Kwiatkowi S, Sylwii, na przedwiośniu
Miejsca tu na nadzieje zawsze tyle samo
Co nabnkie gołębie – pazerne maszkary
W oczach roją się nagle nad przejściową bramą
talerz
Żłobią dziury w chodnikach strzępią pióra w pyle
Mógłbyś łatwo obcasem do bruku je przykuć
Gdy walczą jak wyrwać trochę większą chwilę
I zwiać z nią pod najwyższą belkę swego strychu
Wtedy baba co wszystkim w kamienicy zbrzydła
Złazi na dno podwórka z miską pełną chleba
I sypie z tępym wzrokiem pod ich brudne skrzydła
Jakby za to umiały ją porwać do nieba