JustPaste.it

Jeden baran.

Przedstawiam Wam fragment czegoś, co kiedyś chciałabym nazwać MOJĄ powieścią obyczajową.Mam nadzieję, że miło Wam będzie poznać moją bohaterkę i jej "świat" ;)

Przedstawiam Wam fragment czegoś, co kiedyś chciałabym nazwać MOJĄ powieścią obyczajową.Mam nadzieję, że miło Wam będzie poznać moją bohaterkę i jej "świat" ;)

 

Jeden baran…Dwa barany… Trzy barany… Chyba jakiś baran wymyślił, ze to pomoże zasnąć. Zaraz sama zbaranieje. Na lewym boku poduszka gniecie mnie w ucho a na prawym w oczy razi światło z latarni. Na brzuchu nie zasnę nigdy w życiu, po przestrodze babci, ze po  przebudzeniu zobaczę mój biust na plecach. Nie wiem skąd starsi ludzie biorą te swoje wszystkie przemyślenia, przysłowia, zabobony. Ale nawet rozważanie o tym nie powoduje, że moje powieki robią się  cięższe. Nie rusza ich nawet fakt, że wyświetlacz zegarka krzyczy do mnie czerwonymi literami JEST 3:15!

- No i jest!- Mówię na głos wystawiając stopę spod kołderki. Brr!! Albo zamarznę albo będę leżeć w łóżku i skończę jak facet-zombie z Se7en. Myśl, że znajdzie mnie dozorca a ja nagle plunę mu w oko posunęła mnie z łóżka na ziemię.

Uwielbiam moje malutkie przytulne mieszkanko. Od sypiali do kuchni dzieli mnie tylko kilka kroków. Pokonuję je migiem i po paru sekundach znajduję się przy lodówce, z której wyciągam mleko. Kolejny absurd. Albo to ja jestem wyjątkiem albo Ci wszyscy bohaterowie filmów są kosmitami skoro szklanka gorącego mleka ich usypia. Ale skoro już nie zasnę na miliard procent, to ciepłe mleko z cynamonem na pewno nie zaszkodzi. Staję przy kuchence, mleko delikatnie syczy a ja rozglądam się po moim gniazdku. Pierwsze co rzuca się w oczy to mega, prze-mega bałagan przy moim stoliku pracowitości. Tylko kiedy głęboko przyjrzę się stolikowi pod stertą papierów mogę zobaczyć błyszczącą obudowę komputera. Taaak, oto obraz mojej weny. Zagapiona w pozostałości mojej tygodniowej pracy nie zauważam wylatującego niczym rakieta mleka.

-mgghhhm- wydaję z siebie dziwny odgłos, którego nie udało mi się do tej pory określić, nazwać. Ratuję mleko, brakuje mi tylko czerwonej pelerynki. Siadam przy stoliku i włączam radio. Z głośników dobiega mnie delikatny, gardłowy głos kobiety. Śpiewa o bezsenności. Księżyc już chyba ogłosił to całemu światu.

-W ogóle mi nie pomagasz- zwracam się w stronę  zasłoniętego jeszcze kuchennego okna. Energii mam tyle ile leniwiec na gałęzi. Bleh, nie cierpię kożucha. To chyba jakiś wysłannik szatana, który każdorazowo kiedy piję mleko spogląda na mnie z mojego kubeczka. Jeden pewny ruch łyżeczką i żegnam się z moim podglądaczem. Powoli sączę biała ciecz. Smak cynamonu delikatnie rozpieszcza moje podniebienie. Zamykam oczy, by wyobrazić sobie, że oto siedzę na wiklinowym krzesełku w niewielkim ogrodzie, gdzieś we Francji lub Włoszech a słońce powoli zawisa na niebie. Czuje woń nowonarodzonego dnia, a moja głowa ledwo trzyma się w całości od nadmiaru pomysłów. Niestety, kurczy się gdy tylko otwieram oczy. Powolny ruch powiek ku górze, rozmazuje mój wymarzony widok niczym szalony artysta, który pokrywa płótno farbą. Ukochany, poranny powrót do rzeczywistości. Głowa pęka od pomysłów. Dobre sobie. Po mojej pierwszej książce, która w mgnieniu oka okazała się przebojem a ludzie okrzyknęli mnie odkryciem roku i wciąż krzyczą „więcej, więcej” mój skarbiec pomysłów zamknął się na dziesięć spustów i nawet Alibaba ze swoim „sezamie otwórz się” mało zdziała.  

Mimo czerwonych okrzyków budzika 3:50 zaszywam się w łazience. Tam czeka na mnie moja twarz uwięziona w błyszczącej ramie. Próbuję delikatnie uśmiechnąć się do mnie jednak ten leń - uśmiech  widocznie jeszcze smacznie śpi. Staram się rozbudzić go kilkoma chluśnięciami letniej wody. Nic. Włączam prysznic, nic nie może być idealne i muszę odczekać kilka minut zanim woda z  temperatury wulkanicznej przejdzie w mniej parzącą mojej ciało. Powoli ściągam co mam na sobie i ostrożnie wkładam dużego palca pod strumien wody. Mmmm, to jest to. Delikatne ciepełko bardzo szybko otula mnie cała. W powietrzu u nosi się delikatny zapach miodu. Cudownie, że żele mają tak różne zapachy. Dzięki temu dziś jestem Kleopatrą a jutro mogę być Calineczką skąpaną w woni delikatnych, polnych kwiatów. Wychodzę, a po plechach biegnie strumień wody z włosów. Cienki pasek leci od karku, poprzez kręgosłup po czym zlatuje na ziemię. Z kuchni dobiega mnie szept nocnego jeszcze prezentera. Słychać, że jego głos aż błaga się o kubek czarnej kawy. On musi być o tej porze na nogach  a ja? Ja jak zawsze muszę robić coś nie tak.  Szybko się ubieram i po krótkiej bitwie z suszarką stoję przed drzwiami. Wychodzę.

 

Szarość. To jedyne co widzę, tylko to mnie ogarnia. Latarnie dyskretnie wyznaczają kierunek moim oczom. Delikatność poranka leciutko dostaje się pod moje włosy.  Noc walczy z dniem o każdą sekundę. Niebo jest pokazem tej walki. Z wielkiej, ciężkiej czerni próbuje wysunąć się delikatny, lekki blask słońca. Jedno spojrzenie na niebo wystarcza mi by zapamiętać ten obraz. Musze rozruszać kości przed kolejnym ciężkim dniem. Wchodzę do niewielkiej knajpeczki, która zachęca mnie swoim wesołym i kolorowym neonem. Po bezsennej nocy i paru godzinach na nogach mój organizm w końcu dopomina się o kawę.  Ku mojemu zdziwieniu knajpa tętni życiem. Czuje się jak w amerykańskim filmie. Zawsze kiedy dostaje ten super kartonowy kubek z kawa wyobrażam sobie, ze jestem jak Carry z „Sexu w wielkim mieście” i przemierzam Manhattan. Oczywiście bez butów maniolo blanic lub sukienki Chanel. Z reszta, nie tylko to mnie od niej odróżnia. Nie mam długich i chudych nóg ani długich blond loków. Jednak nie mogę powiedzieć, że nie mam takiego wyczucia smaku jak ona. Chociaż może teraz trudno w to uwierzyć, gdyż mam na sobie legginsy i ogromna bluzę z męskiego sklepu. Z drugiej jednak strony nawet ona w takim czyms wyglądałaby idealnie. Pogrążona w tych rozmyślaniach idę moim własnym Manchattanem w stronę domu. Mógłby teraz zza zakrętu wpaść na mnie i rozlać moja ambrozje prosto na mnie pewien przystojniak rodem z komedii romantycznej. Jasne, wpadnie chyba wtedy kiedy rozrzucę kolorowe kuleczki przed sobą. Chociaż i wtedy nie mogłabym liczyć na wiele. Jednak nie przeszkadza mi to, ze jestem singielką. To współczesny synonim słowa S A M O T N A, którego tak wielu z nas boi się powiedzieć. Ba, nawet boimy się o tym pomyśleć. Najlepsza droga jest przecież wyparcie, dlatego wmawiamy sobie, ze to nasza decyzja, ze tak jest nam lepiej. Mi to po prostu nie przeszkadza. Bez żadnych filozofii. I tak oto dochodzę do mojej kamienicy. Zakochana w „Notting Hill” mam ochotę przemalować drzwi wejściowe na niebiesko. By być bliżej nieba. Zgrzyt kluczy i już jestem u siebie. Budzik przestał już na mnie krzyczeć. Teraz słodko sobie śpi. W radiu leci jedna z tych piosenek na rozbudzenie. Jedno spojrzenie w lustro na szafie i wiem, ze czas się przebrać.

7:00!!!! 7:15!!!! Budzik krzyczy na mnie. Cholera! Wróżka senna coś za późno sypnęła mi swoim magicznym proszkiem w oczy bo zasnęłam w połowie zakładania rajstop. Bosko, bosko… Teraz nie ma czasu na spacery i cudowne rozważania, tylko trzeba pędzić, by mieć z czego utrzymać moja kryjówkę przed ludźmi. Jak zawsze w takich sytuacjach nogarękamózgnaścianie. Dzięki opatrzności autobus nie przyjechał za wcześnie a ja nie przybyłam za późno i mogę już wygodnie rozsiąść się przy moim biurku, czyli zastępczym miejscu pracy. To miejsce wypłukuję moje pomysły do ostatniej kropli. Jak kawa magnez. Szkoda, że nie ma jakiegoś mleka lub śmietanki na niedobory weny twórczej. Muszę w końcu zaryzykować i złożyć CV do mojej wymarzonej pracy. Chcę być jak bohaterka mojej pierwszej (i ostatniej??!!) książki. Farciara. Na każdym kroku spotykało ją szczęście, dzięki któremu mogła urzeczywistniać swoje marzenia.