JustPaste.it

Na krawędzi niemocy

Rządowi premiera Donalda Tuska, w krótkim czasie utarli nosa lekarze, służby mundurowe i internauci.

Rządowi premiera Donalda Tuska, w krótkim czasie utarli nosa lekarze, służby mundurowe i internauci.

 

 

 

Konia z rzędem temu, kto dałby w miarę trafną odpowiedź na pytanie, dokąd zmierza państwo polskie? Mało tego, rodzą się poważne wątpliwości czy elity polityczne sterujące nawą państwową mają jakąkolwiek wizję biegu wydarzeń wykraczającą poza kilka tygodni a może nawet kilka dni. Trudno, więc wymagać od obserwatorów życia politycznego zdefiniowania formy organizacyjnej społeczeństwa i skutków na przyszłość, wynikających z takiego jej funkcjonowania, skoro polityczni przewodnicy sami nie wiedzą gdzie idą.

 

Odkąd rządowi Donalda Tuska przestała wystarczać ciepła woda w kranach, ze słusznej obawy o dogasający ogień pod kotłami, został on zmuszony do podjęcia prób zreformowania kulawego państwa. Rzecz w tym, że materia, czyli społeczeństwo okazała się nad wyraz oporna i niepodatna na systemowe zmiany, sygnowane mało nęcącą obietnicą rzekomo lepszej, lecz odległej przyszłości kosztem natychmiastowych i bolesnych dolegliwości. Lepszy wróbel w garści niż gołąb na dachu – mawiają przeciwnicy wszelkich zmian.

 

Rzecz w tym, że lepiej to już było. Wtedy, kiedy wzrastał poziom życia pewnej, znaczącej części społeczeństwa finansowany z łatwych źródeł, czyli wyprzedaży majątku narodowego i zaciąganiu długów bez opamiętania. Niestety dalej się już nie da. Przestrogą, która otworzyła wreszcie oczy decydentów stał się upadek lekkomyślnej i rozrzutnej Grecji oraz sygnały o znajdujących się na krawędzi bankructwa innych krajach, w tym zasiedziałych od dawna w strukturach unijnych Włoch oraz bogatszych od nas, Hiszpanii i Portugalii.

 

Cóż z tego, że część elit zaczyna rozumieć konieczność wprowadzenia znacznych oszczędności budżetowych, skoro nowobogaccy biznesmeni i narcystyczni celebryci preferują rozrzutny styl życia, dając zły przykład gorzej sytuowanym warstwom społecznym. Do konsumpcji zachęcają media, przygniatając wprost lawiną agresywnych reklam, zniewalających do kupowana towarów, często całkiem zbędnych. Dlatego każde działanie rządu prowadzące choćby do chwilowego obniżenia poziomu życia rodzi zdecydowany opór.

 

Rządowi Platformy i PSL-u w krótkim czasie utarli nosa lekarze, służby mundurowe i internauci. Na podobny epilog zanosi się przy reformowaniu systemu emerytalnego. Po blamażu z obiecującym emerytom” złotą jesień” tak zwanym drugim filarem, nikt już nie daje się nabrać na obietnice bez pokrycia. Ustępujący pola kolejnym protestom premier, niedawno jeszcze podziwiany za zwycięstwo wyborcze, jawi się dziś, jako chłopiec do bicia. Wystarczy trochę na niego nakrzyczeć, żeby zmusić do porzucenia reformatorskich zapędów.

 

Tymczasem rzeczywistość skrzeczy. Nie ma, co się zachwycać statystycznym wzrostem PKB, który napędzany jest przez ciągle wysoki popyt wewnętrzny, finansowany w dużym stopniu kredytem. Z niewielką przesadą można stwierdzić, że 80 % obywateli zajmuje się biurokracją, zarządzaniem, pośrednictwem i handlem. Ropy i gazu dostarczają nam Rosjanie a większość artykułów niezbędnych do życia produkują dla nas Chińczycy. Bilans handlowy z zagranicą jest dla nas niekorzystny. Rośnie nieustannie dług publiczny.

 

Zasadnicze problemy naszego kraju spychane są na dalszy plan również za sprawą mediów szukających taniej sensacji i poświęcające tak wiele czasu wierutnym bzdurom. Przykładem bezmyślności była kilkudniowa zadyma wokół niedoszłego meczu o Superpuchar, co miał się odbyć na Stadionie Narodowym. W środku zimy, przy dwudziestostopniowym mrozie, w iście stachanowskim tempie układano wyhodowaną w cieplarnianych warunkach murawę, żeby mogło odbyć się spotkanie dwóch złożonych z przeciętnych kopaczy polskich drużyn.

 

 

Gdzie te czasy, gdy zawody sportowe na otwartym powietrzu rozgrywano latem, kiedy trawa sama rośnie na boisku? Dziś założenie trawnika na piłkarskim stadionie kosztuje krocie, bo monstrualne dachy zasłaniają słońce, bez, którego nie ma wegetacji roślin. Trzeba, więc wymieniać darń kilka razy w roku jak miało to miejsce w Poznaniu. Kto zapłaci za tę bezmyślną rozrzutność?  Kto policzy ile jest takich zdarzeń, składających się na obraz naszego państwa, w którym wszystko zaczyna stawać na głowie i kto za to zapłaci?

 

Zwykli ludzie zaczynają gubić się w tym potwornym bałaganie eufemistycznie nazywanym demokracją. Przygniatani lawiną zbędnych, nic nieznaczących słów, emitowanych natarczywie przez niezliczone media, gubią się zawieszeni w przestrzeni między medialnym dobrostanem a dotkliwie uwierającą rzeczywistością. W takim właśnie momencie opuszcza nas wielka poetka, mistrzyni oszczędnego słowa, bogato wyposażonego w treści dźwigające zapominane dziś wartości, bez których ludzkość jest tylko miotającą się bezładnie populacją.