JustPaste.it

Warani to egzotyczni kretyni

Czy wiemy, jakie hece wydarzają się w Afryce, np. w RWA? U nas byłoby to niemożliwe, ale tam...

Czy wiemy, jakie hece wydarzają się w Afryce, np. w RWA? U nas byłoby to niemożliwe, ale tam...

 

Afryka Wikipedia

Afryka Wikipedia

W Republice Wschodniej Afryki (RWA) doszło do niecodziennego wydarzenia w prawniczym światku. Coś takiego nie mogłoby się oczywiście wydarzyć w Europie, zwłaszcza w którymś z państw Unii Europejskiej.

Otóż pewien dżentelmen - o afrykańskim imieniu Magdoll - uznał, że inny facet - o imieniu Mirall - ukradł mu samochód. Nie był to jakiś drogi wehikuł, tym niemniej było to dość eleganckie (jak na tamte, trzecioświatowe, warunki) autko.

Odarty (nie tylko z auta, ale – jak potem uzasadniał – także z dobrego imienia) Magdoll o swym rewelacyjnym spostrzeżeniu postanowił napisać na portalu Our School. Ponieważ wiele osób wysyłało pogróżki wobec domniemanego (a dla wielu użytkowników prawdziwego) złodzieja, czyli Miralla, ten postanowił sprawę omówić na innym portalu, na Saloon7, bowiem admin pierwszego portalu nie był w stanie albo nie miał szczerych chęci zbadać sprawy, choć obiecał zająć się tą sprawą. Przy okazji Mirall poruszył temat pewnego fałszerstwa podpisu (w wykonaniu Magdolla) na tym „szkolnym” portalu oraz tego właśnie „samochodowego” pomówienia, a owo nawet rozrosło się, bowiem Magdoll (co się z nim porobiło na stare lata? tam czterdziestka już jest podeszłym wiekiem) publicznie oskarżył go o jeszcze jedną kradzież i to... kolejnego auta.

Magdoll zażądał przeprosin za wątek o fałszerstwie i o pomówieniach, bo uważał, że nie sfałszował podpisu, lecz ujawnił prawdziwą twarz Miralla, zaś posądzenie o kradzież aut nie jest zniesławieniem, ponieważ – zdaniem Magdolla - rzeczowo opisał tam samą prawdę. Ponadto rozsyłał swoje protesty do adminów szeregu portali, wymuszając skasowanie z afrykańskiego internetu paru artykułów, które wysmarował Mirall zirytowany wyczynami Magdolla (poza wspomnianymi - szydzenie z przysięgi tamtejszej sezonowej uczelni, zamieszczenie paru rubasznych żarcików a to o pedałach, jednak nie rowerowych, a to o sukach, jednak nie psich, no i nazwał Miralla ohydnym facetem; co ciekawe - przeciążony umysłowo swoją służbą - sędzia uznał w procesie, że Magdoll był wyjątkowo grzecznym i układnym dyskutantem na forum).

Tego już było za wiele dla Miralla, oskarżonego przez Magdolla o kradzież dwóch aut – w ramach riposty napisał dodatkowe artykuły, pełne oburzenia i oparte na działaniach Magdolla, który nie dość, że oskarżył go o te kradzieże, to jeszcze bezczelnie groził sądami i żądał pięćdziesięciu tysięcy tamtejszych funtów za opisanie fałszerstwa oraz pomówienia. Skopiował także szereg wypowiedzi Magdolla (w tym dowód na fałszerstwo podpisu i na pomówienia o kradzież aut) celem późniejszego wykorzystania a to w swoich artykułach, a to podczas ewentualnych spotkań z Temidą.

Od tego wszystkiego, posądzany przez Magdolla i wzywany przed oblicze Temidy Mirall poważnie zapadł na zdrowiu - miał operację i długi okres rehabilitacji.

Ponieważ sąd wyznaczał spotkania w swej stołecznej bambusowej siedzibie akurat podczas kurowania, przeto Mirall załączył zwolnienie lekarskie z lazaretu położonego na skraju malowniczej dżungli. Ponadto zasugerował sądowi, aby na rozprawy transportował go rykszą, skoro aż tak mu zależy na szybkim wyjaśnieniu sprawy albo aby dopuścił złożenie zeznań poprzez internet. Ponieważ sąd nie odpowiedział na żadną z tych propozycji, uznał, że trafił mu się jakże rozsądny sędzia, w końcu – jakby nie było - stołecznego sądu, który ruszył kiepełą i pogonił Magdolla z jego znajomym adwokatem McColanco (a egzotycznych papug ci w tym wschodnioafrykańskim państwie całe zatrzęsienie), grożąc im założeniem sprawy za zawracanie sądowi głupawymi sprawami okolic szlachetnego (bo Temidowego) anusa.

Ponadto Mirall był przekonany, że - jak przystało na państwo prawa - jeśli urzędnik nie odpisuje na wnioski, to domyślnie je akceptuje (co jest przyjęte a państwach prawa), ale okazało się, że - niestety - niepisane standardy bananowej republiki ciągle tam obowiązują, bowiem po kilku miesiącach okazało się, iż sędzia toczył jednak swoje rozprawki jakby nigdy nic - zwolnienie lekarskie uznał za nieprawidłowe, bo nie miało podpisu na... specjalnym papirusie wystawianym wyłącznie przez równie specjalnych felczerów wskazanych przez ten sąd. Transportu także nie zapewniono, bo ktoś ukradł łańcuch ze służbowej rykszy na sądowym parkingu. Internetu nie wykorzystano, bo choć rząd zapewniał, że będzie można niebawem korzystać z tego cywilizacyjnego wynalazku, to jednak po wygranych wyborach (skąd my to znamy...) kasę otrzymaną z ONZ roztrwoniono, czyli rozdysponowano pośród swoich prezesów a kolegów, którzy jako wzorowi patrioci porzucili znacznie lepiej opłacane kontrakty załatwione im wcześniej w Europie i powrócili do swej gorącej ojczyzny, zatem nieoficjalnie się mówi, że dopiero za kilka lat zadziała tam pierwsze łącze.

Oczywiście, można zadać pytanie – jak to jest możliwe, aby sąd w ogóle nie udzielił odpowiedzi oraz aby nie powiadomił Miralla o wydanym wyroku, co uniemożliwiło mu złożenie apelacji? No tak, nam tu, w Europie, łatwo jest się wymądrzać; my po prostu nie potrafimy zrozumieć niektórych zachowań, które w Afryce znane są jeszcze od czasów plemiennych – nawet kolonializm nie zwalczył wielu tamtejszych idiotyzmów. Ta wschodnioafrykańska republika dopiero stara się o etykietę przyjaznego państwa o sympatycznych procedurach i - niestety - pomału pnie się na liście krajów o niekorupcyjnych manierach.

Całkiem niedawno, pewien polityk o dość dziwnym nazwisku (w wolnym tłumaczeniu) Palilew, walczący ze wszystkimi partiami, w tym także z tą, która go wyniosła na polityczne wyżyny, zbiera wszelkie propozycje w klubie „Przyjazna Dżungla”. Wielu Polaków pamięta, że jeszcze kilkanaście lat temu u nas było podobnie, dopiero teraz mamy wysokie europejskie normy w tej materii. Ponieważ w omawianym państwie kultura sądownicza jest mniej więcej na poziomie naszych lat osiemdziesiątych, kojarzących się ze stanem wojennym, zatem informacja o niewłaściwej formie zwolnienia lekarskiego, zapodzianym łańcuchu a nawet o braku właściwego internetowego systemu umożliwiającego komunikowanie się na linii sąd - Mirall, nie zrobiła na nikim wrażenia, bowiem tamtejsi obywatele zajęci są raczej bieganiem z kartkami żywnościowymi po licznych a niewielkich sklepikach.

Dopiero jakieś wrażenie (i to tylko na co bardziej światłych obywatelach, bo reszta tamtejszych biedaków - chyba jednak zanadto wyzyskiwanych - nie była zbytnio zniesmaczona) zrobiła informacja, że kwartał wcześniej, sąd wydał na niego (i to bez jego obecności - zaocznie!) wyrok skazujący, przy czym nawet tam tam-tamami nie poinformowano go ani o terminie planowanego ogłoszenia, ani o jego wydaniu. A to już poważna sprawa, bowiem po dwóch księżycowych pełniach wyrok się uprawomocnił i nie można było wnieść apelacji.

Zgodnie z niewzruszalnym wyrokiem wydanym przez niezawisłego* sędziego niezawisłego sądu o dachu równie niezawisłym, bowiem solidnie wspartym na baobabowych palach, oskarżony Mirall powinien zwrócić skradzione auto Magdollowi i to z przeprosinami. Okazało się, że sędzia Copper nie uznał, że Magdoll dokonał fałszerstwa podpisu, bowiem - jak to określił – jedynie on się pomylił. Ponadto nie skomentował faktu, że Magdoll pomówił Miralla o kradzież także drugiego auta, z czego się wycofał, ale ta kwestia nie była w ogóle poruszana. Po prostu – ten zacny tamtejszy sędzia nakazał Mirallowi zwrot auta Magdollowi, choć ten pierwszy nie widział go na oczy – ani go nie miał, ani nie ma i nie wie, w jaki sposób sędzia mógł dać się omotać Magdollowi i jego spreparowanemu dowodowi. I jak to możliwe, aby wydać wyrok bez udziału biegłego i to ignorując domniemanie niewinności?

Natomiast ów temidowy „profesjonalista” raczył zauważyć i skrytykować, że zwolnienie lekarskie w tym policyjnym państwie miało być wystawione przez specjalnego reżymowego lekarza. Krótko pisząc – ten pseudologik spaprał proces poprzez zignorowanie najważniejszych wątków, natomiast przyczepił się do formalnego braku jakiegoś papierka (skąd my to znamy?). Według niego poprawnie wystawione zwolnienie lekarskie jest ważniejsze od prawdy. Takich nieudaczników można było u nas także spotkać, jednak wiele lat temu – teraz nasi sędziowie to wysoko kształceni, przyjaźni, kompetentni i logicznie myślący fachowcy. U nas jest niemożliwe, aby sędzia wydał wyrok bez dokładnego zbadania sprawy, w szczególności bez powołania biegłego, jeśli sam nie zna się na fałszerskich sztuczkach a to przebiegłych oszustów, a to konfabulujących choleryków.

A wracając do egzotycznej republiki - Mirall wielokrotnie słał pisma do prezesa sądu, ogólnie poważanego a nobliwego Sir Mile-Witcha, a nawet wyżej, lecz odpowiedzi były jednakie – „wyrok jest prawomocny, bo próba jego podważenia wpłynęła zbyt późno”. Nie wyjaśniano dokładnie, dlaczego sąd miał na gołębie pocztowe, aby wysyłać każdą głupotę dotycząca sprawy, lecz nie miał na najważniejszą przesyłkę - z informacją o wydaniu wyroku. Trudno tam jest nawet określić takich fachowców mianem kapuścianego głąba, bowiem tamtejszy biednawy naród nie uprawia tego szlachetnego warzywa - klimat nie służy.

„Apelacji nie uwzględnimy, bo nie - trzeba było zmieścić się w terminie” – to jedna (lekko strawestowana, podobnie jak inne) z „błyskotliwszych” odpowiedzi tamtejszej togowej inteligencji. Ale jak Mirall miał zmieścić się w nim, skoro nie miał informacji o wydaniu? „Po rozważeniu zażalenia informujemy, że termin apelacji nie został dochowany” – to stała śpiewka (spotykana w naturze podczas godowych tokowań) w wykonaniu tamtejszych waranów** spod znaku Temidy. U nas jest nie do pomyślenia, aby tacy dziwacy w tak kretyński sposób odpowiadali na logiczne zapytania obywatela, ale w RWA  to jednak jest na porządku dziennym, zwłaszcza w porze upałów, co jest oczywiste i niewymagające szerszego uzasadnienia dla rozsądnego czytelnika.

Trudno przeciętnemu Polakowi dzisiaj zrozumieć, zwłaszcza młodszemu i niepamietającemu komuny, ale w taki sposób tamtejsi warani wyjaśniają swoje idiotyczne decyzje. Na szczęście Polska leży w chłodniejszej strefie klimatycznej oraz należy do Unii i u nas obowiązują już wysokie standardy przyjazności, uczciwości, rzetelności oraz domniemania niewinności, choć na początku były także pewne trudności. U nas po prostu w głowie się nie mieści, aby jakiś kretyn (to nie od kreta, lecz od ‘cretino’) w ten sposób argumentował, bo u nas w pełni funkcjonują unijne procedury i gdyby takie kuriozalne pismo otrzymał nasz rodak, to togowego palanta natychmiast zwolniono by z roboty albo – jeśli byłby w okresie ochronnym przedemerytalnym (ostatnio znaczenie podniesionym naszym rycerzom spod znaku Temidy) – mógłby łaskawie parę lat segregować stare papierzyska w sądowym archiwum. U nas ciągle podnoszone są standardy, bowiem ISO zawitało także do naszego sądownictwa i co pewien czas mamy kontrole w tej materii. Gdyby okazało się, że „coś nie gra” na temidowej wadze albo że ktoś kombinuje przy opasce Temidy, to władze Unii zasugerowałyby rozgonienie takich togowych funkcjonariuszy na cztery wiatry.

Tamtejszy naród znany jest z powiedzenia (i tu widać podobieństwa z polskimi starymi zwyczajami) – „mądry tubylec po szkodzie”. W tym dziwnym państwie urzędnicy kiedyś zlekceważyli sygnały i nie zajęli się podobną sprawą – jedna ze stron groziła popełnieniem samobójstwa, zaś druga skłaniała się ku zamachowej metodzie, określanej (po ataku na młodzież w Skandynawii) jako kombinacja norweska (i nie mylić ze sportowymi śnieżnymi zmaganiami) - wówczas nikomu nie chciało się zbadać sprawy dokładnie a niezwłocznie; dopiero po tragedii tamtejsza Temida ruszyła swój leniwy odwłok.

Wschodnioafrykańska Temida popełnia podstawowy błąd - zamiast zasypywania odpowiedziami zawierającymi numery paragrafów oraz powoływania się na zawiłe sądowe określenia, znacznie mniej czasu poświęciłaby na przeczytanie inkryminowanego tekstu i wydanie opinii niemal od ręki. A opinia może być tylko jedna w tej sprawie – Magdoll ubzdurał sobie, że Mirall ukradł mu dwa auta i parokrotnie go o te czyny pomówił, ponadto jednak to Magdoll sfałszował podpis Miralla, a także przedstawił bezsensowny dowód, że Mirall ukradł przynajmniej jedno auto (na kradzież drugiego już nie miał argumentów – że to nie dało nic do myślenia sędziemu wszak po maturze?). W sumie to właśnie Mirall miał prawo opisać przewiny Magdolla oraz wzmiankować, że mecenas McColanco oraz sędzia Copper jednak nie błysnęli profesjonalizmem; więcej – skompromitowali się!

Osobnym tematem jest fakt, że urzędnicy wyższej rangi powsadzali swoje łepetyny w pustynne piaski, niczym okoliczna odmiana czerwonoskórego strusia i nie mają zamiaru ruszyć mózgiem, ani kiwnąć palcem - takie z nich łosie, a właściwie gnu.

W Polsce od dawna satyrycy krytykują nieudaczników, pijaków, cwaniaków, oszustów, kombinatorów (w tym polityków). Niejaki Ignacy Krasicki naśmiewał się z mnichów i nawet miał poważne kłopoty, kiedy wydał swój satyryczny utwór „Monachomachia”. Przy okazji ukuł słynne motto „prawdziwa cnota krytyk się nie boi” i od tej pory krytykowane osoby zwykle mają na tyle rozumu i wstydu, że wolą udawać, że satyra ich nie dotyczy, bowiem doskonale wiedzą, że nagłaśnianie sprawy spowoduje dodatkowe ich ośmieszanie.

Jednak „zwykle” nie oznacza, że wszystkie osoby racjonalnie myślą, zatem zdarzają się i takie afery, i takie pomyłki sądowe, jak opisany przykład rodem z RWA, choć tam, w Afryce, zdarzają się one znacznie częściej niż w Polsce. Dość rzadko dochodzi do sytuacji, kiedy oskarżyciel ma sfabrykowane dowody kradzieży, wygrywa proces, bo sędzia był niedysponowany i potem musi przepraszać rzekomego złodzieja, że go posądził o zabór mienia, bowiem powtórny proces dowodzi niewinności wskazanej osoby.

Mało lotni prawnicy z RWA wolą teraz latami powoływać się na paragrafy, zamiast po prostu poświęcić godzinę na zapoznanie się z dowodami prostymi jak drut i uznać, że sędzia nie stanął na wysokości zadania. Można także porównać kilka zdań napisanych przez Miralla z tekstami niejakiego Mr. Jacka Piece’a, który naraził się Magdollowi i którego on uznał (zapewne w jakiejś fatamorganie) za Miralla. Ilu ludzi w Afryce zna słowo „mastaha”? A Magdoll uważa, że Piece (to on wyskoczył z tym słowem) i Mirall to jedna osoba, zatem Mirall powinien chyba wiedzieć, co ono oznacza – a nie wie! Aby rozstrzygnąć kto kłamie po sądach, to wreszcie można byłoby zbadać Miralla wariografem. Rzadko się zdarza, aby oskarżany występował o to badanie, ale Mirall właśnie o to od dawna zabiega, lecz czołowi prawnicy RWA są temu przeciwni, bo obawiają się, że kiedy większość zechce korzystać z takich badań, to stracą co najmniej połowę klientów – oni uważają, że o winie nie powinna decydować prawda, ale umiejętności adwokatów, zwłaszcza specjalistów od lawirowania pośród paragrafów.

Po nagłośnieniu opisanego wyżej skandalu (wspomożonego przykładem zamieszczonym w PS), sprawą zainteresował się jeszcze mało znany reżyser Stan Bareya, który ma zamiar zrealizować serial oparty na głupocie wschodnioafrykańskiej Temidy. Twórca ma zamiar opisać i ośmieszyć ją z właściwym sobie wdziękiem, choć zdaje sobie sprawę, że uparty a mało profesjonalny mec. McColanco będzie słał swoje pozwy na rozmaite adresy, jednak Mr. Bareya zapowiada, że będzie unikać pobytu w państwach, z którymi RWA ma umowy o ekstradycję. Reżyser ma zamiar nieźle zarobić na telewizyjnym serialu, bowiem - oprócz katastrof i kryminałów - to właśnie ludzka głupota napędza największe rzesze widzów przed ekrany, a jeśli tępota dotyka prawników, czyli osoby, które powinny świecić wzorcową etyką i logiką, to można liczyć na prawdziwy kasowy sukces. Zatem wszystkie kinematograficzne oczy będą teraz zwrócone ku RWA.

Scenariusz serialu z podpisem autora został wystawiony na tamtejszym aukcyjnym portalu Surykatka (taki ichniejszy Świstak), na którym zaczął się piąć (cenowo podczas licytacji) na tyle niepokojąco, że prezes Sądu Najwyższego RWA nakazał jego zdjęcie z aukcji. Na niewiele to się zdało, bo - wobec powszechności internetu - chęć wystawienia zgłosiło kilka znanych aukcyjnych portali, w tym Allegro i wspomniany Świstak, bowiem polska Temida nie zgłosiła żadnych zastrzeżeń, mimo że władze RWA groziły zerwaniem stosunków i to dyplomatycznych.

* - Znawcy lokalnego języka wyjaśniają, że wyrazy „zawisła” i „niezawisła” (Temida) nawiązują (podobnie jak u nas!) do nazwy największej tamtejszej rzeki, która przepływa nieopodal RWA, ale czytanej wspak (Nil – Lin). Otóż, jak głosi legenda, niejedna tamtejsza sędziowska osobistość po pięciu pomyłkach sądowych (a to z głupoty, a to z lewymi funtami złożonymi w tzw. kopertowej ofierze) publicznie zawisła (i to jeszcze dwa wieki temu!) szyją na linie na najwyższym okolicznym baobabie, zaś współcześnie – ku przestrodze - organizuje się za każdą sądową pomyłkę jedynie ścieżkę, nie tyle zdrowia (jak ongiś u nas), ale sprawiedliwości.

Rytuał polega na tym, że koledzy po fachu, takiego pechowca (głupka albo cwaniaka) okładają linami, pamiętającymi czasy rzeczywistego zawieszania kauzyperdów. Zresztą od tej wspak czytanej nazwy rzeki pochodzi także określenie „lincz” budzące strach do dzisiaj, choć już przecież temidowych młotów już tam nikt nie linczuje. Za prawdziwie niezawisłego sędziego w RWA uznaje się takiego, który przez 5 lat nie oberwał po podpleczu takimi sznurowymi batami. Wówczas otrzymuje honorowy tytuł „Niezawisły Sędzia RWA” i dostaje comiesięczną premię w wysokości 25% płacy zasadniczej.

Niejako na pamiątkę tych nieciekawych czasów kultywuje się do dzisiaj zwyczaj, jakże upokarzający temidowych waranów, który nawiązuje do LINienia NILowych krokodyli. Tak jak gady te zrzucają skórę, tak Sąd Najwyższy RWA wnioskuje o tzw. wylinkę sędziego niegodnego pełnienia dalszej służby społeczeństwu pod auspicjami Temidy. Sędzia poddany wylince jest publicznie odzierany z togi i jest to postrzegane jako najwyższa zawodowa kara jaka może spotkać sędziego, który sprzeniewierzył się logice albo miał zbyt lepkie palce. Dotyczy to zresztą nie tylko sędziów, ale i innych prawników. Ten godny polecenia polskiemu wymiarowi sprawiedliwości obyczaj, dożywotnio dyskwalifikuje urzędowo wyliniałego funkcjonariusza państwowego, a ponadto traci on immunitet oraz wszelkie emerytalne przywileje.

 

** - tam raczej nie znają wełnistych rogatych stworzeń, ani nawet kłapouchych, które zwykle w złości porównujemy tu, w Europie, do buraków i to najczęściej pastewnych.

PS  Przykładem na całkowity brak zrozumienia tamtejszego języka przez pewnego spienionego pisarza dotkniętego zbytnim nasłonecznieniem, jego ekscentrycznego adwokata i egzotycznego sędziego jest artykuł opublikowany na jednym z popularniejszych afrykańskich portali przez obywatela RWA pt. „Jak na portalu zarobić 50 tysięcy funtów”, co przetłumaczono na język polski pt. „Jak na portalu zarobić 20 tysięcy złotych” (jeden funt RWA = 2,5 zł) i umieszczono specjalnie dla polskich czytelników na kilku portalach, np. - iThink .

Wschodnioafrykański sędzia uznał, że artykuł ośmiesza znanego pisarza, choć w tekście nie wymieniono żadnego nazwiska ani nawet inicjału, zatem na jakiej podstawie można było założyć i dowieść, że opis dotyczy właśnie tego pisarza? Wprawdzie w tekście omówiono alkoholowe ciągoty anonimowego pisarza, lecz to chyba zbyt mała zbieżność zamiłowań, aby sądownie uznać, że na pewno jest to ten a nie inny pisarz (w końcu pisarzy a jednocześnie pijaków jest tam więcej, niż ten jeden, który na... ochotnika sam zgłosił się do sądu z twierdzeniem, że to o nim mowa w tym prześmiewczym tekście - facet dowodził sędziemu, że to właśnie jego dotyczy opis i sędzia dał się przekonać!).

No i „winny” obywatel ma przeprosić pisarza, skasować tekst i uiścić kilkaset funtów. Koledzy sędziego nie mogą dopatrzyć się, w którym miejscu (anonimowo opisany!) pisarz został obrażony, ale nie powiedzą kumplowi, że zbłaźnił się podczas procesu, bo to przecież jedna sitwa. Obywatel jednak nie wie, dlaczego miałby przepraszać kogoś, kogo nie opisał w swoim artykule, ale kretyńska temidowa machina powołuje się na prawomocny wyrok i jeśli nie przeprosi, to grozi mu grzywną w wysokości 250 tys. funtów (na nasze to 100 tys. zł). Jak widać – kretynów ci w RWA dostatek, choć trzeba przyznać, że honor tamtejszej Temidy uratował specjalista od tubylczego języka, który nie dopatrzył się w tym artykule znamion przestępstwa - dla niego było oczywiste, że tekst nie dotyczy poirytowanego pisarza. Jak to dobrze, że żyjemy w III RP i nie mamy u nas takich zidiociałych prawników.