JustPaste.it

Demokracja bezpośrednia a bezpośrednio przywożona w walizkach

Szwajcarię z jej obywatelami faktycznie decydującymi o istotnych sprawach które ich dotyczą trudno jest więc porównywać z resztą kontynentu

Szwajcarię z jej obywatelami faktycznie decydującymi o istotnych sprawach które ich dotyczą trudno jest więc porównywać z resztą kontynentu

 

2c14f16a76e388cb72be67eacca26043.jpg 

może jest na odwrót

wprowadzenie od świstaka

Amerykański bank inwestycyjny Goldman Sachs stał się głównym graczem w Europie. Pracowali dla niego obecny szef Europejskiego Banku Centralnego Mario Draghi, nowy premier Włoch Mario Monti, a współpracował nowy premier Grecji Lucas Papademos.

Jak mawiał znany warszawski ksiądz Bronisław Bozowski "nie ma przypadków, są tylko znaki". Na ów znak zwrócił uwagę kilka miesięcy temu francuski Le Monde. Wszyscy dostali swoje stanowiska w ubiegłym roku. Największą "szychą" w tym towarzystwie był Draghi, w latach 2002-2005, wiceszef Goldman Sachs w Europie. Draghi sprzedawał produkty finansowe Grekom, które pomagały im ukryć faktyczne zadłużenie. W dużym skrócie Goldman Sachs robił podobne sztuczki z greckim długiem co rząd Donalda Tuska z polskim. Czyli zadłużał się w obcej walucie i przed końcem roku manipulował jej kursem (pomagał w tym procedurze właście GS), aby nie wykazać prawdziwego zadłużenia.

Włoski premier Monti pracował jako doradca dla Goldman Sachs od 2005 r. Z kolei Papademos był szefem greckiego banku centralnego w latach 1994-2002 i brał udział w operacji "redukowania" na papierze greckiego długu.

Po zakończeniu kariery politycznej dla Goldman Sachs rozpoczął pracę były premier Kazimierz Marcinkiewicz. Na przełomie 2008 i 2009 okazało się, że Goldman Sachs uczestniczył w ataku spekulacyjnym na złotówkę (Marcinkiewicz zaprzeczał, aby jegopraca była związana z tym działaniami banku). Ten atak, a także kompromitujące show jakie zrobił wokół siebie Marcinkiewicz sprawiły, że na GS skupił się wzrok mediów. Chociaż bank tem miał wziąć udział w kilku prywatyzacjach, to jego rolę marginalizowano, przynajmniej na użytek opinii publicznej. W jednej miał pracować wspólnie i innym ulubionym bankiem naszego rządu Unicredit (o tym inny duży tekst już wkrótce).

O tym czym jest ten bank pokazuje historia jego głównego prezesa. Henry Paulsona, który w 2006 r. porzucił stanowiska szefa GS i został skretarzem skarbu. To Paulson przeforsował w USA chory plan ratowania pieniędzmi podatników upadających banków.

Obsada kluczowych stanowisk w Europie wskazuje na to, że sektor bankowy bynajmniej tutaj też nie zamierza poddać się prawom rynku, tylko przejmuje kluczowe stanowiska polityczne. To byli pracownicy Goldman Sachs będą teraz robić ściepę dla upadającej Grecji. Zgadnijcie proszę do kogo te pieniądze trafią...

art cynika

Kolega A.Duda chwali szwajcarską demokrację bezpośrednią upatrując w niej źródła sukcesu Helwetów, wyraźnie widocznego przy porównywaniu poziomu PKB per capita z otaczającym Szwajcarię żywiołem euro. Nie ulega wątpliwości że jakiś link istnieje, i że konkluzja cytowanego studium wskazująca że ludzie bezpośrednio decydujący o swoich sprawach wykazują dużo mniejsze ciągoty ku socjalizmowi centralnego państwa jest trafna.

Być może nawet więcej – tylko w modelu demokracji bezpośredniej typu szwajcarskiego ludzie w ogóle o czymś decydują! W odróżnieniu od tego dla wielu staje się jasne że tzw. „demokracja przedstawicielska” praktykowana gdzie indziej jest jedynie przekrętem umożliwiającym rozmaitym sprytnym politycznym operatorom, oliwionym przez odpowiednie grupy nacisku, uzurpowanie sobie „woli ludu” i narzucanie woli swoich mocodawców temuż ludowi. Weźmy choćby takich przywiezionych w walizkach z Brukseli nowych „premierów” Włoch czy Grecji, zainstalowanych następnie na gwizdek z Berlina z pominięciem nawet pozorów demokratycznego ładu. Tak nisko ta „demokracja” stoczyła się już w reszcie kontynentu. To samo jest z odwołaniem się do zdawałoby się głównego i ostatecznego arbitra – instytucji powszechnego referendum. Bezpośrednie zasięgnięcie opinii ludu, rzecz zdawałoby się więcej niż naturalna, jest dla niewybranych przez nikogo brukselskich autokratów całkowitą anatemą. Już na samą myśl o referendum gdziekolwiek zarządcy imperium dostają wysypki i za żadną cenę do tego nie dopuszczą. Lud, teoretyczny podmiot i hegemon, nie ma w demokracji którą podobno stworzył nic do gadania.

Szwajcarię z jej obywatelami faktycznie decydującymi o istotnych sprawach które ich dotyczą trudno jest więc porównywać z resztą kontynentu gdzie ubezwłasnowolnieni obywatele praktycznie nie mają żadnego wpływu na rządy. Wydaje się jednak że to nie sama demokracja bezpośrednia w Szwajcarii jest bezpośrednio odpowiedzialna za sukces federacji helweckiej. Jest ona raczej pasem transmisyjnym przyczyn leżących gdzie indziej.

Ale gdzie? Zastanawiając się gdzie dokładnie leży ta praprzyczyna szwajcarskiego sukcesu dojść można  do wniosku że jest nią prawdopodobnie wynikający z wysokiej autonomii kantonów wpływ rodziców na kształtowanie młodego pokolenia.  Tak jest!  Mnóstwo rzeczy, w tym samo utrzymanie systemu demokracji bezpośredniej i autonomii kantonów, jest tego bliższą lub dalszą pochodną.

Otóż rzecz naszym zdaniem sprowadza się do odpowiednio wysokiego, średniego poziomu rozwoju umysłowego populacji i jej odpowiedniego formowania na gruncie miejscowej tradycji. Nie chodzi tu o wąsko pojęte IQ. Chodzi o całokształt wiedzy, umiejętności i postaw jakie przekazuje młodemu pokoleniu pokolenie starsze, oraz o to jak je przekazuje. Przekaz ten jest w Szwajcarii tak bezpośredni jak bezpośrednia jest szwajcarska demokracja – bez pośrednictwa państwa. Nie bez powodu też przecięcie tego międzypokoleniowego linku przez państwo jest zawsze pierwszym celem socjalizmu gdzie indziej. Jest tak ponieważ socjalizm może kwitnąć tylko wtedy gdy ukształtuje podległe mu masy na uległych wyrobników, sterowanych centralną propagandą o postępie i „demokracji”, dających sobie wmówić najbardziej nieprawdopodobne nonsensy i pozbawionych własnego, krytycznego spojrzenia na świat. Krótko – socjalizm krzewi się tam gdzie króluje ciemnota.

To nie bez powodu socjalizm wszędzie nalega na „edukację”, na odebranie dziecka rodzicom jak najwcześniej tak by je jak najdłużej móc indoktrynować i urabiać, od żłobka po gimnazjum. Indoktrynacja nie może się obejść bez centrali ustalającej czego młódź ma się uczyć a czego nie, co powinna czytać a czego nie, co należy uznać za postępowe a co za wsteczne. Wszystko to jest świadomym celem centralnie planowanych i implementowanych programów szkolnych, szermujących hasłami „równego dostępu” i „bezpłatnej oświaty”. Nie chodzi tu o jakąś radykalnie nową socjalistyczną arytmetykę lecz o stałe, rozłożone w czasie infekowanie młodych umysłów odpowiednio dozowaną, socjalistyczną trucizną. Chodzi o metodyczne, delikatne ale nieubłagane skręcanie młodych kręgosłupów w pewnym kierunku. Nic dziwnego że po latach takiego państwowego urabiania młodzi ludzie gdzie indziej bezwiednie absorbują przynajmniej część narzucanej im filozofii za swoją, mimo że na gruncie tradycji z której wyrośli jest ona często obcym implantem. Łatwiej jest wziąć nonsens za prawdę, wmawianie że pion jest poziomem łatwiej zyskuje trakcję.

Jeśli więc szukać praprzyczyn szwajcarskiego sukcesu to należałoby chyba wskazać właśnie na tę zdecentralizowaną – wraz z wieloma innymi rzeczami – edukację w kantonach, z daleka od państwa. Nie wszyscy wiedzą że w Szwajcarii nie ma nawet ministerstwa edukacji. Jest tylko pewien organ koordynacyjny w Bernie, zapewne pilnujący aby 2+2 było wszędzie mniej więcej tyle samo. To kanton – niewielka, spójna, zwykle kilkudziesięciotysięczna społeczność – decyduje o tym czego własne dzieci uczyć, kto ma je uczyć i jak. A kanton – w którym ludzie się znają – to przecież rodzice, najbardziej zainteresowani w przyszłości swoich pociech i w przekazaniu im tych wartości które sami wyznają. Jeśli zdecydują aby swe pociechy uczyć tego że Ziemia jest płaska to w zasadzie mogą, ich sprawa. Niezależnie od ich przekonań nie jest to jednak w żadnym wypadku biznes państwa aby się do tego wtrącało. A skoro rząd jest trzymany z daleka to nie ma też dźwigni aby wraz z nią przeszmuglować swoją jedynie słuszną definicję postępu i zacofania, zła i dobra, konserwatyzmu i internacjonalistycznego zaangażowania. Rodzice i kanton są w siodle i autentycznie decydują, nie rząd.

Z upływem lat oczywiście sytuacja się zmienia. Młodzi krzepną, zdobywają wiedzę, doświadczenie i wychowanie – i rozjeżdżają się potem coraz dalej, w szeroki świat. Ale te kilka krytycznych, formatywnych lat w życiu młodego człowieka odbywa się pod ścisłą kuratelą niewielkiej społeczności w której żyje i z którą się identyfikuje, bez dozowanego z odległej centrali kropla po kropli socjalistycznej trucizny. W rezultacie dorośli obywatele myślą i działają w duchu tych tradycji i przekonań które wynieśli z domu i z lokalnej społeczności. Ich pierwsza lojalność jest wobec społeczności z którą się identyfikują. Wiedzą że ich mały, dobrze urządzony świat po prostu działa, i działa dobrze. A skoro tak to nie ma potrzeby go rewolucjonizować, co najwyżej lekko udoskonalać na obrzeżach. Są zasadniczo zadowoleni z tego co osiągnęli i nie widzą potrzeby centralnego państwa które miałoby ich dodatkowo uszczęśliwiać kosztem innych.

Dlatego też prawdopodobnie tylko w Szwajcarii możliwe jest aby myśląca populacja rezolutnie odrzuciła w referendum podany jej właśnie zatruty socjalistyczny owoc w postaci  oferty dwóch tygodni płatnych wakacji więcej. Związkokracja i socjaliści starali się ten toksyczny nonsens jak najatrakcyjniej opakować. W każdym innym kraju Europy pomysł taki przeszedłby prawdopodobnie z olbrzymią marżą. Któż by nie chciał tych 2 dodatkowych tygodni wakacji „gratis”, i czort z tym co się za tym kryje! W Szwajcarii jednak inicjatywa ta poniosła sromotną klęskę we wszystkich bez wyjątku 26 kantonach. W najstarszych i formujących historyczny trzon federacji kantonach Nidwalden, Obwalden, Uri i Schwyz przeciwko tej socjalistycznej dioksynie głosowało nie mniej niż 80% uprawnionych.

 

Źródło: cynik9