Są istoty, które zasługują na wszystko co najlepsze. Lecz pomimo złotego serca- skazywane są na śmierć.
Wiem, drogi Czytelniku, że na temat uśmiercania zwierząt było setki artykułów,rozprawek, programów. Lecz przez wzgląd na dozgonną wdzięczność i miłość to pewnej istoty chcę tutaj o czymś napisać.
Jako nastolatka, uczyłam się jeździć w pewnym klubie. Miałam zaszczyt współpracować z prawdziwym profesorem, najznamienitszym wśród wszystkich koni jakie znałam- wałachem o rajskim imieniu. Nie chcę tutaj go podawać ale uwierzcie- jego imię oddawało cudowność jego charakteru tak jak i mądrość, którą można było odczytać z czarnych, głębokich oczu. Był pięknym czarnym koniem, który całe swoje życie poświęcił pracy dla człowieka. Uwielbiał skakać. Po kilkunastu błędach jeźdźca, który przeszkadzał mu w prawidłowym oddaniu skoku, potrafił zrzucić i sam poprawnie przejechać szereg przeszkód, po czym patrzył na delikwenta i mówił, swymi czarnymi oczami- tak to się robi.
Był dobry. Nie gryzł, nie kopał. Ale jak tylko przychodziła wiosna brykał jak szatan- tak cieszył się z życia! Chociaż nie można było tego powiedzieć o jego potencjalnym jeźdżcu, który zbierał obolałe graty z ujeżdżalni. Taki był- szalony, kochany...
Kiedy zaczął chorować na serce, bywało różnie, w okresie zimy i późną jesienią ledwo chodził. Sam,bo o jeździe nie było mowy. Doszły problemy z nogami- wiadomo- ten wiek.
Wszystko to jest zrozumiałe szanowny Czytelniku, tylko nie potrafię zrozumieć jednej kwestii- czemu ten koń w jesieni swego życia, po wymęczeniu się z nowicjuszami i amatorami, został oddany na mięso?
Pomimo chętnych, właściciel oddał go na rzeź. Mało tego przez długo okres czasu utrzymywał, że koń ma zapewniony dozgonny byt.
Tego proszę ja Was- nie zrozumiem nigdy.
Dla Profesora
Leżę w puszce sam,
Bezgłośnie łkam do nieba bram.
Niebiosa przybywajcie,
O pomstę wołajcie
Zarżnęli.
Na kawałki pocięli.
Podli, bez serca...
Nierozumni.
Ludzie.