JustPaste.it

Kto i jak nami manipuluje

To przekazywanie starannie wyselekcjonowanych prawdziwych informacji w celu wywołania fałszywego obrazu rzeczywistości.

e1bdc87dee75ed9eb402911147822321.jpg

Projekt uchwały Sejmu wzywającej Rosję do oddania wraku prezydenckiego samolotu to „zdrada narodowa”, „adres do cara”, „targowica”. Leszek Miller, jako premier, samodzielnie, bez wiedzy i zgody prezydenta Aleksandra Kwaśniewskiego, sprowadził do Polski CIA i pozwolił jej torturować podejrzanych o terroryzm.

Rząd chce zlikwidować wszystkie przywileje emerytalne. Służba Bezpieczeństwa tworzyła spisy agentów na podstawie list lokatorów. Katastrofa w Smoleńsku to skutek brawury pilotów („tak lądują debeściaki”) i nacisków pijanego szefa wojsk lotniczych. Oto tytuły tylko kilku publikacji prasowych. To tylko najbardziej jaskrawe przykłady prób manipulowania opinią publiczną w ostatnich tygodniach. Większość wspomnianych wyżej publikacji nie powstała przypadkowo. Była efektem działań politycznych spin doktorów, którzy w coraz większym stopniu korzystają z metod wpływu na społeczeństwo opracowanych przez tajne służby. Pionierem takiego zarządzania opinią publiczną były służby sowieckie. Dziś ich know-how stosowane jest na co dzień.

Środki aktywne

Sejm RP, budynek główny; poręcz z głową węża (balustrada wokół hallu głównego); autor: Piotr VaGla Waglowski (licencja public domain)

Najskuteczniejszą bronią z arsenału tajnych służb używaną w polityce są tzw. środki aktywne. To przekazywanie starannie wyselekcjonowanych prawdziwych informacji w celu wywołania fałszywego obrazu rzeczywistości. Najlepszą ilustracją wykorzystania tego środka było zamieszanie medialne, jakie stworzył rząd wokół funduszu kościelnego. Szumnie zapowiadana i głoszona likwidacja ma przynieść… 89 mln złotych. Wydatki państwa to ponad 330 mld (miliardów!) złotych. Gołym okiem widać, że groźba likwidacji funduszu kościelnego nie miała celów ekonomicznych, tylko polityczne. Pod przykrywką tej wojny na razie udaje się Tuskowi spokojnie ukrywać fakt, że Zakład Ubezpieczeń Społecznych splajtował. Od kilkudziesięciu lat miliony Polaków rozpoczynały płacenie składek ZUS, licząc, że odpowiednio w wieku 65 lub 60 lat (kobiety) rozpoczną odbieranie pieniędzy. Teraz nagle rząd zapowiada „reformę”. Ma ona polegać na tym, że dłużej płacimy składki i krócej je odbieramy. Gdyby podobny „przewał” próbowała zrobić prywatna ubezpieczalnia, skończyłoby się na zawiadomieniu prokuratury. Przy okazji zadymy z Kościołem, którą wywołał Tusk, umknęła wszystkim informacja, że plany podwyższenia wieku emerytalnego były oparte na błędnej (starej!) prognozie demograficznej. Proponowane przez rząd zmiany nie wystarczą do utrzymania systemu.

Taktyka zastosowana przez Tuska jest stara jak świat. W Polsce ten sposób określany jest swojsko jako metoda „na zająca”. Kilka lat temu jej zastosowanie w polityce pokazał satyryczny film Barry’ego Levinsona „Wag the Dog” („Fakty i akty”). W przededniu wyborów ubiegający się o reelekcję prezydent USA zostaje oskarżony o molestowanie małoletniej. Za radą swego doradcy postanawia wywołać fikcyjną wojnę z Albanią („– Dlaczego Albania? – A dlaczego nie?”), by odwrócić uwagę obywateli od obyczajowego skandalu – to w skrócie fabuła tego głośnego filmu.

Jeszcze lepiej ten sam mechanizm pokazuje niedawno emitowany serial o burmistrzu Chicago zatytułowany „Boss”. Główny bohater – skuteczny, cyniczny gracz polityczny – staje na krawędzi swojej politycznej kariery. Gdy wybucha skandal o korupcyjnym podłożu z jego udziałem, burmistrz zleca podległym mu służbom nalot na charytatywną klinikę prowadzoną przez jego córkę, które nielegalnie przekazywała leki potrzebującym. Cel jest prosty: zamieszanie, zmiana tematu, pokazanie, że w imię obrony dobra publicznego jest gotów poświęcić rodzinę. A że to nie prawda? Ważne, aby lud to kupił.

Agenci wpływu

Najważniejszym działaniem, którym wpływa się na społeczeństwo, jest dezinformacja. Obecnie szerzy się ją przez rozpowszechnianie prawdziwych, ale zmanipulowanych informacji albo takich, które nie podlegają natychmiastowej weryfikacji. Do dystrybucji takich „prawd” i „półprawd” używani są agenci wpływu. Nie chodzi bynajmniej o osoby posiadające rejestrację i status agenta (aczkolwiek nie jest to wykluczone). Najlepiej oddaje dziś tę funkcję słowo „autorytet”. System korzystania z agentów wpływu (autorytetów, elit) do perfekcji opanowały sowieckie służby. Dlatego do dzisiaj nie została rozliczona kolaboracja z sowieckim okupantem, ponieważ ucierpiałyby na tym zbyt mocno elity i ich spadkobiercy. Większość agentów wpływu jest świadoma celów, do których jest używana. W zamian otrzymuje prestiżowe nagrody, stypendia, możliwość publikowania w mediach za sowitym wynagrodzeniem itp. Jest jednak kategoria, która daje się wykorzystywać za darmo. To tzw. pożyteczni idioci. Nie trzeba ich werbować, płacić itp. Sami zrobią to, czego się od nich oczekuje.

Każde ugrupowanie polityczne stara się mieć swoich „agentów wpływu”. Specyfiką polskiej sceny politycznej jest świadome lansowanie medialnych bohaterów. Takimi ludźmi do zadań specjalnych są m.in.: Stefan Niesiołowski w Platformie (przejął tę funkcję od Janusza Palikota), Adam Hofman w PiS (od niedawna) i Eugeniusz Kłopotek w PSL. W SLD rolę tę, z braku lepszych kandydatów, pełni sam Leszek Miller. Chociaż którąkolwiek z tych osób trudno nazwać powszechnie uznanym autorytetem, to media reagują praktycznie na każde, nawet najgłupsze i prowokacyjne ich wypowiedzi. Rządząca PO wykorzystuje Stefana Niesiołowskiego do siania zamętu i odwracania uwagi społeczeństwa, na przykład gdy rząd albo premier ma kłopoty. Najlepszym przykładem są ostatnie pyskówki z jego udziałem, których celem jest „przykrycie” nieudolności śledztwa w sprawie katastrofy smoleńskiej i rządowych planów grabieży obywateli, zwanych dla niepoznaki „reformą emerytalną”.

Z tworzeniem agentów wpływu trzeba jednak uważać. Do 2010 roku w ten sposób był wykorzystywany przez Platformę Janusz Palikot. Szybko jednak zrozumiał, że popularności, którą dzięki swojej roli zdobywa, można użyć do budowania własnej siły politycznej – i „zerwał się ze smyczy”. Podobną porażkę zaliczył PiS. Po sukcesach Palikota postanowiono wykreować tam Nelli Rokitę, ale przeceniono możliwość jej kontrolowania. Skutkiem były nieuzgodnione z centralą „detonacje”, szkodzące wizerunkowi partii.

Nieoczekiwana zmiana ról

Majstersztykiem zastosowania środków aktywnych była sprawa Beaty Sawickiej. Jak zauważył dr Dominik Smyrgała (wykładowca akademicki, były pracownik Służby Kontrwywiadu Wojskowego), rozegrano ją według tzw. schematu zmiany kontekstu. Polega on na tym, że nie neguje się istnienia jakiegoś zjawiska, ale przedstawia się je w takim świetle, aby zwrócić uwagę na inne fakty. Mimo ewidentnych dowodów na prymitywną korupcję posłanki PO, udało się uzyskać inny obraz sytuacji. Sawicką pokazano jako zapłakaną, skrzywdzoną, uwiedzioną przez bezdusznego agenta CBA kobietę. Zamiast dowodów na korupcję opozycji, dostaliśmy dowód na niemoralność i opresyjność rządów PiS. Ujawnienie tej sprawy tuż przed wyborami w 2007 roku, zamiast ponieść notowania PiS, zwiększyło rozmiary wyborczej porażki tej partii.

Tę samą metodę zastosowano, wywołując zamieszanie wokół aneksu do raportu z likwidacji WSI. Operację rozpoczęto od publikacji w mediach plotek o rzekomej możliwości nabycia jego kopii za milion złotych. Nikomu nie przeszkadzało, że rewelacje prasowe pochodziły od byłych oficerów WSI, którzy nie przeszli weryfikacji. Posłużono się tu rozpowszechnianiem niesprawdzalnej nieprawdy. Chociaż nikomu kopii aneksu nie udało się nabyć, to przecież mogła istnieć taka możliwość. Chodziło o zaszczepienie odbiorcy podświadomego przekazu, że aneks do raportu WSI można kupić.

Z biegiem czasu sięgnięto po bardziej radykalne środki, przygotowując grunt pod działania prokuratury. Do mediów przekazywano częściową prawdę, informując, że przedłuża się weryfikacja żołnierzy WSI. Manipulowano jednak powodami tego zjawiska, zarzucając weryfikatorom brak kompetencji i opieszałość. Nie wspominano przy tym o faktycznych przyczynach, czyli zablokowaniu kancelarii tajnej, braku certyfikacji systemu informatycznego i problemach z poświadczeniami bezpieczeństwa, za które weryfikatorzy nie odpowiadali. Celem operacji było przygotowanie gruntu pod rewizje ABW u weryfikatorów (miały miejsce w maju 2008 roku). Pretekstem było badanie sprawy rzekomego wycieku aneksu i oferty pozytywnej weryfikacji za pieniądze. W ten sposób całkowicie fałszywa informacja posłużyła za pretekst do rozprawy ze środowiskiem, które próbowało ocenić i zweryfikować dorobek wojskowych tajnych służb, a także przeciąć nić wiążącą WSI z Rosją.

Prymitywne bombardowanie opinii publicznej kłamstwami, których nie można zweryfikować, jest bardzo skuteczną metodą. Przykładem jest chociażby stosowane przez Rosję oskarżanie Polaków o mord na bolszewickich jeńcach z wojny 1920 roku. Chociaż jest to oczywisty fałsz, to przeciętny „konsument” mediów polskich i rosyjskich (o zagranicznych nie wspominając!) nie jest w stanie go zweryfikować.

Fałszywe oskarżanie liberalizmu

Podręcznikowym przykładem manipulacji sloganami jest termin „narodowy socjalizm”. Większość ludzi, nie tylko w Polsce, nie zdaje sobie sprawy z tego, że III Rzesza była państwem socjalistycznym. Uważają nazizm, czyli narodowy socjalizm, za ustrój radykalnie prawicowy. W Polsce z podobnym zjawiskiem mieliśmy do czynienia w trakcie ostatnich kampanii wyborczych i wiązało się ono z podziałem na część solidarną i liberalną. Chociaż Polska od 1989 roku plasuje się bardzo nisko w rankingach wolności gospodarczej (jak słusznie zauważył Kazik Staszewski, mieliśmy transformację socjalizmu totalitarnego w koncesyjno-etatystyczny), wszystkie ciemne strony systemu gospodarczego III RP określono mianem liberalizmu. Jak się wydaje, zamierzeniem spin doktorów PiS było stworzenie negatywnego obrazu uchodzącej za liberalną Platformy Obywatelskiej – jako współodpowiedzialnej za całe społeczne zło transformacji ustrojowej. Samo nazywanie PO partią liberalną także nie do końca odpowiada prawdzie. Jak na ironię, jedyne ekipy w Polsce, które dokonywały obniżek podatków (fundamentalny warunek liberalizmu gospodarczego), to rządy Mieczysława Rakowskiego (jeszcze komunistyczny), Leszka Millera i Jarosława Kaczyńskiego.

Fałszowanie historii

Obiektem manipulacji na niespotykaną skalę jest w Polsce kwestia rozliczeń z okresem PRL. Do manipulowania postrzeganiem rozliczeń z przeszłością w Polsce wykorzystuje się całe spektrum metod dezinformacji. Trzy z nich zasługują na szczególną uwagę: tzw. części równe, części nierówne i generalizacja. Pierwszy sposób polega na tym, że opinie czytelników lub osób poproszonych o komentarz publikuje się w takich samych proporcjach, niezależnie od ich faktycznej liczby, co nadaje prezentowanej sprawie pozory obiektywności.

Metoda druga jest podobna. Polega na tendencyjnym prezentowaniu argumentów jednej strony. O ile więc sondaże nie wskazują na przewagę przeciwników lustracji, o tyle w wielu mediach dominują ich poglądy. Generalizacja z kolei polega na tym, że wnioski z pojedynczych spraw są rozciągane na całość zjawiska. Na przykład społeczeństwo jest przekonywane, że otwarcie do publicznego wglądu archiwów IPN dotknie wszystkich w jednakowym stopniu. W ten sam schemat wpisują się hasła w stylu „wszyscy musieli jakoś żyć”, „cała bezpieka fałszowała archiwa”, „akta IPN są kserowanymi w pośpiechu świstkami”. Dziś osoby uchodzące w Polsce za autorytety czynią wiele starań, aby skompromitować ideę lustracji (np. Maria Dmochowska). Podają przy tym argumenty nacechowane emocjonalnie, a często zupełnie fałszywe. Poznanie prawdy o własnej przeszłości jest nazywane nienawiścią, barbarzyństwem, pogwałceniem godności i praw człowieka. Ujawnione przykłady współpracy z bezpieką są traktowane jako nieistotne i nieszkodliwe. Na historyków, którzy napisali książkę o życiowych losach Lecha Wałęsy, wylewa się kubły pomyj. Próbuje się także wpływać na zagraniczną opinię publiczną.

Nieżyjący już prof. Bronisław Geremek, publicznie odmawiając złożenia oświadczenia lustracyjnego, na forum międzynarodowym sugerował, że w Polsce łamane są podstawowe standardy europejskie. Jednocześnie nie wspomniał ani słowem, że w państwach takich jak Czechy i Niemcy przeprowadza się dogłębną lustrację, odkąd tylko komunizm upadł. Jednym z głównych zadań diabła jest przekonanie potencjalnych ofiar, że diabły nie istnieją. Wtedy można działać już do woli – pisał angielski pisarz Carl Staples Lewis w „Listach starego diabła do młodego”. Na polu działania tajnych służb oznacza to potrzebę przekonania ludzi, że mówienie o zakulisowych działaniach, inspiracjach, dezinformacji i agentach wpływu to teorie spiskowe. A w te – jak wiemy – nie wypada wierzyć.

Podobnie postępują dziś firmy public relations i specjaliści od wizerunku polityków, którzy skutecznie manipulują opinią publiczną, ale starają się to ukryć. Warto pamiętać, że komuniści byli tak skuteczni, że na Zachodzie widziano w nich obrońców pokoju, a nie bezlitosnych zbrodniarzy, którymi byli. Podobnie dzieje się w Polsce, gdy ze zwykłych zbrodniarzy tworzy się tragicznych bohaterów historii, z kapusiów – patriotów oszukujących bezpiekę, a ze skorumpowanych polityków – niewinne ofiary służb.

 

Źródło: Jan Pinski