JustPaste.it

Lanie płynami na dworcach i w sądach

Niejedno medium obwieszcza, nawiązując do ostatniej sylaby trzeciego wyrazu tego akapitu

Temida

Niejedno medium obwieszcza, nawiązując do ostatniej sylaby trzeciego wyrazu tego akapitu – „Kolejarz, który został przyłapany na Dworcu Centralnym podczas oddawania moczu nie jest już pracownikiem”.

Decyzję o zwolnieniu pana Krzysztofa K. (i tu pada pełne nazwisko autora dworcowego lanka, co jest zdumiewające samo w sobie!) podjął zarząd spółki po przeanalizowaniu zdarzenia z 21 marca br. na naszym sztandarowym dworcu. Jako powód zwolnienia podano troskę o dobre imię spółki, tryskiem wspomnianym spostponowane.

Sikającego dżentelmena przyłapał na ciepłym a rzęsistym strumieniu pewien bloger. Kiedy kolejarz zorientował się, że jest nagrywany, zaczął zachowywać się arogancko i groził, pokazując wulgarne gesty.

Zatem powtórzmy – bloger nagrał lejczego bez jego zgody, przekazał materiały mediom, które je upubliczniły również bez zgody zainteresowanej osoby i wątpliwy bohater pożegnał się z robotą; przy okazji podano pełne dane osobowe, co jest zbyt wielką karą dla niego i zasadniczo powinno to być napiętnowane, a nawet ten dżentelmen (choć wątpliwy) powinien dostać odszkodowanie od mediów (w końcu media mają prawników i powinny być doskonale zorientowane w dziedzinie ochrony danych osobowych).

A teraz inna historia – sprzed trzech lat, lecz do dzisiaj niezakończona. Inny bloger, dziennikarz obywatelski, na portalu NaszaKlasa zajął się oryginalną patologią – absolwenci i studenci zamieszczają tam wulgarne żarciki, które są sprzeczne z regulaminem tego popularnego portalu. Jedna z użytkowniczek, doktoryzująca się (Uniwersytet Gdański) autorka jakże porywającego dzieła niemal muzycznego „Symfonika” (czy jakoś podobnie), pomówiła tego dziennikarza o posiadanie dwóch lewych kont i sfałszowała jego podpis w komentarzu, błędnie (wręcz konfabulacyjnie!) sądząc (i tkwi w tym swoim zwidzie do dzisiaj!), że zarejestrował się on nie tylko pod swoimi danymi, ale także pod dwoma innymi nazwiskami. Ponadto pofolgowała sobie antygejowskim żarcikiem, dołożyła seksistowskim, polała pikantnym a wesolutkim sosikiem z pedałów i dziwek oraz poszydziła z przysięgi studenckiej, co w wykonaniu wykładowczyni nie można uznać za działanie chwalebne; więcej – można to ocenić wręcz jako naganne i kompromitujące.

Po opisaniu przez blogera działalności tej pani (i to bez jej nazwiska!) na portalu Salon24, nagle skasowała ona swój profil nr 224435 na NK i zagroziła swoim prawnikiem, policją i sądami. Na tyle spłoszyła admina Salon24 oraz paru innych portali, powołując się na obronę swej czci w aspekcie art. 212 Kk, że pokasowali artykuły ją krytycznie omawiające. Ciekawe i zatrważające jest, że wielu adminów to trzęsidupi, którzy tak boją się sądów i wspomnianego artykułu, że wolą na wszelki wypadek zdjąć wskazany tekst, niż mieć sprawę w niezawisłym, demokratycznym a wzorowo sprawiedliwym sądzie III RP. I pomyśleć, że to potomkowie powstańców z czasów przedwojennych, żołnierzy i partyzantów z czasów wojennych oraz obalaczy komuny z czasów powojennych.

Jej prawnik sporządził pismo, w którym zażądał odszkodowania 20 tys. złotych, przeprosin oraz skasowania paru tekstów, które ją opisywały, a które nie zostały wcześniej zdjęte z internetu. Po otrzymaniu wszelkich materiałów, Komisja Etyki UG nie podjęła się zbadania wyczynów swej doktorantki, zdając się na wieloletnie sądowe zmagania, a przez ten czas można zrobić... ze dwa doktoraty.

Widać różnice? Koleje nie mają komisji etyki i podjęły decyzję niezwłocznie, na podstawie donosu/doniesienia, które naruszało cześć kolejarza, przy czym nikt przecież nie uzyskał jego zgody na emisję filmiku i podanie jego pełnych danych, natomiast polska wiodąca a wzorcowa uczelnia taką komisję posiadająca, w ogóle się nie zajęła tym społecznym a patologicznym problemem, dając do zrozumienia, że sprawy wychowania naszej młodzieży pod (rzekomo) czujnym okiem osób (nie)odpowiedzialnych zupełnie (przynajmniej w omawianej sprawie) nie leżą w dziedzinie zainteresowań władz uczelni.

Miejmy nadzieję, że grupa osób, nazywająca się tam dość buńczucznie (i na wyrost!) Komisją Etyki UG, nie powstała tylko dlatego, że tego wymagają procedury. Miejmy nadzieje, że osoby te nie pobierają żadnych wynagrodzeń z racji istnienia tego chwalebnego organu i że nie uczestniczą w kosztownych wycieczkach w ramach wymiany poglądów i doświadczeń z innymi uniwersyteckimi ośrodkami, nawet jeśli opłacane są z unijnej kasy.

Tak czy owak – niepodjęcie przez KE UG sprawy doktorantki, która przez szereg tygodni uczestniczyła w skandalicznym wątku NK (a ponadto pomawiała, fałszowała i szydziła z przysięgi uczelni) na tle błyskawicznej reakcji firmy kolejowej zwalniającej swego pracownika, to całkiem interesujący przykład na zdumiewające różnice panujące w naszym kraju. Można dojść do szokującego (lecz prawdziwego!) wniosku, że uniwersytecka etyka jest na niższym poziomie, niż kolejarska!

A jak zachowała się Okręgowa Rada Adwokacka w Gdańsku / Pomorska Izba Adwokacka, którą także można uznać za rodzaj komisji etyki, tym razem adwokackiej? Kiedy przesłano materiały dotyczące nieprofesjonalnych działań mecenasa prowadzącego sprawy pisarki, to bardzo profesjonalnie i odpowiedzialnie obiecano zajęcie się tematem i udzielenie odpowiedzi. Ta obietnica była tak przekonująca i naturalna, że nikt by nie pomyślał, że odpowiedzi... nie będzie. Tak, mimo parokrotnych monitów, szarmancki a praworządny pan, obiecujący zbadanie sprawy, po prostu nie reaguje na wysyłane zapytania o stan sprawy.

I tym różnią się autostrady i prawo w Polsce i w Niemczech – jeśli ktoś zamierza zbudowanie dobrej drogi albo zajęcie się wyjaśnieniem sprawy, to solidnie realizuje plany (za Odrą) albo... obiecuje (nad Wisłą).

Zatem powyższy tekst dotyczy już paru lejczych – kolejarz polał i stracił robotę, zaś doktorantka lała wodę (konfabulowała), przekonała swego niekompetentnego prawnika do walki w sądach o jej nadwyrężoną (przez nią samą!) cześć, nieprofesjonalny sędzia Sądu Okręgowego w Gdańsku spartolił proces (IC692/09) wydając wyrok świadczący o jego analfabetyzmie (nie potrafi czytać po polsku tekstu, na podstawie którego skazał człowieka), zaś fachowcy od etyki Uniwersytetu Gdańskiego oraz prawnicy z ORA / PIA nie zareagowali na działania a to swej doktorantki, a to swego adwokata, czyli oni wszyscy elegancko olali swoje uroczyście zapisane gdzieś tam obowiązki i mają je właśnie „gdzieś tam”, zatem wszystko w polskim szkolnictwie wyższym oraz w wymiarze sprawiedliwości nadal działa „jakby nigdy nic”.

Jedynie kolejarze stanęli na wysokości zadania, pozostali „bohaterowie” niniejszego tekstu to klasyczni olewacze, którzy udają, że coś konkretnego robią lub chcą robić, jednak to im nie wychodzi. Parę puszczają w gwizdek, pozorując rzetelną pracę. I z takimi uczonymi uniwersyteckimi i temidowymi obywatelami mamy budować lepszą Polskę, która ma w końcu dogonić Zachód. Nic, tylko życzyć powodzenia i liczyć na jakiś cud, bo biciem piany daleko nie zajedziemy.

Zamiast unieważnić wyrok z 18 grudnia 2009, to togowi mędrcy będą bajać o niezawisłości, o procedurach albo nic nie odpowiedzą, bo nie mają nic mądrego do wyartykułowania. Po prostu - uskuteczniają sobie zwykłe lanie wody!

Im więcej słyszy się w Polsce o procedurach (medyczne, budżetowe, transportowe, budowlane, prawne), tym rośnie nam liczniejsza a droższa w utrzymaniu ekipa nierobów, tym częściej można pisać o procedurniach i to nie tylko w ujęciu kabaretowym.

Kto zatem zabierze się w końcu za rzetelne zbadanie zarzutów stawianych przez obie strony sobie nawzajem w sprawie IC692/09, co byłoby wskazówką dla internautów w dziedzinie „Gdzie leżą granice krytycznego omawiania postępowania osób?”? Porównując bowiem teksty przeglądane w sądzie (i to nieudolnie) z tekstami zamieszczanymi w mediach, można dojść do wniosku, że Temida powinna zajmować się wieloma osobami, lecz nie niżej podpisanym.