Nosił wilk razy kulka ponieśli i wilka...
W głuchym jodłowym borze, za rzeczką Berezyną, żył wielki szary wilk. Mroźną nocą szedł na czele watahy, porywał z obory jagnięta. Słyszałem jego wycie siedząc z bratem na piecu. W 1940 roku zjadał na wsi psy., zostawił na śniegu ślady dużych łap.
Ojciec mówił, że ten bradziaga mordował nawet w dzień. Bali się go w całej okolicy. Siłą i chytrością zdobywał, zagryzał źrebaki, a przyszedł razem z bolszewikami, bo tam głód i nie ma, co jeść. . Ale w tym roku jakoś przysiadł, grzbiet zgiął się w pałąk, boki i brzuch zapadły jak u gruźlika.
Starość wyeliminowała go ze stada. Dalekie wędrówki za zdobyczą męczyły, nogi odmawiały posłuszeństwa, często zatrzymywał się, ciężko oddychał, aż wnętrzności charczały, a oczy kiedyś gorące i bystre teraz zakrywała mgła. A skąd to wiem? Dziadek, co mieszka pod lasem, opowiadał o nim wszystko, zaprzyjaźnił się z nim.
Wilk na starość kiepsko rozróżniał już dźwięki, tak jak dziadek. I kiedy poczuł słabość, porzucił swoją watahę i zaczął żyć w samotności jak pustelnik. Tylko z rzadka dochodziły do niego lubieżne wycia młodej wilczycy. A kiedyś taki zew napełniał go ognistą energią i porywał do działań i na jej wezwanie odpowiadał wyciem, że z jodeł zlatywały szyszki, a zające i sarny uciekały gdzie pieprz rośnie. A teraz milczał, na jej wyzwanie odpowiadały już dźwięczne głosy młodych jego synów i wnuków. I on bardzo dobrze znał ich znaczenie, ale podniósł jeszcze raz, jak kiedyś głowę, może z tęsknoty, a może ze starych wspomnień, podnosił ją jeszcze wyżej i też sygnalizował swój zew.
Jednak slaby głos, pełen smutku, wydobyty z chorej piersi gubił się w leśnej głuszy i nie doleciał do wilczycy. Słyszała go tylko stara jodła z potrzaskaną korą i suchymi gałązkami i tylko ona skrzypieniem odpowiedziała mu na jego ostatni zryw. Dziadek widział jak jego głowa chowała się za pokrzywionymi gałęziami młodej jodełki. Chroniły one szarego wilka przed wiatrem i wrogami. Straszny jednak głód nie dawał spokoju ani w dzień, ani nocą. Mroźna zima wyciągała ku niemu swoje niewidoczne zabójcze pazurki. A on, biedaczysko, z zamkniętymi oczyma leżał wśród tych gęstych jodełek. Wokół stała głucha cisza. Jakby wszystko wymarło. Może i swojego oddechu już nie słyszał, gdyż kości ogarniał mróz. Przewracał się, na boki, chował nos pod łapy, dreszcz coraz bardziej go przygniatał do śniegu. Kiedyś takie mrozy nie były mu straszne. Gęsta sierść i zapas tłuszczu pod skorą pomagały przetrwać srogie zimy.
Czuł tylko swoją bezsilność i cichutko ze smutkiem jakby płakał. A nie tak dawno wydawało się, że jak przed laty, silny, zwinny i do łowów gotowy.
Przed oczyma zaświtały tamte łowy, kiedy skokiem jednym dopadał łosia i nasycał się jego ciepłym mięsem Westchnął wilk na te wspomnienia, oblizał suchy nos i obejrzał się. Wokół grobowa cisza, a tylko mróz i chłód coraz bardziej doskwierał. Zbliżał się wieczór. Dokąd iść? Wilk zamknął oczy i pogrążył się w krótką drzemkę. I wówczas poczuł, że znów jest na polowaniu i goni dzika, z wrażenia potrząsnął głową, otworzył oczy i nagle usłyszał znajomy szelest, poczuł woń dzikich świni.
Wtedy wylazł ze swojego legowiska i zobaczył stado warchlaków zanurzonych w śniegu, szukały pożywienia, były też głodne i piszczały. Zabójczy ogień zapłonął w oczach wilka. Krew i ciepłe mięso było w zasięgu kilkunastu tylko skoków! No stary wilk nie mógł już zrobić nawet jednego skoku, maskując się za drzewami przecinał im drogę na skróty.
Stado szło w jego stronę. Przytulony do zaśnieżonej jodły na drżących łapach czekał na zdobycz. Znając swoją nieudolność wybrał warchlaka odstającego od stada i na niego skierował swój krwiożerczy wzrok. Skok, jaki zaplanował mu się nie udał, lecz mimo to powalił na śnieg namierzonego warchlaka, uchwycił go zębami między uszami, lecz maciora pospieszyła na pomoc, silnym uderzeniem zwaliła wilka w śnieg, a zdobycz zdołała uciec.
Wilk poczuł ogromny ból i z trudem podniósł się na nogi, jak przez mgłę zobaczył uciekającego warchlaka. Lecz nadzieja zabłysła w jego oczach znów. Zaczął podążać śladami uciekającego stada, a ślady znaczone krwią dodawały mu sił. Zraniony warchlak zdawał sobie sprawę ze śmiertelnego niebezpieczeństwa i rychło podążał za oddalającym się stadem.
Wilk wciąż tracił siły. Często zatrzymywał się, odpoczywał i znów szedł po śladach znaczonych krwią. A kiedy odległość między nimi się zmniejszyła, wilk wytężył siły i jego łapy zaczęły energicznie odrywać się od śniegu I warchlak poczuli ochryple oddechy tuż tuż za grzbietem. Śmiertelny strach pognał go w wtedy do przodu.,.a wilkowi zabrakło sił, osunął się w śnieg i głodnym wzrokiem długo odprowadzał uciekającego warchlaka., westchnął żałośnie jakby na pożegnanie, mroźny zamykał mu tkliwie oczy ,jak przez mgłę jakoby ujrzał swoją watahę i usłyszał głos młodej wilczycy a to tylko las szumiał pożegnalna pieśń, śnieg okrywał go białą kołdrą . Lasy teraz jemu wiecznie śpiewają, a wnuki opowiadają swoim wnukom o jego młodzieńczych wędrówkach z ziemi dalekiej nad Brzezinkę. A co potem dziadek powiedział,? Nosił wilk razy kilka, ponieśli i wilka, odparł ojciec,.