JustPaste.it

Lepszy smutek

W naszym zwariowanym świecie każdy potrzebuje poczuć się bezpiecznie i pewnie, tylko nie każdy wie, jak to osiągnąć.

W naszym zwariowanym świecie każdy potrzebuje poczuć się bezpiecznie i pewnie, tylko nie każdy wie, jak to osiągnąć.

 

 

Dla coraz większej rzeszy ludzi nie ma już nic odkrywczego w stwierdzeniu, że świat oszalał. Co jakiś czas zdarza się jednak coś takiego, co nas o tym jeszcze dobitniej przekonuje. W ostatnich tygodniach zaszokowały nas informacje o amerykańskim komandosie mordującym z zimną krwią cywilów w jednej z afgańskich wiosek. Zaraz potem o katastrofie kolejowej na Śląsku. Potem o belgijskich dzieciach, które zginęły w wypadku autokaru w szwajcarskim tunelu. I wreszcie o egzekucji (bo trudno to inaczej nazwać) dokonanej na uczniach i nauczycielu z żydowskiej szkoły w Tuluzie we Francji. Nie minie tydzień, a pewnie zaszokują nas kolejne podobne informacje. Niestety.

Przyglądamy się temu, słuchamy i nie możemy uwierzyć. Jak sobie poradzić z okrucieństwem, bezmyślną niesprawiedliwością, bezsensowną śmiercią, strachem o własne życie i lękiem przed przyszłością, która może być jeszcze gorsza?

Dominujące są tu trzy taktyki, które roboczo nazwałem taktyką „strusia”, „anestezjologa” i „prokuratora”. Struś, gdy przeraża go rzeczywistość, chowa głowę w piasek. Czego nie widzę, tego nie ma — zdaje się sobie tłumaczyć. Po ludzku wygląda to mniej więcej tak, że wyrzuca się telewizory albo przestaje oglądać wiadomości telewizyjne, nie kupuje się już gazet, a w internecie przegląda tylko strony branżowe, rozrywkowe i ewentualnie serwisy społecznościowe. Byle nie widzieć zła, byle się nie musieć bać. Taktyka „anestezjologa” polega na znieczulaniu się aż do osiągnięcia pożądanego poziomu zobojętnienia na bolesną rzeczywistość. Zwolennicy tej taktyki znieczulają się czym popadnie: alkoholem, narkotykami, dopalaczami i wszelkimi „izmami” — byle mocno, byle nie czuć bólu istnienia, byle nie musieć współodczuwać cudzego bólu. Ostatnia taktyka, „prokuratora”, polega nie tyle na celowym niezauważaniu zła czy zobojętnianiu się, co na oskarżaniu o wszelkie zło i niesprawiedliwość Boga; bo skoro wszechmocny, to dlaczego nic nie robi, żeby je powstrzymać. Oskarżenie to krok pierwszy, a obrażenie się na Boga i odejście od Niego — to krok drugi.

Jednak niezależnie od wyboru tej czy innej taktyki czasami poziom przerażenia lub bólu jest tak wielki, że nawet najbardziej bojaźliwe „strusie”, zobojętniali „anestezjolodzy” czy najsurowsi „prokuratorzy” przychodzą do Boga, bo już nigdzie indziej nie są w stanie znaleźć ukojenia.

W relacjach z Belgii po wypadku w szwajcarskim tunelu uderzyło mnie stwierdzenie, że w dniach po tej tragedii zapełniły się kościoły, zwykle puste w tym mocno zlaicyzowanym kraju. Ludzie potrzebowali być w tych chwilach nie tylko w modlitewnym skupieniu ze sobą, zjednoczeni w bólu z rodzinami ofiar, ale przede wszystkim potrzebowali być z Bogiem. Jaka szkoda, że tak rzadko sobie tę potrzebę uświadamiamy; że dopiero w takich okolicznościach. Biblijny mędrzec Salomon miał rację, kiedy pisał: „Lepiej iść do domu żałoby, niż iść do domu biesiady; bo tam widzi się kres wszystkich ludzi, a żyjący powinien brać to sobie do serca. Lepszy jest smutek niż śmiech, bo gdy smutek jest na twarzy, serce staje się lepsze”[1].

Bóg wie, czym jest ból po utracie kogoś bliskiego, nawet dziecka. Wie doskonale. Przecież tak umiłował świat, że dał nawet swego jedynego Syna, aby każdy, kto w Niego wierzy, nie zginął, ale miał życie wieczne[2]. Kiedy Syn Boży umierał na krzyżu za grzechy ludzkości, Bóg Ojciec nie przerwał tego przerażającego spektaklu ludzkiej nienawiści i niesprawiedliwości. Pozwolił na uśmiercenie swojego Syna nie dlatego, że Go nie kochał, ale dlatego, że tak samo albo nawet bardziej ukochał ludzkość, dla której ta śmierć miała znaczenie zastępcze i przez to zbawcze. Ten „brak reakcji” Boga na zło i niesprawiedliwość dotykające Jego Syna to w istocie była Boża reakcja na zło i niesprawiedliwość tego świata, mająca na celu położenie im w ostateczności kresu — podczas powrotu Jezusa Chrystusa.

W tym kontekście niektórzy pytają: Jak to się stało, że apostołowie i uczniowie Jezusa, którzy tuż po Jego ukrzyżowaniu, przerażeni bestialstwem, jakie Go dotknęło, właściwe chowali się przed ludźmi i władzami w obawie o własne życie, niedługo potem z niesłychaną odwagą, bez cienia strachu przed śmiercią głosili prawdy, które ich Mistrza zaprowadziły na krzyż? Odpowiedzią jest zmartwychwstanie Jezusa. Skoro On zmartwychwstał, to jest nadzieja, że i my kiedyś zmartwychwstaniemy. Skoro On pokonał śmierć i grób, to nie musimy się już ich bać. Nic nam nie mogą zrobić. Możemy żyć w pokoju.

Doskonale rozumiem, dlaczego belgijskie kościoły zapełniły się ludźmi. W tym zwariowanym świecie każdy potrzebuje poczuć się bezpiecznie i pewnie. Taki pokój może dać tylko Chrystus.

Andrzej Siciński

 

[1] Koh 7,2-3. [2] Zob. J 3,16.

 

[Artykuł ukazał się jako wstępniak w miesięczniku "Znaki Czasu" 4/2012].