JustPaste.it

Kilka słów o zdradach...

... czyli swoiste "róbta co chceta" byle poza moim łóżkiem...

... czyli swoiste "róbta co chceta" byle poza moim łóżkiem...

 

Jeszcze kilka lat temu zdradę zaliczałam do Fantastyki. Wydawało mi się, że te wszystkie "Dynastie" i "Mody na sukces" są wyssane z palca tylko po to, by ubarwić szare życie kobietom. Faceci mają swoje mecze, żużle i tym podobne, a my rozterki miłosne i szczęśliwe, disnejowskie zakończenia. W gruncie rzeczy Dynastię oglądałam tylko w święta, gdy babcia sobie zażyczyła... starszyzna była zawsze uprzywilejowana...
Wtedy wydawało mi się, że słów nie rzuca się na wiatr, a przysięga to rzecz święta. Wydawało mi się, że na "złodzieju czapka gore", a kłamstwo ma zawsze "krótkie nogi". Można by dorzucić jeszcze do tego worka 'wydawań' wieczną miłość, a nawet miłość w ogóle. 

Jeszcze kilka lat temu zdrada była czymś pomiędzy fantasy a horrorem, a potem nieproszona wlazła do mojego domu. Nie zapowiedziała się przez telefon, nawet nie zapukała. Po prostu pewnego dnia się obudziłam, a ona leżała sobie w moim łóżku, jak gdyby nigdy nic. Nie mogę napisać, że jej obecność nie przyniosła żadnych konsekwencji, jednak zmieniło się niewiele. Drugi raz nie przyniósł już żadnych emocji, ale przyniósł konkretne decyzje. Nadal jednak "organizacyjnie" niczego to nie zmieniło. Tak kurczowo próbowałam się trzymać własnych wizji, że nie zauważałam faktów. Po jakimś czasie dopiero zaczęłam zadawać sobie pytania, na które odpowiedzi znałam od zawsze, od początku małżeństwa. Krok po kroku szłam sobie beztrosko w nicość. Zajęło mi to kilka lat, ale doszłam tam, gdzie jak byk napisane było "Strzel sobie w łeb, twój mózg potrzebuje tlenu.". Jako podburzony babsztyl strzeliłam, ale w stopę. Boli jak cholera, ale w końcu chce się żyć. Bez tych incydentów doszłabym do tego samego miejsca, jako posłuszna żona... Żałuję tylko, że się nie zakochał i nie odszedł, byłoby łatwiej.

7582ecf08f6542c86db7d95e4e06a8c1.jpg


Gdy w tej cholernej pustce zaczęłam budować swoje mury wiedzy o własnej wartości, powoli otwierałam oczy na świat, który przecież był taki jak dawniej.
- Znajdź sobie kochanka, seks dowartościowuje. - słyszałam od kobiet, których małżeński staż był dłuższy niż całe moje życie. Potem następował wykład ze szczegółami jak to zrobić, gdzie, kiedy. Słuchałam instrukcji i wspomnień nie bez zainteresowania, jednak moim celem było stanąć na własnych nogach.
Śmiałam się serdecznie gdy panowie teatralnym szeptem mówili o pocieszeniu. Naprawdę podziwiam poświęcenie...
Nie dalej jak kilka dni temu znajoma zapytała: 
- Ile ty masz lat, dziewczyno? - Odpowiedziałam zgodnie z prawdą. 
- Najwyższy czas zacząć próbować, zanim będziesz stara i brzydka... - Na bachirowskie "się nie zmydli" poplułam się kawą. Świat zwariował? Nie. Taki był od zawsze, tylko przykryty kołderką.

Gnębi mnie tylko jedna sprawa. Pewnego razu na "niemoralną propozycję" rzuciłam z ciekawością:
- A co na to twoja żona?
W odpowiedzi usłyszałam:
- Nie mieszaj układów z miłością...
Do dziś dojść do tego nie mogę, co nazywał miłością, a co układem....

I tylko jeden wniosek mi się nasuwa. Jeśli tak wygląda ta cała miłość, to ja wolę sypiać z misiem.

 

f0511112d01668720742ee8ff9cf47b9.jpg

Zdjęcia z netu.