Co myśli żołnierz na misji, jak bardzo boi się śmierci. O wojnie rozmowa z dowódcą na misji w Iraku i Afganistanie.
- Jak wyglądały Pana przygotowania do pierwszego wyjazdu do Iraku?
- Trzy miesiące przygotowań w Elblągu i Kielcach. Przygotowywani byliśmy bardzo dokładnie, uczyliśmy się wszystkiego o danym kraju (Irak czy Afganistan), dodatkowo każdy miał tam swoje zadania do wykonania, czyli typowo wojskowe rzeczy, a poza tym jak zachować się w sytuacjach zagrożenia życia i wszystko co z tym związane.
- Jak opisze Pan pierwsze dni na misji?
- Były dla mnie trudne. Wyjechałem pierwszy raz do Iraku w lipcu. Wysokie temperatury męczyły mnie i ciężko to znosiłem, pogoda wyczerpywała. Trzeba było pić dużo wody, ale później się przyzwyczaiłem.
- Jak wygląda dzień wojskowego na misji?
- Każdy dzień dla żołnierza to ciężka służba, praktycznie cały czas, przez pół roku, byłem w pracy z przerwami na sen i posiłki. Oczywiście był też czas na odpoczynek, nie było go za wiele, ale jednak był. Czułem się jednak jakbym był cały czas w pracy.
- Jakie panowały stosunki pomiędzy wojskowymi?
- Takie wyjazdy zbliżają ludzi do siebie, wspólny cel : „pojechać na misję i szczęśliwie wrócić do domu”. Na takiej misji trzeba sobie pomagać, każdy to wie, ale o tym się nie mówi.
Oczywiście zdarzają się różne konflikty między ludźmi, szczególnie pod koniec misji, ale to chyba już zmęczenie daje o sobie znać, każdy chciałby jak najszybciej wrócić do domu.
Jednak pół roku z tymi samymi ludźmi, to może być już czasem męczące.
- Czy na takich misjach zawiązują się przyjaźnie pomiędzy wojskowymi? Czy utrzymuje Pan kontakty z ludźmi, z którymi był Pan na obu misjach?
- Oczywiście, nic tak nie jednoczy ludzi, żołnierzy, jak wspólne przeżycia na misji. Do tej pory utrzymuję kontakt z nimi, mimo że od pierwszej misji upłynęło już 8 lat. Byłem dowódcą 30-tu ludzi a panowały stosunki przyjacielskie.
- Co należało do Pana obowiązków w Iraku, a co w Afganistanie?
- W Iraku zabezpieczałem łączność z konwojami i patrolami, byłem w służbie operacyjnej, gdy coś się stało, wysyłałem pomoc. Sam też jeździłem na patrole, musiałem znać teren, po którym poruszali się moi żołnierze. Nie mogę za dużo o tym mówić, bo to działania operacyjne.
W Afganistanie było podobnie, tylko że tam latałem śmigłowcami.
- Czy znajdował się Pan w sytuacjach zagrażającym życiu?
- Tak, w Afganistanie było bardzo niebezpiecznie, mogę wymieniać wiele takich sytuacji. W ciągu pół roku mieliśmy prawie 50 ataków rakietowych na bazę, gdzie jeden atak to kilka rakiet wystrzelonych w ciągu kilku sekund czy minut na bazę (najwięcej upadło 10). Codziennie było zagrożenie atakiem rakietowym i bardzo często musieliśmy uciekać do schronów. Raz, kiedy rano spaliśmy, w odległości około 20, 30 metrów upadła rakieta. Na szczęście nie wybuchła. Gdyby wybuchła - kto wie - może teraz byśmy nie rozmawiali. Samym uderzeniem bez wybuchu zniszczyła budynki mieszkalne, w których mieszkali żołnierze, zwane potocznie "campy". Widziałem wiele i przeżyłem dużo, zmasakrowane zwłoki ludzi, którzy już nigdy nie wrócilido domu żywi ... wojna to straszna rzecz.
-Co spowodowało, że pojechał pan na drugą misję do Afganistanu?
- Jestem żołnierzem, a ,,służba nie drużba”.
- Czy zamierza Pan jeszcze wyjechać na misję do Iraku bądź Afganistanu?
- W tej chwili nie, ale jeżeli dostanę rozkaz to pojadę.
- Jak często myśli się o rodzinie?
- Cały czas myśli się o tym, co słychać w domu. Martwiłem się o swoją rodzinę, jak sobie daje radę beze mnie. Ja byłem sam i musiałem zatroszczyć się tylko o siebie, a moja żona została sama w domu ze wszystkimi problemami i dwójką dzieci.
- Czy na takich misjach często towarzyszy żołnierzom strach przed tym, że mogą nie wrócić do domu?
- Tak, ale starałem się o tym nie myśleć, to pomaga w tym, żeby tam przeżyć.
- Jak wyglądały pierwsze dni po powrocie z misji do domu? Czy łatwo było się Panu zaaklimatyzować?
- Radość, że wróciłem do rodziny, domu. Specjalnie nie miałem kłopotu z aklimatyzacją. Musiałem się przyzwyczaić do domowych warunków, jednak pół roku poza domem trochę zmienia nawyki i porządek dnia.