JustPaste.it

Skrzydło kontra brzoza i co ambasador miał na myśli?

kolejne pytania i ryzykowne odpowiedzi

kolejne pytania i ryzykowne odpowiedzi

 

Tu-154M

Tu-154M Wikipedia

W ostatnich dniach rozgorzała na nowo dyskusja dotycząca katastrofy naszego samolotu pod Smoleńskiem 10 kwietnia 2010. Z pewnością temat będzie wracać, zaś obecnie najważniejsze wydają się dwie kwestie – czy gen. Błasik był w kokpicie oraz czy brzoza mogła ściąć lewe skrzydło samolotu, a może powinno być odwrotnie.

Drugi problem jest świetnym zadaniem (wręcz wyzwaniem!) z zakresu fizyki i matematyki dla wykładowcy, badacza, naukowca, czy profesora politechniki, który chciałby poświęcić zagadnieniu swój cenny czas. Jeśli ktokolwiek studiował mechanikę oraz wytrzymałość materiałów, to temat jest doskonałym zadaniem do sprawdzenia teorii wszelakich. Mamy dziesiątki naukowców zawodowo zajmujących się wspomnianymi dziedzinami. Mogliby sprawdzić znane teorie albo zaproponować nowe spojrzenie i przekonać społeczeństwo, że ich studia, prace naukowe i papierowe teorie są cokolwiek warte.

Niestety, nie słychać, aby gremialnie garnięto się do teoretycznego rozwiązania zadania. A problemem mogliby się zająć nie tylko Polacy, ale Rosjanie, Amerykanie* albo nawet Eskimosi, byle mieli wiedzę oraz chęci. Jeśli metody komputerowe nie są wystarczająco wiarygodne, to przecież można wykonać fragment skrzydła według rysunku technicznego samolotu Tu-154M i w warunkach laboratoryjnych uderzyć nim w drewno o nazwie brzoza o średnicy zbliżonej do rosnącej przed feralnym lotniskiem. Może znane są metody z zastosowaniem modeli (skrzydło i drzewo w odpowiednio mniejszej skali), co obniżyłoby koszty doświadczenia?

Można także umocować fragment pnia brzozy i gwałtowanie uderzyć klinem o kształcie krawędzi natarcia skrzydła, co umożliwiłoby obliczenie energii potrzebnej do zniszczenia pnia. Uzyskane wyniki można byłoby porównać z energią zniszczenia skrzydła (obliczoną różnymi komputerowymi metodami albo na podstawie eksperymentu) oraz można byłoby obliczyć odchylenie samolotu w lewo po uderzeniu w drzewo.

Problem jest o tyle interesujący, że powinny zająć się nim międzynarodowe organizacje lotnictwa i instytuty, które na co dzień badają katastrofy lotnicze, wszak im także powinno zależeć na poznaniu wyników rozpatrywanego zderzenia (wszak wyniki mogą być przydatne w innych, podobnych katastrofach).

Okazuje się, że naukowcy nie garną się do rozwiązania zagadki, bowiem jest nie tylko trudna, ale i... polityczna. Ogłoszenie wyników będzie postrzegane jako poparcie jednej z dwóch głównych partii w Polsce. Ale dlaczego nie biorą się za to zagraniczni i obiektywni uczeni?

Przy okazji roztrząsania katastrofy zwanej smoleńską, przypominane są inne wątki. Media cytują naszego ambasadora w Moskwie, Jerzego Bahra, który kilka tygodni wcześniej informował, że „nie ma warunków do przyjmowania [niektóre media w tym miejscu wstawiały wyraz „lądowania", co całkowicie zmienia sens opinii] samolotów z najważniejszymi osobami w państwie” oraz zastanawiają się, co stało się z tą notatką.

Ciekawe, czy ktokolwiek zastanowił się nad zacytowanym zdaniem w aspekcie równości obywateli? I to w zdaniu, wygłoszonym przez ambasadora urzędującego w postradzieckiej Rosji, w której (przynajmniej oficjalnie) głoszono przez lata, że wszyscy obywatele są równi**? Zresztą i u nas, za czasów mojej młodości (komuna), wpajano nam idee wolności, braterstwa i równości (równości!).

W jaki sposób wyjaśnić owo zdanie? Albo ambasador uznał, że lotnisko jest w tak fatalnym stanie technicznym, że lądowanie pierwszorzędnych osobistości jest wysoce ryzykowne i może dojść do wypadku, w którym zginą szczególnie cenni nasi obywatele (natomiast inni rodacy o mniejszym znaczeniu dla Ojczyzny mogą sobie lądować tamże do woli, bo jeśli zginą, to - w domyśle - z niewielką stratą dla Polski), albo miał na myśli całkiem inną kwestię – że nie ma warunków do godnego przyjmowania ważnych przedstawicieli naszego kraju, bowiem cała przylotniskowa infrastruktura urąga godności osobistościom tam przybywającym. Ciekawe, co ambasador miał na myśli? Sądzę, że chodziło o to drugie wyjaśnienie – tam nie powinny lądować ważne polskie delegacje, bowiem istniejące tam standardy, były dyshonorem dla naszych przedstawicieli, ale to oznacza, że nie tyle chodziło o niebezpieczeństwo dla ich życia, lecz o uszczerbek na ich godności.

Obecnie jest tak, że wielu ludzi w tzw. towarzystwie boi się wyrazić swoją opinię (to brzoza ścięła skrzydło, czy raczej odwrotnie), bowiem tu przebiega granica politycznych poglądów i ewentualnych kłopotów (w pracy, na uczelni, w urzędzie, na plebanii). Ten sam dylemat mają rodacy w przypadku interpretacji notatki ambasadora Bahra. Są miejsca, gdzie nie należy zbytnio afiszować się swoimi opiniami. Kiedyś można było mieć kłopoty za np. żarciki na temat Gomułki, Gierka, czy Jaruzelskiego, oczywiście w innej skali i w zależności od dziesięciolecia.

* - zadaniem zajęło się dwóch naszych rodaków mieszkających w USA
** - pewnie wielu ludzi zastanawiało się, dlaczego na radzieckich statkach są dwie mesy, załogowa i oficerska, skoro wszyscy pracujący na morzu obywatele byli równi w świetle konstytucji Kraju Rad...