JustPaste.it

Człowiek bez maski

Nie stwarzał postaci – sam był wielką postacią. I gdy się pojawiał, film zyskiwał prawdziwe, nie wymyślone życie.

Nie stwarzał postaci – sam był wielką postacią. I gdy się pojawiał, film zyskiwał prawdziwe, nie wymyślone życie.

 

1799fb37150a7fda545c9912542c4bbe.jpg

Jan Himilsbach (ur. listopad/grudzień 1931 w Mińsku Mazowieckim, zm. 11 listopada 1988 w Warszawie) - arcymistrz filmowego epizodu i drugoplanowych ról.  Zapadał w pamięci widzów bardziej, niż odtwórcy ról głownych. 

Kiedy się dokładnie urodził? Nie wiadomo. Absurd towarzyszył mu od początku - w metryce jego urodzenia pijana urzędniczka wpisała nieistniejącą datę 31 listopada. Inna wersja mówi, że za pomyłkę odpowiada ojciec, który po intensywnym świętowaniu narodzin syna nie mógł sobie przypomnieć właściwej daty. On sam tworzył wokół swego urodzenia aurę tajemniczości i różne legendy. Tak czy siak - zawinił alkohol. Sam Himilsbach mówił zawsze: 
"Jeden dzień w tą, jeden dzień w tamtą, co za różnica"?  Urodziny swoje zawsze fetował przez wiele dni.

Maklakiewicz miał psa. Razem we trójkę, bo był jeszcze Himilsbach poszli do knajpy.
Kelner:
- Co to jest!? (wskazuje na psa)
Zdzisław Maklakiewicz:
- Też nie mamy pojęcia. Siedział tu, jak weszliśmy. Zapytaliśmy się, czy możemy się przysiąść. Pozwolił.
A Jan zachrypnięty:
- A teraz pan poda trzy wódeczki.


Na scenie Kabaretu "Pod Egidą" Jan Pietrzak bezskutecznie namawiał go do zakończenia występu:
- Jasiu, zejdź!
- Zejdę, jak zejdzie Edward Gierek!!! .

Plotka głosi, że w dwa dni po pogrzebie Maklaka Himilsbach zadzwonił do jego matki.
- Zdzisiek jest? - pyta zachrypniętym głosem.
- Ależ panie Janku - dziwi się matka - przecież pan wie, że Zdzisiek umarł.
- Wiem, ku..wa, ale mi się w to wierzyć nie chce. Bardzo panią przepraszam.

Któregoś dnia do warszawskiego "Spatifu" wszedł przewodniczący Komitetu Kinematografii - partyjny "książę", od którego zależały wszystkie ówczesne produkcje. Kłaniał się grzecznie panom aktorom, panowie aktorzy z poszanowaniem, odpowiadali jeszcze grzeczniejszymi ukłonami. "Książę" usiadł, zamówił herbatkę. Nagle spostrzegł Janka.

- Dobry wieczór panie Janku... - rzekł w swej łaskawości. Na to Himilsbach:
- Uważaj w którą stronę mieszasz, ch..u!

Himilsbach pił kiedyś piwo na środku Marszałkowskiej. Podeszła do niego staruszka
- Co Pan tu, proszę Pana, sieje zgorszenie? Piwo Pan pije na środku ulicy?
- Babciu - powiada Janek - pani nie wie o co chodzi, ja do organizmu wprowadzam bajkowy nastrój.

Od śmierci Maklakiewicza - Himilsbach coraz rzadziej pojawiał się w Alejach (chodzi o "Spatif"). Był schorowany i stan zdrowia nie pozwalał mu na zabawy tak huczne, jak dawniej. Nie miał już swojej charakterystycznej chrypy, mówił szeptem, chodził z trudem. Znany warszawski lekarz, codzienny gość "Spatifu", wyznaczył mu więc alkoholowy limit - sto gram dziennie. Jednak w niedługi czas potem zobaczył Himilsbacha w stanie wskazującym na spożycie znacznie większej ilości.
 - Jasiu! A nasza umowa, miałeś poprzestać na stu gramach?!
- A ty myślisz, że ja znam tylko jednego lekarza? Każdy mi mówi to samo.


Swego czasu w "Spatifie" do toalety wtacza się nieźle wstawiony Janek. Załatwiwszy swoją sprawę, zostawia babci klozetowej na tacy banknot o zdecydowanie zbyt dużym nominale. Spostrzegłszy to babcia wybiega za aktorem:
- Panie Janku, ale to za dużo, pan się pomylił, oddaję, ja jestem uczciwa...
- I dlatego tu, ku*wa, siedzisz.

W "Rejsie" Himilsbach nazywał się Sidorowski na cześć ówczesnego dyrektora Spatifu, który z powodu jakiejś rozróby dał mu kiedyś czasowy szlaban na zabawy w lokalu. To był jego pomysł, który wymusił na Piwowskim i zemsta na prawdziwym Sidorowskim.


Swego czasu Jan Himilsbach miał propozycję zagrania w zachodnim filmie. Był jednak pewien warunek: aktor musiał opanować język angielski. Ponieważ początek zdjęć był jeszcze sprawą bardzo odległą, nauczenie się języka w przynajmniej podstawowym zakresie było całkiem realne. Po długim namyśle Jasiu jednakże odmówił. Kiedy znajomi pytali go o powody tak niecodziennej decyzji (w końcu rola w filmie na Zachodzie w owym czasie to były dla polskiego aktora ogromne pieniądze), wypalił :
 - Pomyślcie sami - ja się nauczę tego angielskiego, a oni jeszcze gotowi odwołać produkcję filmu. I co wtedy? Będę łaził jak kretyn z tym angielskim...

Inna anegdotka z "Rejsu" dotyczy synka Mamoniów, który zachował się bardzo nieprzyzwoicie i pozbawił Sidorowskiego posiłku. Któregoś razu, kiedy milicja zatrzymała wstawionego Jana Himilsbacha, Marek Piwowski poszedł na komisariat, by wyjaśnić sprawę. Komendant posterunku zgodził się nie wyciągać konsekwencji, pod warunkiem, że w filmie zagra jego synek. I stąd wziął się mały Romuś (vel Wojtuś).

Dwa dni przed rozpoczęciem zdjęć do Rejsu, Himilsbach został aresztowany za jakąś awanturę w kawiarni. Siedział osowiały z opatrunkiem na głowie. Milicjant  sporządzając protokół, wypełnia rubryki:
- Zawód?
- Literat.
- Nazwisko?
- Himilsbach.
- Imię?
- Jan.
- Zameldowany?
 - Warszawa, ulica Żeromskiego. Tylko k...wa, nie pisz przez "er zet" jak te inne ch.. w mundurach!

W hotelu dzielił pokój z poetą, Mieczysławem Jastrunem. Himilsbach grzecznie:
- "Ustalmy: szczamy do umywalki czy nie?".


Z powodu notorycznego alkoholizmu Himilsbacha, żona wychodząc na miasto zamykała Jaśka w domu i zabierała klucze. Niestrudzony w pijaństwie Jasiek wszedł jednak w układ z listonoszem. Wypatrywał go w oknie, a gdy ten nadchodził rzucał mu kaskę na flaszkę. Listonosz z gorzałą przychodził pod drzwi Himilsbachów, pukał i otwierał flaszkę. Jasiu przez dziurkę od klucza wysuwał cienki wężyk i wypijał, czasem dzieląc się z kolegą.

Mama z synkiem idąc ulicą zauważyła leżącego w kałuży pijaka. Pokazując na niego palcem, mówi do synka:
- Widzisz synku, jak się nie będziesz uczył, to tak skończysz.
Na to synek:
- Ale, mamo, to jest ten aktor i literat, Jan Himilsbach.
Na te słowa Janek wynurzył się z kałuży i przemówił:
- I co, ku**wa, głupio ci teraz co?!

Przed barem "Zodiak" w Warszawie robotnicy układali chodnik:
- "Tyle dróg budujecie, tylko, ku*wa, nie ma dokąd iść na piwo!".

Do końca życia wykonywał swój zawód kamieniarza. Gdy go pytano dlaczego, odpowiadał:
- Myślę, że dlatego, że moim dziełem granitowym nikt sobie dupy nie podetrze.

Wszyscy mi mówią, Janek przestań pić i rzuć palenie. Basica straszy, że jak nie przestanę, to odejdzie, lekarz straszy, jak nie przestanę, to szybko zejdę. Wszyscy dookoła nic tylko straszą, a człowiek jak ma silną wolę to i tak zapali i się napije.

Zagrał w wielu filmach, był aktorem, scenarzystą, literatem i gwiazdą kabaretów. To filmowcy szukali Jana, nie on sławy i poklasku. Był zawsze sobą. Z jednej strony otoczony sławnymi, bogatymi, możnymi i bardzo wpływowymi ludźmi ówczesnego świata, nigdy jednak nie zrezygnował z przyjaźni z małymi, zapijaczonymi menelami, którym pożyczał na piwo i od których również w chwilach słabości przyjmował dary wdzięczności. Zmarł w wieku 57 lat na wskutek alkoholizmu.

 

 

Autor: Źródła różne