JustPaste.it

Oświata w zapaści

Jest to artykuł, w którym wskazane są najważniejsze bolączki polskiej oświaty

Jest to artykuł, w którym wskazane są najważniejsze bolączki polskiej oświaty

 

OŚWIATA W ZAPAŚCI

 

 

 

            Dramat polskiego systemu oświaty polega na tym, że twórcy zmian w swoim reformatorskim zapale zapomnieli o fundamentalnym pytaniu – co jest istotą edukacji? Czytając bądź słuchając wypowiedzi polityków i tzw. znawców, odnoszę wrażenie całkowitego pomieszania materii. Eksponowane są sprawy błahe, natomiast to co najważniejsze schodzi na plan dalszy lub w ogóle nie istnieje w dyskursie publicznym.

            Na szkolnictwie, podobnie jak na sporcie i zdrowiu, znają się wszyscy. Można bezkarnie wypowiedzieć każdą niedorzeczność, bo jej weryfikowalność jest o wiele trudniejsza niż w przypadku innych dziedzin życia. Kolejni ministrowie mogli wdrażać swoje najbardziej szalone pomysły, ponieważ w przypadku oświaty skutki – pozytywne lub negatywne – ujawniają się po kilku, a nawet po kilkunastu latach. I tak oto kumulują się fatalne decyzje wszystkich rządów III Rzeczpospolitej.

 

                                                                       ***

 

            Zasadnym staje się postawienie pytania, co wyznacza najgłębszy sens edukacji? Co stanowi jej nieredukowalny rdzeń? Otóż wydaje się, że jest nim chęć poszukiwania i docierania do prawdy w  oparciu o relację mistrz – uczeń. Tylko ta relacja jest prawdziwie podmiotowa, bo każdy młody człowiek jest niepowtarzalny, każdy stanowi odrębny mikrokosmos. Mistrz pomaga odnaleźć uczniowi swoją własną drogę bez narzucania czegokolwiek, otwierając go w różnych obszarach i delikatnie stymulując proces samopoznania. Mistrz powinien być nie ze swoim uczniem, ale przy swoim uczniu, stosując się do reguły by przede wszystkim nie przeszkadzać. Podmiotowość adepta winna być szanowana na każdym etapie jego kształcenia. Jest ona wartością podstawową, fundamentem całego procesu, ponieważ u jej podstawy leży przekonanie, że człowiek jest istotą wolną. Wolność jest bezwyjątkowa. Obejmuje całość osoby albo nie ma jej wcale. Jeśli na tym gruncie spotkają się ze sobą mistrz i uczeń, to można być pewnym dobrych efektów.

            Jak to wygląda w polskiej szkole? Nie zamierzam nawet udowadniać, że jest inaczej, bo to oczywistość, której wszyscy doświadczamy na co dzień. Pracujemy w zespołach klasowych liczących nieraz po 35 osób, a na przykład w żywieckich szkołach ponadgimnazjalnych zdarzały się i liczniejsze. Czy można podmiotowo – uwzględniając pełne znaczenie tego słowa – traktować ucznia, pracując w takich warunkach? Próba odpowiedzi na pytania retoryczne jest czynnością jałową, więc nie podejmuję się jej udzielać. Nawet nasz największy wysiłek idzie na marne, jeśli na szali położymy koszty i rezultaty. Męczą się uczniowie, którzy, bardziej instynktownie w większości, odczuwają bezsens systemowych rozwiązań, a pobyt w szkole traktują jako stratę czasu. A oni czasu tracić nie chcą. Męczą się nauczyciele, którzy bezpośrednio doświadczają frustracji młodych ludzi, a równocześnie muszą sprostać wciąż rosnącej skali wymagań. Podlegają kontroli ze strony dyrektora, wizytatorów, rodziców, uczniów i dziennikarzy. Dodatkowo uporać się muszą z zagrożeniami dla ich zdrowia i życia. Z roku na rok zwiększają się obciążenia, którym nauczyciel musi sprostać, a zabiera się mu i tak nieliczne narzędzia. Frustracja rośnie jednocześnie po obu stronach klasowego biurka. To niesłychanie niebezpieczny proces, bo może doprowadzić do niekontrolowanego wybuchu.

            Polska oświata to kraina absurdu. Płaci się nauczycielowi za lekcje z tzw.siatki godzin, których efektywność jest niska z powodów wyżej wspomnianych, a nie ma pieniędzy na kółka zainteresowań, których efektywność jest wysoka. Dla najbardziej uzdolnionych uczniów uczestnictwo w takich kołach może być jedyną racją ich przebywania w szkole. W momencie gdy przestają one funkcjonować, upada także ta jedyna racja. Starostwa, czyli organy prowadzące publiczne szkoły ponadgimnazjalne, liczą kasę, traktując poziom nauczania jako sprawę wtórną. Mamy tu do czynienia z klasycznym konfliktem interesów, kwadraturą koła. Starostwo żywieckie od kilku już lat nie płaci za zajęcia dodatkowe w szkole.  A to że szkoła nie jest w stanie przedstawić młodym ludziom atrakcyjnej oferty spędzania wolnego czasu lub pracy samokształceniowej, kogóż to obchodzi! Grunt, żeby się kasa zgadzała. Podobnie rzecz ma się z dodatkami za wychowawstwo. Jasne, nie pieniądze są tutaj najważniejsze, ale to one, a raczej ich brak powoduje, że rzeczywistość szkolna jest aż tak siermiężna.

              Patrząc z perspektywy interesów organów prowadzących, najlepiej by było zatrudniać samych nauczycieli stażystów i kontraktowych, bo im płacić trzeba najmniej. Z kolei najbardziej wykwalifikowani, którzy uzyskali już stopień nauczyciela dyplomowanego, są sporym obciążeniem dla budżetu. Czy może zatem dziwić fakt, że tegorocznej matury nie zdało dwadzieścia procent abiturientów, choć stopień trudności nowej matury jest o wiele niższy od wcześniejszego egzaminu dojrzałości?  Dziwić nie może i nie powinien. Tegoroczną klęskę maturalną traktować należy jako wykładnik obecnego stanu polskiej oświaty. Póki polskimi szkołami zarządzać będą starostowie i wójtowie, póty te absurdy nie znikną.

 

                                                                       ***

 

             Dramat polskiej szkoły polega na tym, że system nie tylko nie ułatwia pracy nauczycielowi, ale by dobrze pracować, musi mu się przeciwstawić. Ci, którzy nie przyjmują bezkrytycznie każdego   absurdu wymyślonego w budynku ministerstwa, próbują tworzyć własne obszary sensu.  Prócz rozwiązywania ogłupiających i zupełnie wyjaławiających umysł testów, próbują jeszcze bawić się w teatr albo zorganizować  wycieczkę naukową, próbują pracować indywidualnie z uczniami najzdolniejszymi, by chociaż im umożliwić osiągnięcie sukcesu. Próbują wyjść z tej systemowej strefy szarości, choć płacą za to ogromną cenę. I to oni właśnie tworzą fundament, na którym stoi ten budynek zwany edukacją. Nie politycy, nie kuratoria, nie urzędnicy gminni i powiatowi, ale oni - wykonujący pracę u podstaw.

            Rolą każdej władzy jest takich ludzi wspierać, pomagać im, póki jeszcze do cna nie zgorzknieją lub nie wyjadą z kraju.

 

 

 

                                                                                                          Jan Stasica