JustPaste.it

Czy modlitwa może pomóc?

Dla wszystkich, którzy oczyścili swoje serce i otworzyli je na działanie modlitwy. Dla tych, którzy mają odwagę powiedzieć, że słowa szczerej modlitwy maja moc cudu.

Dla wszystkich, którzy oczyścili swoje serce i otworzyli je na działanie modlitwy. Dla tych, którzy mają odwagę powiedzieć, że słowa szczerej modlitwy maja moc cudu.

 

09494cb304d0fc21f7418338f53e60f2.jpg
 
Dzięki ludziom, którzy byli przy niej i ich dobrym sercom, ich czystości umysłu, doświadczyła miłości, której kawałek, Bóg włożył w nas wszystkich.
Zadziało się to, nie przez krystaliczność jej serca, ale dzięki miłości tych, którzy wstawili się za nią do Opatrzności boskiej. To dzięki nim poczuła obecność Boga.
Codziennie modlili się za nią. Odwiedzali, dzwonili do niej i przekonywali, że nadal może być użyteczna, bez względu na chorobę. Upewnili ją, że może, wręcz musi jeszcze wielu rzeczy dokonać.
Nie ma nic gorszego niż skupianie się na swoim cierpieniu.
Nigdy nie myślała w ten sposób, że tragiczne wydarzenia, które ja spotkały, przybliżą ja do Boga.
Uciekamy się do Niego, jak do ostatniej "deski ratunku". Gdy człowiek wyczerpie już swoje umiejętności i wykorzysta wiedzę, a stan ducha i ciała nie poprawia się, pozostaje Przyjaciel, o którym nader często zapominamy. Wołamy wtedy skruszeni: "Boże pomóż".
A czy pamiętaliśmy o Bogu w radości, czerpiąc przyjemności z życia?
Czy pamiętaliśmy, żeby czasami powiedzieć: "dziękuję Boże"?
Pokorni, bijemy się w piersi i przepraszamy wtedy, gdy wszystkie inne metody już się wyczerpały.
 
Przyjaciele, bo tak trzeba nazwać osoby, które wykazały duchową czystość serca i bezinteresowną troskę, pomogli jej uwierzyć, że skoro człowiek potrafi modlitwą pomóc, to znaczy, że Bóg na pewno wysłuchał tych próśb.
Podczas modlitwy stosowano tzw. wizualizacje; widziano ją jako zdrową, pełną sił i gotową do spełnienia zadań, jakie Bóg dla niej przygotował.
Diagnoza, która wali świat na głowę, następnie operacja a potem chemioterapia, okazała się właśnie tym wyznaczonym jej zadaniem. Lekarze nie dawali za dużo nadziei.
Wierzyła, że może ktoś dokona jakiegoś przełomowego odkrycia w leczeniu raka a ona weźmie udział w doświadczeniach, poświęcając się dla dobra innych i może sama skorzysta.
Modlitwy miały moc. Nie przeżywała spektakularnych doznań, nie nawiedzały jej duchy, nie ukazywali się święci.
Siła tkwiła w otworzeniu się na coś, czego nauka nie mogła udowodnić.
Do tej pory żyła w cieniu, nigdy nie wykazała się taka odwagą; aż wreszcie zakwestionowała przyjęte "mądrości"! Prowadziło to do kłótni ze sobą, z wykształconą rodziną. Ona śmiała zaprzeczyć nauce!
Stwierdziła, że nie byłoby jej dziś, gdyby polegała tylko na opiece medycznej.
Fakt, że to lekarze przeprowadzili operacje, pielęgniarki wstrzykiwały chemioterapeutyki w żyłę, ale siły dodawała jej wiara w Przyjaciela-Boga.
Zmiany na lepsze, wskazywały na ingerencję Boga i Jego duchowe wsparcie.
Z całym szacunkiem do lekarzy, ale ich stan niewiedzy na temat raka, przeważa nad tym, co o nim wiedza.
Największą szansą, aby przeżyć raka, jest przejęcie nad nim kontroli. Przejąć kontrolę nawet wówczas, gdy z przerażeniem zdajemy sobie sprawę, że nie mamy nad niczym kontroli. Brzmi to, nieco paradoksalnie.
Bóg dał nam system odpornościowy, który podczas choroby działa nieprawidłowo. Bez względu na rodzaj terapii, trzeba zrobić wszystko, co w naszej mocy, aby wzmocnić swoja odporność tak, by Bóg mógł zadziałać na to w sposób, w który tylko On potrafi zadziałać.
Praktycznie oznacza to prawidłowe odżywianie, odpoczynek, ćwiczenia, modlitwę, wybaczanie, zmniejszenie stresu a nawet zmianę sposobu życia.
 
Czyste serce podpowiada, abyśmy nie pozostawiali całego procesu leczenia tylko w rekach ekspertów, (oczywiście współpracując z nimi.)
Nie mam żadnej wątpliwości, że przez doznania w trakcie choroby, dostrzega się twarz Boga. Pozwólmy Bogu patrzeć na nas.
Nie odrzucajmy modlitwy!