Tysiące kobiet, które w ciąży zażywały talidomid, urodziło dzieci z poważnymi wadami.
A można było ten środek kupić bez recepty, jak dziś paracetamol czy ibuprofen. W końcu – jak mówiła reklama – nie miał negatywnych skutków ubocznych.
Za dnia działał uspokajająco, w nocy – nasennie, kiedy było trzeba – przeciwbólowo. Wydawał się też wymarzonym specyfikiem dla kobiet w pierwszych tygodniach ciąży, bo świetnie redukował poranne nudności. A przy tym, jak głosiły reklamy, był całkowicie bezpieczny.
Same zalety, żadnych wad
Pod koniec lat 50. Conterganu – bo pod taką nazwą handlową sprzedawano w Niemczech talidomid – używały na co dzień setki tysięcy obywateli RFN. A kiedy w kilku kolejnych europejskich krajach zaczęły się rodzić dzieci bez rąk i nóg, nikomu początkowo nie przychodziło do głowy łączenie tych defektów z działaniem talidomidu.
Niewiele leków wchodziło na rynek przy takim akompaniamencie reklamowym. Nic dziwnego: farmaceutom z koncernu Grünenthal wydawało się, że trafili w dziesiątkę. Produkcja Conterganu ruszyła w 1957 r., a jeszcze zanim trafił on do obrotu w Niemczech, licencję na kilkanaście lat wykupił brytyjski koncert Distillers. Lek w ciągu paru miesięcy trafił więc do aptek także na Wyspach.
Tam sprzedawano go głównie pod nazwą Distaval i też był reklamowany jako „całkowicie nieszkodliwy”. Sprzedawany był bez recepty, a do tego lekarze zalecali go uzupełniająco do innych terapii – jako lek uspokajający i nasenny. W przeciwieństwie bowiem do barbituranów – dotąd stosowanych powszechnie jako środki uspokajające – wydawał się nie mieć skutków ubocznych. Rekomendowano więc też Distaval kobietom w ciąży.
Straszliwa układanka zaczyna pasować
Fokomelia – niby znano ten termin już z pierwszej połowy XIX stulecia, tyle że do czasów talidomidu nie było potrzeby go używać. Noworodkom dłonie albo stopy, nierzadko same w sobie zdeformowane, wyrastały bezpośrednio z korpusu. Były i inne wady: dzieci rodziły się w ogóle bez kończyn czy bez oczu i uszu.
Jeden z badaczy oszacował, że dzieci urodzone z poważnymi wadami to mniej więcej 60 proc. wszystkich ofiar talidomidu – w sumie kilkanaście tysięcy ludzi. U pozostałego odsetka niedorozwój organów wewnętrznych skutkował poronieniami, martwymi urodzeniami lub śmiercią tuż po narodzinach. Pierwsze podejrzenia co do takiego działania talidomidu pojawiły się w 1958 r. – dlaczego dopiero PO wprowadzeniu leku do handlu?
Po prostu ówczesne prawo nie wymagało przed jego wprowadzeniem dość restrykcyjnych testów. Niektórych eksperymentów po prostu zawczasu nie przeprowadzono, a wyniki innych – zlekceważono. Koncern Grünenthal sprawdzał np. działanie leku na królikach, psach i szczurach, przy czym żadnych niepokojących objawów nie zauważono. Nie do końca był jeszcze znany mechanizm przenikania leków przez łożysko w trakcie ciąży.
Teratogenne (czyli: powodujące wady wrodzone) skutki stosowania talidomidu mieli za to potwierdzić Amerykanie. Wykazali, że kiedy podać środek małpom na wczesnym etapie ciąży, efektem będą podobne deformacje płodowe jak u ludzi.
Przełomowe okazały się dwa niezależne od siebie odkrycia z 1961 r. W Niemczech podniósł alarm dr Widukind Lenz – znany pediatra i genetyk. Zażądał wycofania talidomidu z dystrybucji.
W Australii z kolei pewien lekarz, natknąwszy się w krótkim czasie na kilka przypadków praktycznie niewystępującej fokomelii, postanowił poświęcić wolny weekend i przejrzeć kartoteki swoich pacjentek. Jedyną korelacją, jakiej się doszukał, było powiązanie rzadkich defektów z zażywaniem talidomidu. Podzielił się więc swoimi ustaleniami z koncernem Distillers.
Autor: Mateusz Zimmerman