JustPaste.it

Szaleństwo posła i minimalna odległość

Powinna obowiązywać minimalna odległość kamery od twarzy, aby nie doszło do naruszenia obszaru prywatności wolnego człowieka

Powinna obowiązywać minimalna odległość kamery od twarzy, aby nie doszło do naruszenia obszaru prywatności wolnego człowieka.

69ebea33d47060b28498312a27334911.jpg

„Wiedziałam, że to porywczy człowiek. Nie wiedziałam jednak, że jest zdolny do takiej agresji. W jego oczach widziałam szaleństwo. Zachował się jak kryminalista albo osoba chora psychicznie - mówi w wywiadzie dla ‘Super Expressu’ Ewa Stankiewicz, odnosząc się do zachowania Stefana Niesiołowskiego pod Sejmem”. Dokumentalistka filmowała posła PO wbrew jego woli. Ten w reakcji na to rzekł był stanowczo: „Won stąd” i odepchnął kamerę. Stankiewicz zapewnia, że nie chciała sprowokować Niesiołowskiego.

Zapewne pani Ewa przesadziła z tym kryminalistą, choć podczas przepychanek (i po nich) ludziska przez dłuższy czas nie mogą myśleć i zachowywać się spokojnie i racjonalnie. Poseł na Sejm nie powinien dać się sprowokować, zwłaszcza że materiał filmowy nie dowodzi jego racji, chyba że nie obejmuje całości zatargu.

Parlamentarzyści powinni być badani i szkoleni, aby być wyjątkowo zrównoważonymi osobami i aby potrafili się godnie i kulturalnie zachować w rozmaitych sytuacjach oraz nas, wyborców, reprezentować. Jeśli ktoś ma ADHD to albo powinien być zwolniony z posłowania, albo - w drodze wyjątku - otrzymać certyfikat stwierdzający, że nikt nie powinien z nim robić wywiadu bez wyraźnej jego zgody, bo może oberwać. Na pewno nie może pełnić żadnej funkcji w organach związanych z bezpieczeństwem nie tylko państwa, ale nawet nie powinien być dyspozytorem pogotowia ratunkowego.

Wszyscy ludzie są równi wobec prawa i mają prawo realizować swoje marzenia i piąć się w karierach, ale zbyt porywcze jednostki nie powinny rządzić państwem, także one nie powinny być pilotami, chirurgami, snajperami, saperami i... hazardzistami. Być może powinny zajmować się motylami, bo to zajęcie uspokaja... Cóż z tego, że unijny sąd przywróci do pracy załogę samolotu pasażerskiego, która ma ADHD – któż chciałby z nimi latać?

O losie posła nie powinna decydować ani jego partia, ani opozycja. Powinien to rozstrzygnąć w trybie pilnym sąd, który reprezentują stateczni bezstronni sędziowie o uznanej etyce, zatem na pewno nie tacy, co sądzili Stauffenberga i jego towarzyszy (główny sędzia, niejaki Freisler, przewodniczący Trybunału Ludowego wydał około tysiąca wyroków śmierci) po nieudanym zamachu na Hitlera, który to facet również nie sprawiał wrażenia, że jest całkowicie normalny, także w kwestii porywczości (co – niestety – umknęło uwadze ówczesnym jego wyznawcom).

Poseł (zwłaszcza wysokiej rangi) powinien wiedzieć, w jaki sposób się zachować, kiedy go nachodzą i podpuszczają, zwłaszcza że trudno komukolwiek udowodnić prowokację, chyba że nagrano by polecenie szefa albo wyznanie dziennikarza podczas jakiejś imprezy.

Opisywany incydent jest dość dobrze sfilmowany i pod jego koniec widać, że to poseł zbliża się do kamery, nie zaś odwrotnie. Ongiś pewna zakonnica biła swoją podopieczną i ten sam materiał filmowy był dwojako (i to całkowicie odmiennie!) oceniany, w zależności od funkcji oglądającego i jego sympatii. Tego typu zapisy powinny być omawiane podczas takich szkoleń.

Osobną sprawą jest natarczywe filmowanie, fotografowanie lub podstawianie mikrofonu. Tutaj powinny być ustanowione przepisy mówiące o minimalnej odległości sprzętu od osoby, którą koniecznie chcemy (bo szef kazał albo chcemy mu zrobić przyjemność) „upolować” obiektywem i taką odległość powinny gwarantować służby porządkowe lub ochroniarze. Może publiczne osoby powinny paradować z jakimś umownym gadżetem w wybranym kolorze (krawat, czapeczka, torebka, szalik), z czego wynikałoby, że nie będą udzielać wywiadu i nie życzą tego sobie i że na pewno będzie skierowany protest przeciwko dziennikarzowi, jeśli zbliży się na odległość mniejszą niż dopuszczalna. W takim przypadku molestowany polityk czy celebryta mógłby osobiście lub przy pomocy osób towarzyszących lać po natrętnych makówach papierowymi rurkami, rózgami albo (dosłownie) wodą z podręcznych sikawek i to nie tylko w wielkanocny poniedziałek, ale zgodnie z prawem dotyczącym samoobrony. I gdyby takie prawo obowiązywało od lat, to teraz nie byłoby takich hec.

Trzeba też omówić sytuację, kiedy to dziennikarka zgłasza swoje uwagi i żądania straży marszałkowskiej i na nagraniu widać dokładnie, że jej kamera ustawiona jest zbyt blisko twarzy funkcjonariusza, niejako go prowokując, co jednak powinno być zabronione z uwagi na naruszanie bezpośredniego obszaru prywatności każdej osoby. Taka odległość powinna być określona i wszystkim znana, ale wobec braku takich ustaleń, widać wyraźnie, że pani Ewa jest zbyt nachalna.

Na początek, to posłowie powinni nosić swoje wypasione kamery (albo lekkie atrapy z wodnymi sikawkami) i jeśli ktoś zajeżdża im pod nos z wielkim mikrofonem, to oni dokładnie czynią to samo, a w razie styku kamer, następuje automatyczny wodny strzał w kierunku natarczywego „wywiadowcy”.

Teraz to dziennikarka raczej ma rację, twierdząc, że „to, co zrobił Niesiołowski było chamstwem i pogwałceniem godności ludzkiej”. Gdyby proponowane nieco wyżej prawo już obowiązywało, to poseł mógłby powiedzieć dokładnie to samo o drugiej stronie, ale pewnie by do tego nie doszło, bowiem to dziennikarze (po wielogodzinnych szkoleniach - co wypada i można, a czego nie wolno, w stosunku do osób publicznych) doskonale wiedzieliby (zwłaszcza po paru wyrokach i opisanych mantach), gdzie ich miejsce. Ci bardziej natarczywi by raz dostali razy, to więcej razy by nie kręcili się przy zbyt porywczych osobistościach, chyba że chcieliby nagrać materiał dla swoich wnuków, zazdroszcząc podstarzałym już obalaczom komuny – „zobaczcie jak wasz dziadziuś (babcia) walczył(a) o wolność słowa!”.

Nawet zwierzaki, jak się nawzajem prowokują, to najpierw wysyłają sygnały z przestrogą, a potem kąsają i dziobią, zatem najpierw poseł powinien wysłać sygnał niezadowolenia, powołując się na proponowane prawo, a potem lać krnąbrnego dziennikarza.

Ale - póki co - propozycja nie obowiązuje i to poseł Niesiołowski jest winny incydentowi, zgodnie z dzisiejszym prawem i przyjętymi normami.

W mediach wypowiadała się posłanka Julia Pitera, która z jednej strony nie broni zachowania posła Niesiołowskiego, ale zaznacza, że on ma jakąś gorszą zdolność do zapanowania nad swoimi emocjami. No cóż, może jednak poseł ten nie nadaje się do pełnienia bardzo odpowiedzialnych stanowisk partyjnych i państwowych? Z pewnością nie mógłby pracować w Ministerstwie Obrony Narodowej, ale też nie jest pewne że byłby dobrym urzędnikiem od ochrony środowiska, skoro pierwszy lepszy działacz Greenpeace’u, wysiadujący w gnieździe jaja (gatunkowo) zagrożonego ptaka, doprowadziłby go do furii, podczas której sforsowałby wszystkie nadrzewne wnyki i przewody pod wysokim napięciem, dopadając gościa na szczycie drzewa (byle nie brzozy, bo to gatunek zastrzeżony na inne okazje).

Irytująca jest także postawa partyjnych kolegów posła, w tym wspomnianej minister walczącej ongiś z (jakże nagannymi, lecz komicznymi) kilkuzłotowymi płatnościami za filety rybne. Wszak posłanka Gilowska („siostra” premiera Tuska) oraz poseł Węgrzyn zostali wykluczeni z PO za drobniejsze przewiny, przy czym ten drugi został podpuszczony przez znanego a lubianego dziennikarza, który zapewne dostał pochwałę za prowokację i powinien - wzorem pilotów - na swoim biurku zaznaczyć kolejne trafienie...

Sam Niesiołowski uważa (rozmowa z tvn24.pl), że wcale nie zachował się niestosownie – „Nie powiedziałem niczego wulgarnego, nie zachowałem się agresywnie”. No tak, ale w naszym języku subtelności typu „radziecki” i „sowiecki” oraz „wynocha” i „won” są odmiennie interpretowane, czego cudzoziemcy (zwłaszcza po przetłumaczeniu) nie są w stanie wychwycić, zaś różnice są niemal takie same, jak pomiędzy krzesłem a jego zelektryfikowaną formą.

Komentująca dziennikarka Ewa Stankiewicz podsumowała – „Przecież to ta partia [Platforma Obywatelska] wylansowała agresję i nienawiść w naszym życiu publicznym” i - bacznym obserwatorom naszej sceny politycznej - wydaje się (a może są nawet pewni), że jednak ta pani akurat w tej sprawie, mocno mija się z prawdą. Zresztą i tu trudno zachować obiektywizm, bowiem każdy ma swoje zdanie, jednak nie jest ono zwykle oparte na obiektywizmie, lecz na sympatiach i antypatiach do tej czy innej partii.

Prawdopodobnie PO zdaje sobie sprawę z falstartu lansowanej ustawy o podniesieniu wieku emerytalnego, bo wielu sympatyków tej partii (a nawet zwolenników tego podniesienia), uważa, że rozegrano to całkowicie po amatorsku, zwłaszcza w obliczu zbliżających się piłkarskich igrzysk Euro 2012, zatem działacze PO łatwiej wpadają w irytację, zwłaszcza podczas spadku notowań ich partii.

W systemie policyjnym, na zaczepne lub podchwytliwe pytanie (jednorazowego – o czym zaraz) dyskutanta, strzelano do niego i nie było dalszych rozważań, natomiast w systemie demokratycznym politycy powinni być przesadnie uprzejmi (i tym powinni zbijać z pantałyku oponentów!), ale - jeśli propozycja o minimalnej odległości od obiektywu byłaby wdrożona - to symboliczne lanko w majestacie prawa (zwiniętym brystolem, witką albo wodą) przyczyniłoby się do utrzymania sympatycznej odległości i płaszczyzny na styku media – polityka (także aktorzy itp.).

Co do tak zwanych prowokacji... Prowokacja to normalna działalność w systemie demokratycznym (jednak nikt się do tego nie przyzna, ale też nie ma co udowadniać komukolwiek, że prowokuje – to minus dla osoby tak twierdzącej) - prowokujący chce rozgrzać (jak matador byka) interlokutora i zmusić go do zachowania (w naszym pojęciu) niegodnego, co ma go skompromitować, czyli jednej stronie przysporzyć punktów i chwały, zaś drugą stronę o tyleż zubożyć. Jeśli sprowokowany oprze się niecnym działaniom, to z kolei on zbiera punkty, co zwykle ośmiesza prowokatora, zwłaszcza, że tenże ma fory, bowiem to on miał więcej czasu na przygotowanie zamieszania, niż przeciwnik na ripostę, no i – w razie nagrania – widać kto i co uknuł.

Podobne zjawisko obserwujemy na polu internetowych, radiowych i telewizyjnych dyskusji oraz felietonów - jedna ze stron umiejętnie balansuje i jeśli nie przekracza prawnych barier, to nie ma powodu, aby oddawać sprawę do sądu, np. o pomówienie. Niestety, zdarzają się warany, łosie i inne ciołki, które dają się wciągnąć w krzywe dyskusję, a jeśli jeszcze coś niewłaściwie zrozumieją, to lecą po sądach i rozrabiają, pieniąc się zanadto (i to latami), zamiast zająć się swoją normalną - albo nawet naukową - pracą. I to pół biedy, bowiem wielu jest nawiedzonych dbaczy o swoje (najważniejsze wszak na świecie) dobre imię. Cała bieda jest wówczas, jeśli do tego niektórzy prawnicy całkowicie nie kumają i błędnie oceniają wypowiedzi, które finezyjnie omijają pułapki prawne, kiedy wydają (ci temidowi dyletanci) kretyńskie wyroki, których potem nawet sam minister sprawiedliwości nie może uchylić. I co jest warta taka Temida? Wychodzi na to, że jest to z(ź)dzira, nie zaś dama, i po co jej to? Nie wstyd jej, że ludziska znowu wezmą ją na języki?

PS  Podczas wywiadów rodzą się nowe słowa, co może być jedynym pozytywem gorących obrad sejmowych - pani Pitera chciałaby wprowadzić opcję zerową (w konflikcie „Solidarność” - bici przez nią posłowie, w tym jeden odrzewcowany; dobrze że nie kręcił się tam jakiś Piłat, bo skręciłby nań dwa bale po prostu i to pod kątem prostym) i proponuje nowe określenie w swym wywiadzie – „Ja najchętniej bym to wszystko zazerowała”.