JustPaste.it

Metafizyczna improwizacja Keitha Jaretta

Tajemnica geniusza nie tkwi w wirtuozerii, ale w tym, że potrafi poruszyć najsubtelniejsze struny duszy

Tajemnica geniusza nie tkwi w wirtuozerii, ale w tym, że potrafi poruszyć najsubtelniejsze struny duszy

 

Keitha Jarreta można śmiało nazwać kwintesencją artysty poszukującego. Keith wykonuje bodaj najtrudniejszy rodzaj muzyki, jaką jest improwizacja. Jest jedynie narysowany najgrubszą kreską schemat rytmiczny i harmoniczny, natomiast cała reszta powstaje w momencie wykonywania utworu. Wymaga to nie tylko wyjątkowej technicznej maestrii, ale także specyficznego podejścia do sztuki w ogóle. Jarret na pytanie: czy muzyka rodzi się z muzyki odpowiada, że to bzdura, bo to tak, jakby dzieci rodziły się z dzieci. Dla Jarreta matką muzyki jest filozofia. Sam artysta zresztą zafascynowany jest filozofią i religią Wschodu. Wpływy pochodzące z tego obszaru są wyraźnie słyszalne w kompozycjach Keitha, zwłaszcza w „natrętnym” eksploatowaniu jednego motywu, jego ciągłych nawrotach, jakby, idąc tropem tego motywu, artysta chciał osiągnąć jakiś rodzaj satysfakcji metafizycznej. Jarret wygląda wówczas jak nawiedzony, opanowany przez nieznaną siłę, która w oczywisty sposób udziela się również słuchaczowi. Urszula Dudziak, skądinąd osoba niezwykle elokwentna i świetnie potrafiąca nazwać swoje emocje, na pytanie o Jarreta milknie, jak gdyby to co czuje wrażliwy słuchacz podczas koncertu, było nie do nazwania.

Nie można zrozumieć tajemnicy muzyki Keitha Jarreta. Można tej tajemnicy jedynie dotknąć, można się o nią otrzeć.

Jarret już w wieku ośmiu lat improwizował w czasie grania koncertu. Wówczas, jak twierdzi, nie rozumiał tego. Wtedy był to czysty instynkt – mówi artysta – ale ten nurt od tamtej chwili siedzi we mnie nieprzerwanie. Improwizacja jawi się w tym kontekście jako istota czystej muzyki; muzyki, której się nie odgrywa na scenie. Używając terminologii filozoficznej, można powiedzieć, że w tym przypadku akt kreacji jest równoczesny z aktem percepcji. Muzyk idzie za głosem intuicji, względnie głosem „daimoniona”, który opanowuje ciało, emocje i umysł artysty. Nie odgrywa się wcześniej przygotowanego numeru, ale się gra. To ogromna różnica.

Muzycy występujący razem z Jarretem przekonują, że magia genialnego pianisty emanowała ze sceny i poddawali się tej sile, a ich umysły stroiły się do fal emitowanych przez Jarreta. Ale improwizacja to przede wszystkim emocje. Kiedy Jarret dostał na ósme urodziny pianino, tak to przeżywał, że pod nim spał. Łączył go z nim kontakt niemal fizyczny. Także grając, gra ciałem. Kiedy w człowieku coś wzbiera i grozi niemal udławieniem – mówi Keith – trzeba wydać jakiś dźwięk, inaczej można umrzeć. Podczas grania improwizacji człowiek daje z siebie wszystko, jeśli o chodzi o treść, niuanse, sposób grania, materiał muzyczny, dynamikę i stopień ryzyka. Jeśli w takiej sytuacji nie wydasz z siebie dźwięku, to nie wydasz go nigdy. Chodzi tu bowiem o wydobycie z siebie żywego dźwięku, w którym odzwierciedlony zostanie najgłębszy wymiar duszy; dźwięk, który będzie jednocześnie tobą. Tak oto przejawia się alchemia muzyki, której tajemnice personifikuje Keith Jarret.

Dla mnie muzyka jest procesem i wynikiem procesu – wyznaje pianista – który z muzyką nie ma nic wspólnego. Jarret zafascynowany był filozofią Gurdijewa, której istotą był postulat poszukiwania prawdy w samym sobie. Jarret poszukuje tejże prawdy i wyraża ją zarazem grając, a ściślej rzecz ujmując, improwizując na pianinie. Pozwala na to swoim rękom.

autor - Jan Stasica