JustPaste.it

Człowiek bezdomny

Kiedy piszę opowiadanie, najczęściej zaczynam od postawienia pytania: „Co by było, gdyby…?”. Można w ten sposób zacząć dowolną historię. Co by było, gdyby dwudziestoletni Tomasz z dnia na dzień stał się bezdomny? Pewnie od razu nie zarzuciłby sznura na gałąź. Dajmy mu większe szanse. Niech akcja toczy się latem, gdy są ciepłe noce. Zapraszam do lektury.


Odkąd pamiętam nie miałem w życiu łatwo. Matka zmarła zbyt wcześnie, abym mógł zapamiętać jej uśmiech. Tylko dzięki zdjęciom wiem, jak wyglądała, ale w pamięci zawsze brakuje żywego obrazu. Miesiąc temu zostałem na świecie sam jak kołek wbity w ziemię. Ojciec zaciągnął ogromny kredyt pod hipotekę i zapił się na śmierć. Cały majątek wraz z mieszkaniem przejął komornik. Właściwie z dnia na dzień znalazłem się na ulicy. Początkowo nocowałem u znajomych, dzięki życzliwości ich rodziców, a ponieważ miałem kilku, jakoś udawało się przetrwać. Oczywiście zawsze musiałem opuszczać mieszkanie razem z domownikami, gdy wychodzi do pracy. Mnie nikt nie chciał zatrudnić. Żyłem w zbyt małym mieście, by dało się znaleźć zajęcie od ręki. Znajomi stopniowo zaczęli się ode mnie odwracać. Robili różne wymówki i dobrze wiedziałem, że już nie byłem mile widziany. Na szczęście dostałem namiot, w którym udało się przenocować kilka dni, przy czym noclegi na zewnątrz pogorszyły moją sytuację. Stałem się zaniedbany, więc szanse na pracę, która była jedyną nadzieją, natychmiast zmalały do zera.

Pierwszego lipca postanowiłem wyjechać do Warszawy, myśląc, że w większym mieście będzie o wiele łatwiej, zwłaszcza zimą, gdyż nie brakuje noclegowni i można liczyć na darmowy posiłek. Kilka dni spędziłem w pobliżu dworca Centralnego. Któregoś ranka, kiedy spałem na ławce, podszedł do mnie pan Bogdan – również człowiek bezdomny, już cały siwy, wyróżniający się długą brodą.

- Przepraszam – odezwał się głośno, sprawiając, że poczułem strach. – Widzę, że od paru dni nie masz się gdzie podziać. Skąd jesteś, z Warszawy? – zapytał.

- Nie. Ale nigdzie się nie wybieram.

- Mówią na mnie „Dziadek”.
- Tomek – wyciągnąłem dłoń, której nigdy wcześniej nie podałbym bezdomnemu. Teraz jednak byłem w innej sytuacji. Nie wiem, czy wciąż istniały rzeczy, których mógłbym się brzydzić. Z pewnością ich liczba zmalała do poziomu, o jakim nigdy wcześniej nie myślałem.
- Wstawaj. Pokażę ci, gdzie można spać. Tu albo cię okradną, jeśli jest z czego, albo przyczepi się do ciebie policja. Tak źle i tak niedobrze. Choć za mną – powiedział zdecydowanie, jakby wiedział, że nie odmówię. Byłem przecież sam i wciąż nie wypracowałem żadnej strategii, by przetrwać.

Zaprowadził mnie do kanału ciepłowniczego. Wewnątrz spało dwóch bezdomnych, od których poczułem denaturat.
- Pan też to pije? – zapytałem Dziadka.
- Tylko nalewki. Wolę mniej, a lepiej. Nie myśl tylko, że na tym polega życie. Oni piją z powodu uzależnienia połączonego z rozpaczą. Zrozumiesz wszystko, kiedy spędzisz tu dwadzieścia lat, jak ja. Kocham wolność. Dlatego nie myślę, żeby zrobić coś głupiego i trafić do więzienia, gdzie nie musiałbym się o nic martwić. Wybrałeś już miejsce? Jeśli nie przeszkadzam, możesz spać obok mnie, o tam – wskazał palcem na miejsce, gdzie leżał brudny koc. – Bagażu też nie masz, no posłania? Janek wróci, może pożyczy albo przyniesie z kontenera. Co będziesz dziś robił. Plan masz jaki?
- Będę prosił, aby ktoś kupił mi chleb i wodę – odrzekłem.
- Jak chcesz, możemy pójść na złom. Razem więcej wytargamy, bo mi brakuje siły – zaproponował, po czym wyruszyliśmy.

W drodze stale towarzyszył nam uśmiech. Dziadek opowiadał różne śmieszne historie, jakie przytrafiły mu się w życiu. Dawno temu był kierowcą. Raz w latach siedemdziesiątych w pobliżu Poznania wpakował się Roburem w błoto tak wielkie, że pół wsi głowiło się, jak go wyciągnąć. Innym razem, w dzień wagarowicza, zrobił z kumplami w lesie ognisko. Zabalowali na całego, a potem zgubili drogę. Wyszli na szosę trzydzieści kilometrów od rodzinnego miasta i musieli prosić ludzi o wodę.
Podniosłem kilka puszek.
Później tematy zrobiły się bardziej poważne. Opowiedziałem swoją historię, zaznaczając, że wciąż marzę, żeby odłożyć trochę pieniędzy i znaleźć pracę, która pozwoliłaby mi stanąć na nogi. Pan Bogdan stwierdził, że mogą minąć wieki zanim uskładam odpowiednią sumę, a następnie dodał, że przez ten czas muszę pilnować się mocno, gdyż niektórzy ludzie bezdomni niepostrzeżenie staczają się tak bardzo, iż wiele spraw po prostu przestaje ich obchodzić.
Złom zbieraliśmy każdego dnia przez trzy miesiące. Poznałem sporą część warszawskich śmietników, miejsc odludnych, których unikali normalni ludzie. Udało mi się odłożyć trzysta pięćdziesiąt złotych. Kiedyś podobne pieniądze nie wydawały się duże, ale teraz stanowiły skarb, za jaki byłbym gotów stoczyć walkę na śmierć i życie. Na start potrzebowałem około trzech tysięcy. Wiadomo, że najważniejsze było mieszkanie i miejsce tymczasowego zameldowania, bez którego ciężko znaleźć pracę. Łatwo policzyć, że faktycznie potrzebowałem dwóch lat, by podjąć samą tylko próbę wyjścia z pułapki, w jaką wpędził mnie ojciec.
Rankiem obudziłem się pierwszy, co nigdy się nie zdarzyło.
- Pora pobudki. Wstawaj Dziadek – szturchnąłem w plecy pana Bogdana.
- Nie śpiesz się dzisiaj. Potrzebuję drzemki. Wyjdziemy za godzinę – postanowił, a ja pomyślałem, że musi słabnąć, skoro chce odpoczywać.

Zaniepokoiłem się jeszcze bardziej, gdy zaczął kaszleć. Mógł przecież złapać gruźlicę, która byłaby jak wyrok śmierci. Ale wstał uśmiechnięty. Kazał szybko szykować się do wyjścia, aby było co zbierać. Wyruszyliśmy jak zwykle. Tym razem jednak zeszliśmy z dobrze znanej ścieżki. Zapytałem, dlaczego idziemy w innym kierunku.

- O nic się nie martw. Pójdziemy do noclegowni. Ogolimy się, umyjemy. Potem kupimy sobie normalne ubrania.

- Po co? Nie mogę. Muszę oszczędzać pieniądze.

- Nie martw się, bo to ja będę robił prezenty. Chodzi o to, że potrzebowałem trzech miesięcy, żeby lepiej cię poznać. Widzę, że mogę ci zaufać. Ubierzemy się normalnie. Masz jeszcze dowód, więc mieszkanie wynajmiemy bez problemu. Znajdziesz pracę, a ja zacznę handlować na bazarze, jeśli nie zabraknie szczęścia – oznajmił, ciesząc się jeszcze mocniej niż matka, której urodziło się zdrowe dziecko.

Przez dłuższy moment nie potrafiłem ani się uśmiechnąć, ani nic odpowiedzieć. Po prostu pomyślałem, że Dziadek rozum stracił. Uwierzyłem dopiero, gdy machnął paroma stówkami. Naprawdę nie żartował. Martwił mnie tylko jego kaszel. Ale twierdził, że to zwykłe przeziębienie.

Po południu siedzieliśmy już przy stole w ciepłym domu, zajadając się obiadem własnej roboty, który smakował, jakby został dowieziony z restauracji pięciogwiazdkowego hotelu, mimo że był zwyczajny. Najbardziej doceniałem ciepłą kiełbasę. Zresztą ziemniaki też były niczego sobie.
Bardzo podobało mi się, że wynajęta kawalerka miała balkon. Lubiłem sobie wyjść i popatrzeć na świat z góry, jak kiedyś. Rozmyślałem wówczas o życiu. Z pewnością potrafi być zaskakujące. Mnie przytłoczyło, ale pozwoliło również złapać oddech. Razem z Dziadkiem stworzyliśmy namiastkę rodziny.

Następnego dnia zabrałem się za poszukiwanie pracy. W Warszawie można znaleźć wiele ogłoszeń, chociaż nie zawsze propozycje są dobre. Nie mogłem jednak wybrzydzać, tym bardziej że znalazłem ogłoszenie pasujące do mojego zawodu. Potrzebowali hydraulika. Wybrałem się na rozmowę i zostałem przyjęty.

Przez wiele dni odwiedzaliśmy ludzi w kanałach. Dziadek kupił specjalny termos na jedzenie i dzielił się z kolegami ciepłym posiłkiem. Później wyszedł gdzieś i już nie wrócił. Podczas poszukiwań odwiedziłem wszystkie warszawskie kostnice. Niektóre aż dwa razy. Niestety nie natrafiłem na żaden ślad. Życie już oduczyło mnie płakać, ale naprawdę uroniłem kilka łez.

Dopiero w kanałach usłyszałem od Janka (tego, który kiedyś dał mi koc), że pan Bogdan wyjechał do Wrocławia, by odwiedzić córkę. Parę tygodni później otrzymałem list od Dziadka, w którym napisał:

„Szanowny Tomku. Myślałem, że zatrzymam się u córki wyłącznie na jeden dzień. Poprosiła mnie jednak, abym został na stałe. Nie potrafiłem odmówić z dwóch powodów. Po pierwsze, bardzo mocno za nią tęskniłem; i mam wnuczka. Po drugie, mieszkając ze mną, miałbyś stale ciężar na barkach. Nie mógłbyś znaleźć dziewczyny, gdyż ciągle przeszkadzałby ci stary zgred, to znaczy ja. Wierzę, że sobie poradzisz. Ale musisz pamiętać o jednym. Masz wobec mnie dług wdzięczności. Postaraj się go spłacić. Gorąco pragnę, abyś w przyszłości, kiedy wyjdziesz na prostą, spróbował znaleźć podobnego do ciebie chłopaka. Poznaj go. Sprawdź, czy naprawdę będzie chciał odbić się od dna, a potem mu pomóż. Zapamiętaj, że raz ofiarowane dobro potrafi wydawać mnóstwo dobrych owoców, jeśli tylko wie się, gdzie zainwestować. Zbierzesz wiele owoców i podzielisz się z innymi. Bądź rozsądny. Życzę wszystkiego najlepszego”.