JustPaste.it

Jedyny taki Papcio

Słów kilka o Czarodzieju Dzieciństwa Niezachodzącego...

Słów kilka o Czarodzieju Dzieciństwa Niezachodzącego...

 

4119d07888fcf2f27efaae04e29a2704.jpg

 

Wszystkie miejsca są w zasadzie krainami. Różnią się tylko wielkością przestrzeni. Piwnica jest krainą rozmarzonych dzieci, preria rozbieganych Assiniboinów, a kraj określany granicami... cóż, to bardzo wielka przestrzeń, którą dzieli mnóstwo ludzi. I dzieci, i dorosłych.
Chcę dziś opowiedzieć o jednym ze skarbów Polski. Bardzo unikalnym.
O Papciu Chmielu.
Każdy kraj ma swoje skarby – to prawda. Papcia Chmiela mamy tylko my.
Uważam go za człowieka niezwykłego. Od dawna. I na pewno nie ja jeden. Któż z Was nie słyszał o Henryku Jerzym Chmielewskim? Ten skromny, ciepły Czarodziej ubarwił, pokolorował i ukoił dzieciństwo tak licznym pokoleniom polskim...
Tak, znają go wszyscy. Nie wszyscy wiedzą, że Papcio Chmiel był wojownikiem w chwili próby. Że został odznaczony Warszawskim Krzyżem Powstańczym...
Nie o tym chcę jednak dziś napisać. Dziś chcę oddać serdeczny pokłon człowiekowi, który ściągał swoimi czarami słońce w moje życie w chwilach nie tylko beztroskich, ale i całkiem mrocznych. Pamiętam, że miałem osiem lat, kiedy pierwszy raz czytałem „Tytusa, Romka i A'Tomka”. Od razu zresztą ja i mój brat uraczeni zostaliśmy całą serią tychże kultowych Tytusów.
Odtąd towarzyszyć mi miały całe życie.

 

Dziś, gdy posiadam całą kolekcję, chciałbym wyrazić osobistą wdzięczność i uznanie z kilku powodów.
Po pierwsze: Papcio Chmiel jest Czarodziejem, bo tylko Czarodziej, rysując tak zwyczajne historie, może stworzyć je tak niezwyczajnie.
Po drugie: tylko Czarodziej może tak doskonale oddać klimat dekad PRL-owskich, które nie były tylko dekadami niedostatku i prześladowań. One były wszak czasem wartości, dumy, pracy, poświecenia, przygód... i Magicznego Dzieciństwa dla wielu z nas.
Mistrz oddał to doskonale.
Do dziś, gdy sięgam po komiksy Henryka Chmielewskiego, błądzę spojrzeniem po tych uliczkach wyrysowanych, tych autach nieco wykoślawionych, tych szyldach cukierni, lodziarni, kwiaciarni, tych szlakach bieszczadzkich, obozach harcerskich... i widzę się tam, w magicznej przeszłości dzieciństwa.
Chłonę klimat.
Mam czar.
Stworzony tak zwyczajnie.
To niezwyczajność.
Po trzecie: jest Papcio Chmiel mistrzem ironii i dowcipu, co zawsze u pisarzy i rysowników bardzo sobie ceniłem. Nie można żadnej księgi przeczytać z gipsową twarzą brytyjskiego biskupa, albowiem poczucie humoru Mistrza rozkruszyłoby nawet posąg z chalcedonu.
Poczucie humoru wypływa zazwyczaj ustami Tytusa de Zoo, prawdopodobnie najszczęśliwszego i najbardziej zuchwałego szympansa w Układzie Słonecznym.
Którego nie da się nie lubić. Na zabój.
Takie zwyczajne.
Takie niezwyczajne.
Papcio Chmiel jest niezmożony. Jest ciepły. Jest nasz.
Kiedy otwieram księgę stworzoną jego ręką i sercem, natychmiast otrzymuję wszystko to, czym emanuje dusza tego niezwykłego człowieka: ciepło, spokój, pogodę ducha, stabilność, serdeczność...
Normalność. Dziś klejnot szczególnie nieoczywisty i poszukiwany.
Coś Wam polecę. Kiedy toksyczne lawiny z mediów przywalają Was zachmurzeniem tego coraz bardziej zagubionego, szukającego szalup, pontonów i drabinek sznurowych świata, usiądźcie na kanapie.
Uspokójcie myśli.
Otwórzcie księgę z Tytusem. Którąkolwiek.
Przekonanie, że świat jest bezpieczny i normalny, wróci natychmiast.
Tak czyni nasz Czarodziej.
A teraz wyznam coś od siebie. Tytusy kolorowały mój świat, gdy w domu dziecinnym ktoś pogubił się na alkoholowym szlaku... Jak zwykle w takiej sytuacji, zachmurzenie znacznie się wzmogło. Dla mnie i brata ucieczka do małych jaskiń przetrwania była czymś nieodzownym.
I tak bywa w życiu, że gdy na zewnątrz mrok, to jaskinie rozsłonecznione.
Dzięki czytaniu Tytusów wchodziliśmy do jaskiń słonecznych, a dary humoru, ukojenia i zrelaksowania nie zostały zapomniane.
Wspomnienie tych komiksów jest czymś bardzo specjalnym. Nie mogę nie myśleć o swoim dzieciństwie jako pozbawionym atrakcji tak niezwykłej jak one właśnie.
Przez lata wracałem do tych komiksów, koncentrując przy tym wysiłki na skompletowaniu pełnego zbioru.
I cóż, los zatacza czasem frapujące koło. Gdy kilka miesięcy temu silny cios ściął mnie z kolan, wpadłem w rozpadlinę, a gdy wychyliłem z niej głowę, słońca nie widziałem już wcale.
Taki to był cios.
Bywa. Mało kto nie obrywa.
W takich okolicznościach o przetrwaniu stanowią życzliwe i czujne na służbie przyjaźni dusze.
Nigdy ich zbyt wiele.
Ich wkład w moje podźwignięcie doceniam, i to – coraz mocniej z każdym upływającym dniem.
Jednak wspomnę coś jeszcze. Tkwiąc w rozpadlinie, rozglądałem się za jakimikolwiek, najmniejszymi choćby promykami światła i wytchnienia.
Wobec natłoku niszczących myśli i emocji człowiek z najwyższą desperacją chwyta się wszelkich metod ich wyłączenia.
Zneutralizowania.
Choć na chwilę...
I co zrobiłem?
Wszedłem do małej jaskini. Jak trzydzieści lat wcześniej.
W ciągu dwóch tygodni przeczytałem wszystkie księgi Papcia Chmiela, a czar spokoju powoli się we mnie wsączał.
Nie mogło to zdemontować moich problemów i zmazać poniesionych strat, to prawda. Nie mogło - i nie miało - wyrwać mnie trwale z rzeczywistości, w której czekała nieuchronna konfrontacja z wyzwaniem.
Ale pomogło przetrwać czas, którego mężczyzna potrzebuje, by powstać z kolan.
By powstać, by przetrawić potężny cios, mężczyzna wchodzi do jaskini. Takiej czy innej.
Różne są jaskinie. Klucz tkwi w odosobnieniu, odcięciu, czymś w rodzaju chwilowego obumarcia.
Z jaskiń wychodzimy silniejsi.
Nawet, gdy zdają się absurdalne.
I tak się stało. Ja, stary byk, zmęczony lew, blisko czterdziestoletni człowiek, ogłuszony uderzeniem przerastającym moją wyobraźnię i pancerz, udręczony wyświetloną na łączach duszy listą własnych błędów i przeoczeń, przez moment siedziałem w jaskini ośmiolatka.
I tak bywa.
Bardzo Ci dziękuję, Papcio Chmielu, Czarodzieju mój.

 

Nie wyobrażam sobie, by magiczny klimat komiksów Henryka Chmielewskiego rozwiał się kiedykolwiek. Wiem, że mój syn wkrótce sięgnie po pierwszą księgę. Pewnie przeczytamy ją razem. Poczucie humoru, które zdradza moje dziecko, każe mi przypuszczać, że będziemy się śmiać w tych samych momentach.
Bo to trzeba podkreślić: owszem, książeczki Mistrza są bardzo edukacyjne, przekazują sporo wiedzy (kunsztem, bo bez zarzucania i zanudzania!), rzucają urok przeszłości i jej klimatu pozbawionego pędu życia - ale przecież służą nade wszystko zabawie!
Śmiechowi i rozpromienieniu serc.
Taki to czar czyni nasz Papcio Chmiel.
Kiedy w zeszłym roku dowiedziałem się, że jest wydana księga o wojnie z Rosją bolszewicką, natychmiast naszła mnie oczywista myśl.
Tytus pośród husarzy.
Potop.
I zapytałem w mailu, czy może...?
Już to rysuję – odpisał Mistrz.

:))

 

Mamy swojego Papcia Chmiela, moi drodzy. Wielu chciałoby go mieć na tym świecie. Gdy myślę, jak zmieniłby się świat, gdyby milion Papciów Chmielów rzuciło czar humoru, spokoju, równowagi dzięki swoim rysunkom...
Wiele w życiu czytałem i wiele widziałem. Wiele.
Ale tylko Papcio Chmiel potrafi rzucać te czary normalności, świata bezpiecznego, Dzieciństwa Niezachodzącego, tak niewymuszenie... Tak naturalnie. 
Tylko najbardziej niezwykły ze zwykłych czarodziejów posiada taką zdolność.
I wiecie, co jest w tym szczególnie cudowne?
Ten Czarodziej ciągle jest z nami.

****