperialism, Viewpoint, http://www.viewpointonline.net/media-imperialism.html