JustPaste.it

Czasem tak trudno jest być ciocią

fotografie-dzieci-geddes-13.jpg

Nigdy nie dowiem się jak to jest być ojcem. Nigdy też nie poznam uczuć, które towarzyszą mężczyznom w chwili pojawienia się dziecka. Nigdy nie poczuję, tego co czują oni, a oni nigdy nie poczują tego, co czuję, ja, albo, co mogę poczuć. Nigdy nie doświadczę tego, czego doświadczają mężczyźni i nigdy nie będę mogła wymienić się z nimi swoimi spostrzeżeniami w kwestii ojcostwa.
Nie, bo jestem kobietą. Imię, które upodobali sobie i nadali mi na chrzście, rodzice kończy się na samogłoskę, świadczącą o mojej żeńskości, a może przynależności do rodzaju żeńskiego, dlatego nigdy, przenigdy nie poczuję tego, co czuje facet, w tym też:
Brat
Kuzyn
Kolega
Wujek
Dziadek.
Nie poczuje tego, co czują, odczuwają, współodczuwają nie tylko w kwestii obcowanie z dziećmi. W kwestii obcowanie z kobietami, też nie doświadczę tego, czego doświadczają oni, statystycznie raz w miesiącu. Żart, nie znam statystyk w tej materii, jedynie domniemam. Jak zwykle pewnie źle.
Koniec tego wróżbiarstwa. Kontynuuję.
W kwestii konsumpcji piwa z kolegami, podczas studiowania meczu, również nie zdołam zgłębić tajemnicy bycia bezkońcówkową, w sensie, że bez -a.
Po pierwsze, nie lubię piłki nożnej, bo jest w łatki, wolę koszykową, rudy jakoś bardziej mnie kręci (kłamstwo), po drugie słabo u mnie z testosteronem. Wyparował. Ale nie martwię się, nie rozpaczam. Tak więc nie rzucam szklankami. Nie wyżywam się na słabszych. Nie topię smutków w alkoholu. Nie mszczę się na kobietach, ani na mężczyznach. Żyję dalej, idę, idę, idę....i co, że bez testosteronu.
Lejdis end gentelman. Dalej!
Jestem czystą formą gramatyczną zakończoną, nie przez przypadek na samogłoskę środka, nie złotego, ale środka w trójkącie samogłoskowym, a więc co najwyżej mogę być, tudzież już jestem:
Siostrą, którą jestem
Matką, którą być może będę.
Ciocią, którą być, wciąż się uczę
Babcią, może, ale najpierw patrz punkt 2.
Ostatnimi czasy orientuję się co najwyżej w punkcie 1 i 3, punkty 2 i 4 są dla mnie całkowicie obce.
Najlepiej jednak odnajduję się w byciu trójką. Na tej płaszczyźnie koligacji rodzinnych trenuję najczęściej swoją osobowość, hartuję swoje ego, ćwiczę swoją wytrzymałość psychiczną, odporność na stres. Po prostu survival w czystej postaci.
Jeśli idzie o jedynkę, to napisze prawdę, nigdy nie byłam dobra, tzn. najlepsza w żadnej dziedzinie, dlatego też, bycie numerem jeden jakoś do mnie nie pasuje.
A siostra? Siostra, pomimo tego, że z nią mieszkam, albo własnie z tego powodu, że z nią mieszkam utrudnia mi spacer na podium. Rzuca mi kłody pod nogi. Nie pozwala ćwiczyć się w byciu spłodzoną z tego samego ojca i zrodzoną z tej samej matki. Jako w domu tako i poza nim.
Siostra marzy tylko o jednym. W kółko i na okrągło mówi o tych swoich dalekosiężnych ( oj, bardzo dalekosiężnych, prawie nie widać lądu) pragnieniach. Gdyby tak chociaż raz opowiedziała mi o nich na kwadratowo,kanciasto, to może i ląd wychyliłby się zza mgły zapomnienia, przywracając spokój ducha i nadzieję. A tak...Masz babo placek i mnie, w pakiecie, gratis od firmy. Firma stawia.
Ale nie o tym. Najbardziej chodzi mi o trójkę.
Dostatecznie bogaty.
Dostatecznie ładny.
Dostatecznie szybki.
Dostatecznie mądry.
Dostatecznie wykształcony, itp.
Dostateczny może być, tyle że w życiu, bycie dostatecznym niekoniecznie pozwala zaliczyć semestr.
Na studiach to już inna para tenisówek. Wystarczy samo pokazanie twarzy, by uzyskać wpis. Niezbyt ambitne. W życiu tak nie jest. Ale ta moje trójka to nie to samo, co trójka w indeksie, to nie tylko ocena z datą i autografem. Moja trójka to co najmniej 70% na świadectwie maturalnym z matematyki i to bez daty i podpisu. Lepiej brzmi? Nie! No dobra, głupie było, ale takie właśnie miało być.
Od trzech i pół roku jestem ciocią Amelki, od dwóch i pół roku jestem ciocią Nikolki i Roksanki.
Tak więc, podążając śladem pozostawionym przez logikę, jestem w posiadaniu trzech bratanic. Ładnie, znowu ta symboliczna trójka.
Trójca święta.
Tryptyk Memlinga.
Trzech jeźdźców Apokalipsy, choć niegdyś było ich czterech, no ale pech chciał, że jeden zabłądził w lesie i rozdziobały go kruki, i wrony, spuszczone z łańcucha przez Żeromskiego.
Trzy boginie bijące się o jabłko z napisem: DLA NAJPIĘKNIEJSZEJ.
Trzy świnki.
Ich troje, no i oczywiście 1 - P 2 – I 3 - S.
Bosko. No, a jakże.
Bywa, że moi bracia okazują się być bardzo wspaniałomyślni. Dodatkowo, trwając w swej wspaniałomyślności postanawiają podrzucić mi z rana ( boli!) wszystkie symboliczne dzieci, w ilości tajemniczej trójki. Wówczas, mogłoby się wydawać jest przednia zabawa, no i jest, ale czasem chciałabym się z niej wypisać i uciec, uciec, uciec jak najdalej.
Uciec od wrzasków, krzyków, maratonu. Bo tak:

Sadzam wszystkie dzieci na krzesłach, przy stole. Przynoszę im obiad na talerzykach. Zaczynają jeść. Miło. Cieszę się, że mogę odsapnąć, odpocząć, posiedzieć, ale nie. Nagle Amelia oznajmia, że chce w miseczce. Lecę jak ta popieprzona do kuchni. Roksanka i Nikolka o dziwo ładnie jedzą. Przekładam żarcie z talerzyka do miseczki, lecę do pokoju. Nie wierzę. W sumie wydawało mi się, że coś spadło.
Kładę więc miseczkę koło Amelki. Zbieram resztki jedzenia z dywanu. Lecę do kuchni po nową porcję. Wracam. Deja vu.
Kładę talerzyk koło Nikolki. Zbieram resztki z dywanu. Lecę do kuchni po nową porcję. Kładę miseczkę koło Roksanki. Siadam.
Wiedzę, że dziewczynki jakoś dziwnie patrzą w stronę starszej kuzynki. Nie podejrzewam jednak niczego złego. Nagle słyszę: nie cie misecki, na talezyku. I bum!
Zbieram. Jestem przy tym bardzo spokojna. Robię co do mnie należy.
Przynoszę zatem na talerzyku. Wracam, siadam.
Ciocio – słyszę po chwili, nie chcę widelca, przynieś mi łyżkę - prosi Amelia. Lecę więc. Profilaktycznie zabieram ze sobą dwie dodatkowe. Opłacało się pomyśleć. Oczywiście Nikola i Roksana też postanowiły wymienić sprzęt.
Siadam.
Pić – drze się jedna wniebogłosy.
Przynoszę butelkę i podaje tej, która krzyczała.
Siadam.
Ciocio, pić! - drze się druga.
Przynoszę dwie butelki. Siadam.
Siedzę dłuższą chwilę.

 

 

Z dziewczynami nie tylko spożywam posiłki, czasem również sobie gadamy. Najczęściej z Amelią.
Ta wasza pompka był nienadziejna – mówi Amelia
Chyba beznadziejna.
Nie – krzyczy. - Nie – na- dziej- na – sylabizuje.
Mówi się beznadzieja, Amelko.
Nie – tupie nogą i rzuca klockiem.
Halo – mówię, dość spokojnie – nie rzucaj klockiem, bo uderzysz dziewczynki.
Amelia wybałusza oczy, zagryza wargi, zaciska pięści, po czym oznajmia; - Nie mów do mnie halo, nie jestem telefonem. :)
Przyjście na świat, Amelii, wiele zmieniło w moim życiu. Powstałam tak jakby z martwych po jej narodzinach. Wciąż stoję i już nie zamierzam umierać. Ponadto nie mam zamiaru uśmiercać tego, co we mnie żyje od tamtej chwili.

 

 

Tamtego dnia, kiedy byłam z nimi sama, samiutka jak palec, postanowiłam uraczyć je chrupkami, które pozostawili mi do dyspozycji bracia.
Wsypałam ¼ paczki kolorowych kulek do miski i postawiłam na kanapie.
Pierwsza oczywiście przybiegła Amelia, miała koszyk pod ręką. Zaczęła ładować chrupki do koszyka. W misce zostawiła tylko dwa chrupki.
Po chwili przybiegły Roksanka i Nikolka. Zaglądnęły do miski, no i się zaczęło. RYK!
Mówię do Amelki:
Wsyp trochę chrupek z powrotem do miski, zobacz ile ty masz, a ile one – ręką wskazuję to koszyk, to miskę.
Amelia patrzy, raz na koszyk, raz na miskę. Coś miarkuję, nagle przemawia:
Mam jeden, a one mają dwa. One mają więcej.
Ty masz jeden? - pytam się trzyipółletniego dziecka. Nie wierzę.
Tak, mam jeden. - jest strasznie pewna siebie.
To policz.
Amelia zaczyna liczyć;
Jeden, jeden, jeden, jeden.....jeden.

 

 

Najlepsze są posiadówki w łazience. Roksanka i Nikolka okupują nocniki. Każda ma swój, Nikola upodobała sobie różowy, a Roksanka, zielony i nie wchodzą w grę inne, choćby się paliło i waliło. Amelia zaś, jako „ senior” rodu dziecięcego lokuje się na kibelku, po ówczesnym zamontowaniu nakładki. Ja też mam swoje miejsce, siadam na wannie i czekam, czekam, czekam, czekam...
Potem już idzie taśmowo....Bywa, że powietrze trochę przciężkie.

 

 

Z dzićmi bywa różnie, i śmiesznie, i zabawnie, i strasznie, i bardzo męcząco.
Dzieci wiele nas uczą.
Żyć, dziwić się, pytać, przewracać się, wstawać....
Są bardzo ciekawe świata. A my? Często z tej ciekawości już wyprani.
Walczą o wszystki i często do końca. A my? Często nie walczymy w ogóle, poddajemy sie bez walki.
Dzieci szybko podnoszą się po upadku, otrzepują kolana z piaski i biegna dalej. A my? Często kilometry przemierzamy, nie mogąc pozbyć się śladów po bliskim spotkaniu z "ziemią".

Uczmy się jak być dzieckiem.