JustPaste.it

Po ,,Żelaznej Drodze"...fragmenty

Lwow-dworzec.jpg

Bardzo lubię ukraińskie pociągi. We wszystkich krajach dawnego Związu Radzieckiego kolej chyba pozostała niezmieniona. Szerokie tory, wielkie, wysokie przestronne wagony, wysuwane schodki i wycierane poręcze przez obsługę na każdym postoju żeby czasem pasażer się nie męczył i nie pobrudził. (Mam tu na myśli tylko pociągi dalekobieżne bo takie kursujące na krótszych trasach nazywane są ,,elektriczką".)Pociągi dłuuugie i często ciągną je dwie lokomotywy. Na każdy wagon jeden opiekun-prowadnik ale przeważnie to prowadnica czyli kobieta. Do jej obowiązków należy kontrola i opieka nad pasażerem-wpuszcza go do wagonu bo bez biletu do tego pociągu nikt nie wsiądzie no chyba, że osoba odprowadzająca ale to tylko za zgodą prowadnika, wydaje pościel, robi herbatę alb kawę, u niej często znajduje się mini bufecik gdzie zaopatrzysz się w jakieś przekąski, ciasteczka, wafelki, czekoladki a czasami i piwko lub podobno nawet coś mocniejszego.... Jest to taki konduktor-opiekun, postać bardzo ważna dla pasażera na czas jego podróży. Prowadnik jest oczywiście umundurowany więc odpowiedzialny jak urzędnik na służbie.

 

Nie ma pierwszej i drugiej klasy. Najtańsza i najpopularniejsza chyba to plackarta. Wagony otwarte, bez przedziałów z miejscami leżącymi. Wzdłuż korytarza wnęki z czterema kuszetkami-dwie na dole, dwie na górze i pod oknem naprzeciwko również dwa miejsca, oczywiście leżące. Lepsze wagony to kupe czyli normalny przedział z czterema miejscami do spania. W każdym wagonie samowar a w zimie prowadnik pali w piecu w korytarzu przy przejściu za toaletami. Na dalszych i poważniejszych trasach czyli między np. poważnymi miastami, stolicami itp. bywają też wagony LUX. Nie we wszystkich pociągach jest podczepiony wagon restauracyjny i pozostaje nam ratować się na postojach lub u prowadnicy.

 

Ludzie przyzwyczajeni do kilkunastogodzinnych i dłuższych podróży. W pociągach przebierają się w kapcie, dresy po domowemu, śpią, rozmawiają ale tak po cichu żeby nikomu nie przeszkadzać. Jedzą a jeśli piją to też bardzo spokojnie i nieuciążliwie dla otoczenia. Problem bywa tylko z paleniem. Do niedawna w każdym pociągu w przejściu między wagonami były popielniczki a teraz absolutny oficjalny zakaz. Palą dalej, prowadnice rozumieją problem, nic nie mówią albo ostrzegają bo to jednak przepis i mandat można dostać. A ponieważ na Ukrainie większość ludzi chyba jeszcze pali więc jest to faktycznie problem. Naród zmuszony jest łamać przepisy i łamie bo kto wytrzyma kilkanaście godzin bez dymka?

 

Podróżując często ukraińskimi pociągami widziałem już niejedno, prowadziłem wiele rozmów,poznało się naprawdę dużo ciekawych ludzi, cały przekrój społeczeństwa. Rozmowy o polityce, o świecie, o wszystkim i o niczym jak to zwykle w podróży.

 

Wsiadam we Lwowie. Pociąg już podstawiony, ja jadę do Z. ale pociąg jedzie dalej aż do Symferopola czyli na Krym. Lwów-Symferopol-skład elegancki, czyściutki, wagon restauracyjny. Prowadnica ładna, młoda dziewczyna sprawdza bilet i kieruje mnie na moje miejsce. Jadę plackartą, miejsce nieciekawe pod oknem, dolne na korytarzu czyli nie we wnęce z kuszetkami. Nade mną też ktoś jeszcze będzie spał ale nieistotne, ważne,że mam bilet i jadę, zależało mi bardzo żeby pojechać akurat tym pociągiem i dojechać na czas. Chowam bagaż, zajmuję miejsce. W kuszetce na wprost mnie jakiś wąsaty facet, brunet w średnim wieku już rozściela pościel i układa się do spania. Obok dwóch młodych ludzi, jeden z może dziesięcioletnią córką, również ścielą już kuszetki. Pociąg odjeżdża chyba o 9.47 rano a on już idą spać? Ja mam za sobą noc w podróży ale jakoś nie usnąłbym jeszcze. Pasażerów w wagonie niewielu. Wąsaty brunet już chrapie, obok chłopaki też jeszcze rozmawiają a córka już też leży i naprawdę śpi. Za chwilę jeden z nich również wdrapuje się na swoją kuszetkę i też zasypia, drugi gdzieś wychodzi. Siedzę i myślę. Jak zawsze jestem pod wrażeniem lwowskiego dworca. Piękny. Pamiętam go z opowieści dziadków. Zawsze słyszałem jaki to by wspaniały dworzec... W czasach sowieckich jak wszystko podupadł ale teraz po remoncie wrócił do świetności... Piękne sztukaterie, sufity, kamieniami wyłożone ściany i podłogi... A przede mną jeszcze jakieś 20 godzin jazdy. Zastanawiam się co robić. Kilka godzin na pewno pośpię ale póki co? Pomału dosiadają się pasażerowie. Zajmują miejsca, przebierają się... wszyscy po domowemu .Widzę człowieka w eleganckim garniturze, wychodzi to toalety chyba i wraca w dresiku i w kapciach, nie do rozpoznania. Korytarzem przechodzi dziewczyna z wagonu restauracyjnego z wózkiem. Piwo, czipsy, orzeszki, słodycze. Myślę napiję się piwka, może dwóch, trzech i spać pójdę, czas jakoś zleci. Wybieram piwko ,płacę, ładna dziewczyna w białej bluzeczce i czarnych spodniach pięknie się uśmiecha i podaje mi butelkę. Już odchodzi ale piwo dostałem nieotwarte. Może zapomniała, może ma otwieracz więc proszę ją o otwarcie. Z pięknym uśmiechem wraca do mnie, bierze butelkę w rękę i szybkim uderzeniem o obręcz okna otwiera , kapsel spada gdzieś na podłogę a ona podaje mi piwko, jeszcze raz błyska zębami w uśmiechu i znika. Teraz sączę napój chmielowy pomału. Następna większa stacja Tarnopol. Wsiada dużo ludzi. Na wprost mnie lokuje się małżeństwo. Zaczyna się krzątanina, na stole ląduje pieczona kura, worek kiełbasy, słodycze, termosy, napoje i oczywiście butelka wódki. Ponieważ Wąsal na wprost nich cały czas śpi spoglądają na mnie i zapraszają. -dawaj do nas !!! Trochę mi głupio ale nie ustępują więc się dosiadam z moją marną buteleczką piwka.

 

-Wasyl-przedstawia się meżczyzna i wyciąga rękę , - a to moja żona, jedziemy do mojej siostry na Krym na 60 urodziny. Nalewa mi kieliszek i częstuje wszystkim co na stole. Nie mam prawa odmówić, byłby to straszny nietakt.

 

-po ukraińsku rozumiesz?

 

-tak, bez problemu. Wypijamy buteleczkę, najadłem się juz świeżych domowych wyrobów, pora odpocząć. Wraca jeden z braci, jak się okazało był w wagonie restauracyjnym. Nawiązujemy rozmowę, okazuje się, że to Lwowiak a brat, który śp,i mieszka na Krymie. Jedzie do Jałty do pracy a córka jak się dowiedziała ,że jest mozliwość pojechaćnad Morze Czarne uparła się i nie odpuściła. Nie było wyboru, musieli ją zabrać. Igor,bo tak ma na imię mój nowy kolega, chce ze mną rozmawiać po polsku. Rozumie wszystko, mówi też bez akcentu ale brakuje mu słów. W między czasie budzą się Wąsal i Igora rodzina. Zaczyna się naprawdę ciekawie i przyjemnie. Biesiada podróżna. Dosiada się współpasażerka, zajmuje miejsce nade mną. Bardzo ładna młoda dziewczyna. Sportsmenka, jedzie na urlop do domu z miasta, którego barwy reprezentuje w klubie sportowym. Jedzie tak jak i ja do Z. więc dogadujemy się, że gdybym przysnął to dopilnuje i mnie obudzi żebym nie zajechał na Krym co byłoby wielce prawdopodobne bo niespałem już prawie 2 noce a impreza się rozkręca. Wasyl z Wąsalem popijają i nas z Igorem też ugaszczają. Przypominam sobie, że mam w torbie czekoladowe cukierki, zdążyłem kupić we Lwowie na bazarze, bardzo smaczne i na warunki ukraińskie dość drogie, towar wręcz luksusowy. Wyciągam je, częstuje ale za wyjątkiem córki Igora, która z zachwytem się za nie zabiera, nie cieszą się zainteresowaniem. Biesiadnicy wolą coś konkretnego pod butelkę a sportsmenka odmawia bo dieta. Alkoholu zresztą też nie dotyka ale nie przeszkadza jej i jak wszyscy pozostali współpasażerowie wykazuje się zrozumieniem sytuacji. Nikogo zresztą nic nie gorszy, prowadnica też spogląda sympatycznie. Przyzwyczajona pewnie do różnych podróżnych. Po korytarzu kursuje dziewczyna z wagonu restauracyjnego ze swoim wózeczkiem. Też już zaprzyjaźniła się z nami. Wąsal okazuje się lekarzem wojskowym. Bardzo sympatyczny, mówi tylko po rosyjsku. Rozmowa toczy się więc w trzech językach bo Igor cały czas upiera się szlifować swój polski. Podróż mija szybko i przyjemnie. Za długo siedzimy, pora już obiadowa, postanawiamy z braćmi przespacerować się trochę. Dochodzimy do wagonu restauracyjnego. Tu wita nas uśmiechem nasza znajoma, ta co chodzi z wózkiem po korytarzu. Wagon bardzo przyzwoity, białe obrusy, ceny przystępne. Do obiadu najpierw Igor a potem jego brat przynoszą po karafce. Wódkę zamawia się tu na gramy tzn. można wziąć 100, 200, 300 itd. Podaje się zamówioną gramaturę w karafce a do tego stawia odpowiednią ilość kieliszków. Panie z baru również zaprzyjaźniają się z nami. Na razie wracamy na nasze miejsca. Tam im zabrakło napitku. Siedzą spokojnie i rozmawiają o wszystkim i o niczym. Dokupują po piwku bo akurat pojawia się nasza koleżanka z wózkiem. Myślę sobie-taka fajna dziewczyna, Ukrainka i znalała pracę w WARSIE, udało się jej. Po chwili dopiero dociera do mnie, że jestem na Ukrainie i to raczej nic dziwnego, ze pracują tu Ukrainki OHO ! Trzeba zbastować z tym alkoholem! Zatrzymujemy się na jakiejś stacji. Postój trochę dłuższy. Wychodzimy na peron jak zresztą wielu pasażerów. Ze wszystkich stron zjawiają się nagle sprzedawcy z wózkami: pierożki, piwo, ryba, wszystko co może być potrzebne w podróży. Zaczynają się zakupy. Sam planuję coś kupić ale nie bardzo daję sobie radę z targowaniem, nie czuję się w tym mocny. Daję 50 hrywien Igorowi, ten wymawia się ale w końcu chowa w kieszeń i przystępuje do dzieła zaczynając ostrą polemikę z jedną z babuszek. Widzę jak nasz Wąsal-doktor chowa już butelkę wódki do kieszeni.I gor też też się dogadał bo wraca już do wagonu z gorzałką i chyba metrową wędzoną rybą jakiegoś nieznanego mi gatunku. Ruszamy w drogę. Zakupy na stole, ryba fachowo pokrojona w dzwonki, całkiem smaczna. Oczywiście odwiedzamy jeszcze raz wagon restauracyjny. Tu nasza znajoma od wózka wciska mi butelkę koniaku, cena i tak dużo niższa niż w naszym sklepie więc się decyduję. Szybko na stole lądują kieliszki i ku mojemu zdziwieniu do mojego koniaku zasiadają również szefowa restauracji i jeszcze jakaś kobieta w fartuchu, chyba też pracownica. Oczywiście nasza koleżanka-wózkarka też. Butelka na długo nie starcza bo kobiety pociągają szybko, nie mają czasu na posiedzenia, są przecież w pracy. Jedynie Igor nie próbuje, twierdzi, że na koniak jest za młody. Wreszcie zapada wieczór, przygaszają światła, pasażerowie już śpią. My też zapadamy w drzemkę. Zmęczenie i procenty. Po jakimś czasie otwieram oczy. Wszyscy chrapią na siedząco, jedynie Igor na wprost mnie nie śpi i ma bardzo przerażoną minę.

 

-Co się stało?-pytam

 

-Pociąg jedzie w drugą stronę, przedtem siedziałem przodem do kierunku jazdy ,teraz tyłem..-i po nim widać, że nie może zrozumieć jak to możliwe i co się stało. Ale jednak zauważył, znaczy nie był aż tak pijany.

 

- I co? Myślisz,że nas porwali? Albo zamienili pociągi?-chcę zażartować

 

-Nieznaju !!!- odpowiedział i myśli.

 

-Idziemy pospać.-mówię i siadam na swojej kuszetce. On też poszedł wdrapywać się na swoją. Budzi mnie światło. Nade mną stoi moja sąsiadka Sportsmenka i już pakuje torbę.

 

-No i dojechaliśmy, zaraz będzie Z.-mówi do mnie,-

 

-A Pan nic nie pospał, tak tylko na siedząco trochę-widać, że się martwi, tam są bardzo dobre i wyrozumiałe kobiety.

 

Rozmawiamy jeszcze chwilkę, 4 rano dojeżdżamy, pomagam wypakować bagaż. Jedynie Igor złazi ze swojej pryczy i podaje mi rękę na do widzenia. Cała reszta towarzystwa śpi snem sprawiedliwych. Sportsmenkę odbiera mama, mówimy sobie,,spasiba i dasfidania"i każdy w swoją stronę. Tak minęło prawie niespostrzeżenie 20 godzin jazdy. Ja muszę jeszcze zaczekać na dworcu około godzinki zanim ktoś mnie odbierze, tak się umówiliśmy. Znajduję toaletę dworcową ale nie mogę skrzystać bo akurat panie myją podłogę i mnie przeganiają. Idę więc do damskiej i nikogo nic nie dziwi. Przypominam sobie ten rosyjski dowcip jak to facet musiał tak jak ja w tej chwili skorzystać z damskiej toalety. Stoi z rozpiętym rozporkiem a wpada ktoś z obsługi i krzyczy- ,,Towarzyszu, to dla kobiet!!!" , a on się odwraca dalej z tym rozpiętym rozporkiem i pyta-,,a co? a to nie dla kobiet?". Zaczekam na dworcu. Na każdym jest przynajmniej jeden bar i poczekalnie. Jest też tzw. ,,poczekalnia o podwyższonym standardzie" gdzie płaci się za wstęp lub za każdą godzinę oczekiwania. Tam są wygodne fotele, w zimie zawsze jest ciepło, gra telewizor, ochrona. Można spokojnie i bezpiecznie nawet się przespać. W poczekalni spotykam współpasażerów. Ojciec i syn, nie brali udziału w naszej biesiadzie ale gdzieś tam na korytarzu kilka razy rozmawialiśmy. W Z. mieli gdzieś się przesiadać. Przysiadają się do mnie i widać, że coś ich gnębi.

 

-Zabrakło nam na bilet, nie wiedzieliśmy, że ceny podnieśli.3 ruble.- mówi ojciec. Często ludzie pamiętający Związek Radziecki na hrywnę mówią rubel.Sentyment chyba. Wychodzę do kiosku, kupuję papierosy raczej po to tylko żeby rozmienić pieniądze i wręczam im 5 hrywien i kilka papierosów. Nie dowierzają, są zdziwieni.

 

-Hwatit?-pytam

 

-Hwatit, hwatit.- obściskują mnie i biegną do kasy....

 

Niedawno opowiadał mi kolega ze wschodniej Polski jak to jego ojciec postanowił spędzić urlop na Krymie. Znajomi zawieźli go do Lwowa, kupili bilety i wsadzili do pociągu (chyba tej samej relacji , o którym właśnie pisałem tj. Lwów-Symferopol) .Był pełen obaw jak to będzie. Ktoś mu doradził:

 

_,,daj konduktorowi 100-150 hrywien żeby się tobą zajął, zadbał o czystą pościel itp". Próbował dać ale ten nie wziął. I tak wszystko było w porządku. Opowiadał potem:,,przyjechał długi pociąg, dwie lokomotywy i pociągnął, wszystko było super". Podobno też była imprezka, zapraszali go, bał się ale w końcu się przełamał. Od tej pory jest wielkim propagatorem spędzania urlopu na Ukrainie. Czy to Morze Czarne ,Krym czy Karpaty.

 

Nie zawsze bywa tak przyjemnie. Zmęczony wsiadam, prowadnicy (bo to pociąg dalekobieżny i jest ich dwoje-mężczyzna i kobieta, jadą długo i zmieniają się w obowiązkach co kilka godzin) wskazują mi miejsce, tym razem droższe kupe. Mam górną kuszetkę. Niespałem długo więc pokręciłem się trochę i kładę się na łóżko. Wagon prawie pusty a w moim kupe jescze nikogo. Zmęczenie bierze górę i zasypiam. Budzę się z bólem głowy i dziwnym smakiem w ustach. Godzina chyba 16 więc przespałem jakieś 6-7 godzin. Coś nie tak. Sięgam do kieszeni wewnętrznej, nie ma karty kredytowej. Zgodnie z zasadami dokumenty i gotówkę porozkładałem po różnych kieszeniach....paszport jest, pieniądze, portfel w kieszeniach spodni też....brak tylko karty... Trzeba zgłosić żeby nie było potem problemów. Idę do prowadników. Opowiadam wszystko. Twierdzą, że właściwie nikogo obcego nie zauważyi w wagonie ale mógł ktoś przechodzić. Przecież to złodziej pilnuje ofiary. Po moich objawach tj. bólu głowy i niesmaku w ustach stwierdzają, że najprawdopodobniej dostałem ,,balonik". To znaczy śpiącemu przykłada się do nosa jeszcze jakiś środek usypiający, najczęściej właśnie w baloniku. Prowadnicy wzywają przez radio milicję. Na najbliższej stacji ma ktoś się zgłosić. Nie dowierzam ale faktycznie na peronie już czekają. Dwóch oficerów operacyjnych-operatiwniki w cywilu i jeden umundurowany. Jeden młody, postawny, drugi trochę starszy, obaj w drogich skórzanych kurtkach. Wzbudzają zaufanie ale i respekt. Zaczynają przesłuchiwać i mnie i prowadników, obszukują wagon. Pociąg rusza a oni jadą z nami. Wynajdują jakiegoś pana zalanego w trupa, który podobno kręcił się między przedziałemi i ku mojemu zdziwieniu dokładnie rewidują. Kazali mu się rozebrać do majtek... Wygląda podejrzanie i nieciekawie ale on raczej nie ma z tym nic wspólnego. Dzwonią ciągle telefony. Operatiwniki do kogoś, ktoś do nich. Okazuje się, że na moją kartę ktoś już kupił telewizor plazmowy. Jak to ustali nie wiem ale potrzebuję już faktycznie zaświadczenie o kradzieży do banku. Wypełniam dokumenty, podpisuję , młodszy z oficerów informuje mnie, że w tej chwili to podpada już ,,pod sprawę kryminalną" i ktoś tam to zacznie jutro prowadzić. Ja dostanę wszystkie dokumenty na adres domowy do Polski. Mam prawo potem domagać się odszkodowania od ukraińskich kolei i takie tam.. Właściwie to wymuszam na nim, żeby wystawił od ręki jakieś zaświadczenie. W koncu wystawił i bogu dzięki bo informacja i dokumenty do Polski do dnia dzisiejszego nie dotarły. Widocznie jeszcze prowadzą to kryminalne śledztwo. Na odchodne młodszy oficer wyraz swój żal i ubolewanie, że tak się stało, mówi , że Ukraina nie jest wcale taka zła itp. Ma racje. Właściwie to przecież mogło się zdarzyć wszędzie, kradzieże w pociągach to nic dziwnego. Tu była moja wina, nie powinienem zasypiać w pustym przedziale. Ale trudno, stało się. Do końca podróży pozostałem pod czułą i serdeczną opieką prowadników Stiopy i Hałki za co im jestem ogromnie wdzięczny.

 

Prowadnice bywają bardzo różne ale z reguły są sympatyczne. Nie raz nawiązywałem rozmowy, opowiadały jak zwykle jak to ciężko żyć w takim kraju jak Ukraina, ile zarabiają, o rodzinie, o znajomych. Mnie oczywiście wypytywały co tu robię, jak jest na zachodzie, bo Polska to dla nich już zachód. Jeżdżąc na tych samych trasach, już się rozpoznajemy, witamy i pozdrawiamy jak starzy znajomi. Ostatnio wsiadam do wagonu, tym razem trafiam na mężczyznę. Też bardzo przyjemny chłopak. Jeszcze jakieś 20 minut do odjazdu to wychodzę jeszcze na powietrze na peron .Patrzę w lewo-sąsiedni wagon obsługuje znajoma. Pamiętam jak częstowałem ją polską kawą i herbatą a ona mnie ciasteczkami. Zauważa mnie, kłaniam się, podchodzi i zaprasza do siebie na herbatkę jak ruszymy. Potem patrzę w prawo a tu też znajoma. Ta znowu mieszka w Z. na ulicy Wrocławskiej, jej córka pracuje w Niemczech, ostatnio jak wysiadałem prosiła ,,przekażcie ode mnie polskiej ziemi pokłon" a pochodzi zdaje się z Moskwy. Sama nałogowy palacz i problem z zakazem palenia doskonale rozumiała. Przed każdym dłuższym postojem szła przez swój rewir i informowała palaczy, że,, zaraz będzie postój" tyle i tyle minut i można spokojnie wyskoczyć na peron na papierosa. Albo nawet w nocy , że co prawda to nie żadna stacja ale pociąg bedzie stał jakiś czas w polu to otworzy drzwi i w korytarzu będziemy palić. Też mnie zauważa, witamy się:

 

-zapraszam do mnie w gości wieczorkiem, herbatki się napijemy. -i leci gdzieś dalej wzdłuż wagonów.

 

Ale mam zaproszeń, ta podróż też może szybko zlecieć. Nie korzystam jednak.Z apadam się w kuszetkę z ciekawą książką i czas jakoś mija. Drugiego dnia rano jakąś godzinę przed przyjazdem do stacji docelowej nagle w korytarzu pojawia się ta z prawego wagonu. Teraz to się dopiero ze mną wita!!! Łapie i ściska za szyję, obejmuje...

 

-A dlaczego w gości nie przyszedł? Wstydził się ?..pyta z uśmiechem.

 

Tłumaczę się chyba chorobą czy bólem nerek, życzy mi zdrowia i rozstajemy się. Niedługo chyba się znów spotkamy bo na tej trasie podróżuję często.