JustPaste.it

Emo – moda na cierpienie

Był taki okres około 2006 roku, kiedy można było kupić sobie w kiosku jakąś gazetkę w stylu Bravo i przeczytać w niej poradnik „Jak być Emo”. Pamiętacie może? Było tego pełno na ulicach, głównie dziewczyny, ostre makijaże, wszechobecna czerń i smutek. Wydawać się może, że to „bum” i moda już minęła, ale czy rzeczywiście?

 

Krótka lekcja historii

 

Pomijając lata 80 i muzykę emo, o której możecie poczytać na wikipedii, skupię się na tym skąd wziął się ubiór i styl życia. Makijaże i schludny, obcisły ubiór miały być odpowiedzią na luźny styl amerykańskich raperów. Miała to być demonstracja tego, że luz, nadużywanie alkoholu i innych środków to zło samo w sobie i miało niewiele wspólnego ze smutkiem. Co więcej ludzie należący do tej subkultury, na początku tego stulecia, nie korzystali z alkoholu, tytoniu, nie jedli też mięsa. I tak rzeczywiście było, ale z importami zza oceanu to już tak jest, że podróż je psuje i subkultura trafiła do Polski w postaci mocno zmienionej.

 

Polskie emo

 

No właśnie. Jak to wyglądało w Polsce? O raperach zapomniano zupełnie. To już nie była demonstracja przeciwko nim, ale przeciwko całemu światu, który jest przecież zły i nas nienawidzi. Dodatkowo nikt nas nie akceptuje, nie zauważa, więc trzeba więcej płakać i robić sobie więcej krzywdy. No bo przecież to nie jest tajemnica, że emo lubili płakać, dramatyzować, użalać się nad wszystkim i mieli tendencje do samookaleczenia. Tu pozwolę sobie na szczyptę czarnego humoru i taką refleksje – tłumaczenia zagranicznych nazw Polakom wychodzą zawsze kiepsko. Prison Break – Skazany na śmierć, Die Hard – Szklana pułapka, Emo – Smutek i samookaleczenie. Tak czy inaczej na scenie Polskiej raperom się nie oberwało.

Jak to jest z założeniami dotyczącymi używek i mięsa? No, jeśli ktoś chciał być true-emo, to sobie wygooglował „jak to się robi w Ameryce” i rzeczywiście nie jadł mięsa, nie pił, nie palił. Ale praktycznie rzecz biorąc, większości emo chodziło o to, co napisałem wcześniej – smutek i krzywdzenie się, w związku z czym nie doszukiwali się głębszego sensu subkulturowego.

Ostatnia różnica między Polską i Ameryką – przedział wiekowy. Emo w Ameryce najczęściej byli dojrzali i mieli ugruntowane poglądy, demonstrowali coś, przeciwko czemuś. Emo w Polsce najczęściej kupowali czarne tipsy w Bravo, czarną farbę do włosów, czarne bluzki, czarne spodnie, czarne felgi do roweru, czarne myszki do komputera.

 

Aż w końcu...

 

Aż w końcu znikli. Z subkulturą jest jak z muzyką – nie ma daty ważności. Jeśli ma, to nie jest to prawdziwa subkultura lub prawdziwa muzyka. A emo wyparowało jak Ich Troje, jak Feel, jak Wilki, jak każda sezonowa gwiazdka.

Problem polega na tym, że znikła moda na demonstrowanie cierpienia, ale nie znikła moda na samo cierpienie. Gdzieś w umysłach młodych ludzi, ówczesnych gimnazjalistów, czy uczniów podstawówek, zaszczepiło się głupie przeświadczenie, że cierpienie jest modne, jest „trendi”, jest fajne. I to przeświadczenie pozostało tam ukryte na kilka lat.

 

Cierpię, bo żyję

 

Nie jest to szczególnie nowatorskie. W 1992 roku punkowy zespół Sedes wydał album „Wszyscy pokutujemy”, gdzie pod numerem trzecim jest piosenka o takiej samej nazwie. Ale to nie Sedes wymyślił modę na cierpienie! Odpowiedzialni za to są... katolicy. Tak, wiem, jeśli nie ma kogo obwiniać, to zawsze można pocisnąć Kościołowi. Wiem też, że mam do tego szczególną tendencję. Ale odstawiając na bok moje odczucia względem Kościoła, zastanówmy się – Co mszę w kościele wierni biją się w pierś i powtarzają „moja wina, moja wina”, każdy rodzi się grzesznikiem, ludzie nie powinni się bogacić, korzystać z życia, wskazane jest ubóstwo i asceza. No i według Biblii każdy jest z natury zły. Nie będę się doszukiwał wpływu religii na powstanie emo w Polsce, ale kto wie – może to Kościół odrobinę nakręcił sprawę. Nie wiem, zostawmy to.

Jak to wygląda teraz? Niechętnie to mówię, i może jestem odrobinę hipokrytą w tej sprawie, ale gimnazjaliści, czy licealiści mają zbyt swobodny dostęp do używek. Zabawy z alkoholem to jedno, każdy przeżywał buntowniczy okres. Fajki? Nie są już tak modne, ale i tak przyciągają. Może marihuana? To temat rzeka. Na walkę z marihuaną rząd wyrzuca grube miliony, zamiast to opodatkować i zalegalizować. Ale nie można nie zauważyć faktu, że jest to specyfik coraz łatwiej dostępny i powszechny. No i drożeje ostatnio, ale to już temat na osobny wywód. Pisząc „używki” mam na myśli zakombinowane, mocniejsze środki. Lekarstwa, medykamenty, proszki i w głowach się przewraca.

Budzą się zakorzenione tendencje do bycia emo i do cierpienia. Pojawia się nihilizm egzystencjalny i depresja. Co to jest cholera depresja? Kto o tym słyszał 300 lat temu? Kolejny cudowny wytwór cywilizacyjny. Cierpiącym łatwiej znaleźć jest pokrewne dusze, też cierpiących rówieśników. A skoro życie jest złe, bez sensu, bez celu i do dupy, to po co słuchać rodziców? Po co się uczyć? Matma jest przecież „skrajnie trudna”, historia jest nieaktualna, a lektury? Po co komu lektury i książki? Można przecież poczytać jakąś popową szmirę o wampirach albo o tym, że świat jest zły. Do tego propagowane bezstresowe wychowanie. Wraca moda na Cobaina, klimaty grunge, na ćpanie i nie przejmowanie się życiem, na chlanie na umór i wieczne imprezy. Wraca moda na bunt przeciwko tym rozsądnym i odpowiedzialnym – rodzicom. Jasne, to istniało zawsze i ja też przez to przechodziłem, ale u mnie gdzieś pojawiała się w tym wszystkim jakaś krzta rozsądku i odpowiedzialności. Poza tym ja nie robiłem tego bo cierpiałem, bo świat mnie nie rozumiał, bo nie umiałem siebie wyrazić inaczej niż przez ból i depresje.

Do czego to zmierza? Wydawać się może, że odrobinę przesadzam, ale jakby się zastanowić, poziom edukacyjny w Polsce spada. Coraz więcej osób nie zdaje matury, coraz więcej osób ucieka od książek do komputera, coraz więcej osób popada w stagnacje, nie idzie do przodu, stoi w miejscu. A powszechnie wiadomo, że kto stoi w miejscu, ten się cofa. A potem się mówi, że „Polacy to wiecznie narzekają”.