JustPaste.it

Dialog, czyli konwersacja na wysokim poziomie.

Prolog

 

- Kiedy po raz pierwszy próbowałeś się zabić?

- Trudno jest mi odpowiedzieć na to pytanie. Chyba jak miałem  15 lat. Może 16. Wiesz, to ten burzliwy i niesamowicie dojrzały okres w życiu, kiedy cały świat cię nie rozumie. Mnie też nie rozumiał. Nikt nie rozumiał moich potrzeb, przyjaciele bagatelizowali je, rodzice kładli nacisk na moją naukę, nie brali pod uwagę tego, że mogę być skrajnie zmęczony. Nauczyciele naciskali, mieli nieludzkie podejście do mnie i moich znajomych z klasy. Do tego wymagali i wymagali. Co więcej, ludzie przychodzili się do mnie żalić. Nie było tygodnia, żeby ktoś nie powiedział mi, że się nieszczęśliwie zakochał, że ma taki, a taki problem. Byłem dobrym, godnym zaufania powiernikiem i niezłym słuchaczem. Mój problem polegał na tym, że nikt nie słuchał mnie.

W dodatku kompleksy. Byłem raczej upośledzony obwodowo, w takim wieku trudno o akceptacje otoczenia. Nie miałem też owłosienia tam, gdzie bym chciał, nie miałem fenomenalnych wyników w nauce.  W ogóle w niczym nie byłem fenomenalny. Więc postanowiłem się otruć.

- I jak to się skończyło?

- Nijak. Dowiedziałem się, że można zjeść niemalże pół kilo witaminy C i co najwyżej mieć mdłości.

- To mimo wszystko dość powszechna wiedza.

- Nie, jeśli masz 15 lat. Ale spróbowałem ponownie. Z kodeiną.

- Tym już chyba da się otruć.

- Tutaj zawiodła moja masa. Miałem całkiem dobrą przemianę materii i wielką, sprawną wątrobę, więc znów mi się nie udało. A zjadłem tego całkiem sporo. Problem jest taki, że im więcej zjesz, tym mniej ci się chce jeść. W sumie to dobrze zapamiętałem to doświadczenie.

- I na tym poprzestałeś?

- Bynajmniej. Dopadłem bieluń. To było całkiem skuteczne. Trafiłem do szpitala, lekarze mnie odratowali. Kiedy tak sobie leżałem po kilkudniowej utracie przytomności, stwierdziłem, że zawsze zostaje barbituran.

- Nie wiem nawet co to jest.

- Coś, co by chyba nie zawiodło. Ale wtedy sytuacja się drastycznie zmieniła. Rodzice bardzo ciężko znieśli ten wypadek. Nazywali to wypadkiem, to całkiem zabawne. Postanowiłem to wykorzystać. Muszę przyznać, że od tego czasu bardzo pielęgnowali kontakt ze mną. Ojciec zaczął ze mną aktywnie spędzać czas, zaczął ze mną rozmawiać na męskie tematy. Matka zaczęła słuchać o moich problemach, a przyjaciele obchodzili się ze mną jak z jajkiem, bojąc się, że dowolny impuls otoczenia może mnie popchnąć do odebrania sobie życia. Dzięki ojcu schudłem i zyskałem pewność siebie, dzięki matce nie musiałem tłumić emocji, a dzięki przyjaciołom mogłem bardzo plastycznie manipulować otoczeniem.

- To dość egoistyczne, nie sądzisz?

- Pytasz, to ci odpowiadam. W ogóle dlaczego wszedłeś tu do mnie na górę?

- Zawsze sobie wmawiałem, że jak zobaczę skoczka na dachu, to będę umiał z nim porozmawiać tak, żeby odwieść go od tej decyzji. Poza tym jestem w miarę empatyczny.

- I chcesz manipulować niczym dyplomata, rozjemca i negocjator. Nieźle.

- Nigdy nie możesz wiedzieć na kogo trafisz.

- Interesuje mnie jedno.

- Tak?

- Czy kiedykolwiek próbowałeś się zabić?

 

 

Rozdział I

 

- Nie, ale myślałem o tym.

- To przecież zupełnie nie to samo.

- Nigdy nie byłem człowiekiem czynu.

- A może to brak odwagi? Brak pewności siebie? Może nie masz zwyczajnie jaj, żeby się do tego posunąć? Może czujesz, że jesteś zbyt mało zdolny, żeby się chociażby zabić?

 

 

- Milczysz. Nie chcesz nawet potwierdzić moich słów. Faktycznie dobry z ciebie dyplomata i negocjator.

- Co panowie tutaj robią?

 

 

- Całkiem niezła, nie? Muszę się napatrzeć, to może być ostatnia laska, którą zobaczę z bliska.

- Tutaj nie wolno przebywać, to teren instytucji. Jeśli panowie się stąd nie usuną, wezwę ochronę.

- Cóż za groźba. Zastanawia mnie tylko dlaczego pani sama się pofatygowała tutaj, zamiast wezwać ochronę od razu.

- Ten pan chciał stąd skoczyć.

- Gdzie skoczyć? Skąd skoczyć? Na czym skoczyć? Po co skoczyć?

- Kobiety, jak zwykle – kiedy czegoś nie rozumieją, zaczynają pierdolić w kółko bez celu.

- Wypraszam sobie, jest pan gburowaty i arogancki…

- Chciał skoczyć na dół. Zwyczajnie w dół, prosto na ulicę.

- Ale jak tak? Przecież by się zabił.

- No właśnie.

 

 

- Przerwała pani naszą dyskusje na temat pewności siebie mojego dyplomatycznego kolegi. Może się pani przysiądzie i posłucha co ciekawego ma do powiedzenia?

Nie rób takich oczu kobieto, chodź się przysiąść albo idź i nie przeszkadzaj.

No brawo, jak się nie boisz, to gzyms jest wygodniejszy.

To jak? Wątpisz, czy mógłbyś się zabić?

- Nie byłbym do tego zdolny. Mam chyba dla kogo żyć. Mam samotną mamę. I mam siostrę.

- I masz chłopie ogromny żal do życia w oczach. Opowiedz może co się tobie przydarzyło.

- Zakochałem się.

- Bez wzajemności. A potem ona cię spławiła i nie mogąc sobie z tym poradzić użalasz się nad sobą.

- To było zupełnie inaczej. Ona była moim aniołem. Podkochiwałem się w niej od kilku lat. Po cichu, nie mam za wielu przyjaciół. Nie miałem się jak zwierzyć. Pewnego dnia się przemogłem. Włożyłem najlepszą koszulę, nową, markową, beżową w czarną kratę. Założyłem krawat, spodnie od garnituru, drogie buty, kupiłem bukiet czerwonych róż i poszedłem do niej.

- Róże to tandeta, ale niektóre z kobiet rzeczywiście sikają, jak je zobaczą. I co? Wyśmiała cię?

- Zarumieniła się, uśmiechnęła i wpuściła mnie do domu. Byłem cały czerwony, spięty i spocony. Nigdy nie byłem tak blisko z kobietą. Nigdy, przez 29 lat życia. Ona była bardziej swobodna. Magicznie rozluźniła atmosferę. Uśmiechnęła się w cudownym uśmiechu, mówiła do mnie, a jej głos był jak śpiew. Wyznała mi, że zawsze smuciło ją to, że się do niej nie odzywałem. Byłem zdumiony, śmiałem się jak dziecko, gubiłem się w myślach i słowach. Byłem niesamowicie wesoły i radosny.

- Aż wrócił jej mąż?

- Nie, wszystko poszło świetnie, wyciągnęliśmy szampana. Ale nie wino musujące. Szampana, powiedziała, że przywiozła go z Francji i trzyma na specjalną okazję. Po wypiciu było już tylko lepiej. Pocałowała mnie. Nigdy wcześniej czegoś takiego nie czułem. Dotyk jej smukłych, delikatnych ust, ciepło jej oddechu, piękno jasnoniebieskich oczu. Całowała mnie powoli. To znaczy całowaliśmy się powoli. Powoli, ale namiętnie. Delektowałem się zapachem jej perfum, pamiętam do dziś, łączyła zapach róż z drobną nutką woni skórki pomarańczowej. Wpiłem rękę w jej włosy, popłynęliśmy w ten namiętny taniec. Nie wiedziałem co robię, nigdy czegoś takiego nie robiłem. Ją to jeszcze bardziej przyciągało, była jak przewodniczka. Bawiła się w ten sposób, powoli mnie rozbierała, całując i rzucając niesamowicie pociągającymi i nęcącymi spojrzeniami. Jak zagryzała wargę, przez całe moje ciało przechodziły dreszcze. A ona o tym wiedziała. Wiedziała co się ze mną dzieje, to nie była żadna zagadka. Kochaliśmy się na kanapie, potem na podłodze, potem w sypialni. Długo i zapalczywie. Aż do rana.

- A potem cię wyrzuciła, bo stwierdziła, że skoro cię zaliczyła, to już nie musi mieć z tobą kontaktu. Te baby wiecznie tak robią. Niech umrze. Suka. Sam raz tak miałem, to wiem jak boli.

- Przytulaliśmy się cały ranek…

- Nie kumam, jesteś gejem, czy co? Pytałem cię dlaczego posmutniałeś, a ty mi opowiadasz o zajebiście udanym wieczorze, z dobrą laską. Co ci w tym nie pasuje?

- Nie przerywaj mi, to dojdę do sedna.

- Ok, gęba na kłódkę, ale nie mogę odpowiadać za naszą wystraszoną koleżankę.

- Byłem u niej jeszcze trochę. Zjedliśmy śniadanie, potem znowu się kochaliśmy, praktycznie wychodziliśmy z łózka tylko do toalety lub kuchni. Była taka namiętna, czuła, kochająca. Zrozumiałem, że to ta jedyna, ta na całe życie. A ona zdawała się to odwzajemniać. Każdej sekundy pobytu u niej byłem niesamowicie szczęśliwy i spełniony. Co więcej, los tak chciał, że wkrótce później się pobraliśmy. Ślub był niesamowity, na plaży, tak jak ona chciała. Mieliśmy bose stopy, ja miałem na sobie biały garnitur, z czarną muszką, ona długą białą sukienkę. Wokół było słychać szum fal i krzyk mew, pogoda była cudowna. Słońce świeciło jasno, nie było chmur, było cieplutko. Nasze obie rodziny były bardzo szczęśliwe, kiedy wypowiedzieliśmy sakramentalne „tak”. Turyści przyszli, żeby obejrzeć ceremonię i bić brawo. Miesiąc miodowy spędziliśmy tam na miejscu. Na Teneryfie.

- No tak. Teraz rozumiem. Wpieprzyłeś się w małżeństwo. Rzeczywiście żyć się odechciewa.

- Mówiłem, żebyś nie przerywał. Wpieprzyłem się w bardzo szczęśliwe małżeństwo, oparte na głębokim uczuciu i zaufaniu. Co tydzień chodziliśmy do kina, teatru, opery, wiele podróżowaliśmy, dzieliliśmy szczęście i troski. Wszystko było nierealne, jak w bajce. Tydzień temu wyszedłem do pracy. Mieszkamy w dość bogatej okolicy, w ładnym, nowo wybudowanym domu z ogródkiem. Ona czuła się tego dnia gorzej, została w domu. To jest ładna, bezpieczna okolica, nigdy nie zamykałem drzwi na klucz…

 

 

- Kiedy wróciłem, ona nie żyła. Znalazłem ją martwą, przywiązaną za dłonie do łóżka, z zakneblowanymi ręcznikiem ustami. Sekcja wykazała, że była kilkukrotnie zgwałcona w bardzo brutalny sposób. Przez kilku sprawców.

- Przepraszam za spostrzeżenie ze śmiercią suki, to było nie na miejscu. No już, nie płacz, życie jest do dupy, to próbuję ci powiedzieć od początku naszej rozmowy. Nawet kiedy jesteś najszczęśliwszym facetem na świecie, ktoś przyjdzie ci to zjebać. Tak jest zawsze.

- To mało krzepiące.

- O, nasza koleżanka z dachu włączyła się do rozmowy, co jeszcze chciałabyś dodać?

- Że nie tylko wy macie problemy. Ile razy próbowałeś się zabić?

- Kilka. Pierwszy raz w wieku 15 lat, o czym wspominałem przed dłuższą chwilą.

- A drugi?

- Cóż za dociekliwość i wścibstwo! Ale co tam. Nie mam nic do stracenia, więc opowiem i o tym. Żyłem sobie jak pączek w maśle. Udawałem skromnego i przestraszonego. Kiedy dojrzałem i nie miałem już problemów, zacząłem wymyślać nowe. Odsunęło mnie to trochę od zniecierpliwionych bliskich, więc znalazłem sobie nowych przyjaciół. Pierwsza przyjaciółka miała cudowny, słodki zapach i była rodowitą holenderką. Ciężko było ją dostać, ale znalazłem dobre, systematyczne źródło. Tylko, że to wystarczyło mi na krótko. Spróbowałem bawić się śniegiem. Najpierw tym tańszym, ale przez to tylko kłapałem mordą i nie mogłem spać, poza tym zjazdy były przefatalne. Wziąłem się w końcu za kokainę.

Doszło do tego, że brałem jej naprawdę dużo. Włączałem sobie porno. Ale byłem znudzony oglądaniem samych gołych dup i cycków na ekranie, więc szukałem czegoś innego. Natrafiłem na stronki z różnymi fetyszami. Pissing, transwestyci, seks grupowy, bondage, bondage i seks grupowy, femdom, maledom, jakieś popierdolone fistingi, lewatywy, wielkie maszyny, które robiły dobrze i różne inne tego typu rzeczy. Wpadłem w manię szukania najbardziej perwersyjnego gówna. Zluzowałem dopiero, jak zobaczyłem Kolumbijczyków, którzy strzelają do aktorów porno pod koniec filmu. To było mocniejsze niż zabawy z końmi, czy innymi psami. Poszperałem trochę na forach i znalazłem małe fankluby określonych fetyszy. Byli tacy, którzy dostawali orgazmu na widok nagich stóp, byli tacy, którzy dla kobiety w kabaretkach zrobiliby wszystko, byli tacy, którzy nie wyobrażali sobie seksu bez krwi, a mi szczególnie przypadli do gustu ci, którzy się podtapiali i podduszali. Znalazłem naukowe wytłumaczenie tego zjawiska, to było coś na zasadzie, że jeśli ograniczysz dopływ tlenu do mózgu, to poczujesz większą ekstazę. Dlatego podobno śmierć przez utopienie jest najprzyjemniejszą śmiercią. Raz moja kochana koka mi podpowiedziała, że fajnie by było zwalić sobie konia wisząc na klamce. Przypadkiem przyjaciel przyjechał do mnie i znalazł mnie z kutasem w dłoni, ledwo żywego, wiszącego na klamce. Czaicie to? Z kutasem w dłoni. To był drugi raz, kiedy otarłem się o śmierć. Niby nie intencjonalnie, ale psycholog powiedział, że to przez moje zamiłowanie do śmierci, narkotyki ujawniły ukryte skłonności samobójcze i dlatego to zrobiłem. Więc traktuję to, jako drugą próbę samobójczą.

- Jesteś nienormalny.

- Dlatego tu siedzę. Patrz, kolega przestał płakać. Chociaż takie są zbawienne skutki mojej opowieści. A jak z tobą? Często rozmawiasz z samobójcami?

- Nigdy wcześniej mi się nie zdarzyło.

- Nikt cię tu nie zatrzymuje. No chyba, że mnie rozumiesz i czujesz, że życie nie ma sensu. Może chcesz się nam wyżalić?

- Rozumiem pana ze złamanym sercem. Ty zdajesz się być zwyczajnym popaprańcem.

- Dałabyś mi stąd skoczyć?

- Nie, trzeba szanować każde życie, tak bóg nakazał. Będziesz za swoje zachowanie rozliczony po śmierci.

- Przepraszam za zachowanie siostro. Mam nadzieję, że siostra mi wybaczy, wyrażam skruchę.

- Nie poszłabym nigdy do zakonu.

- Piłem bardziej do czarnych korzeni.

- Jestem mulatką.

- Korzenie zobowiązują.

- Pani dyrektor, co pani tutaj robi?

 

 

- No i jest ochrona budynku, security guard of the safeness. W pore.

- Mamy tu skoczka i człowieka, który próbował pomóc, ja też staram się przemówić mu do rozsądku.

- Może wezwę straż pożarną, policje i psychologa?

- Zobaczę tu kogoś w kitlu albo mundurze i skaczę, uprzedzam lojalnie.

- Zostanę tu na wypadek, gdyby ten wariat chciał komuś z państwa coś zrobić.

- Skoczyłbyś lepiej po jakiś kebab, głodny się zrobiłem.

- Sam sobie skocz wariacie.

- Nie prowokuj mój drogi, nie prowokuj.

 

 

 

Rozdział II

 

 

 

- A więc jaki ty masz problem siostro?

- Nie nazywaj mnie tak. Straciłam dziecko.

- Pani dyrektor, nie musi mu się pani tłumaczyć.

- Spokojnie, wiem, chcę trafić do serca tego człowieka.

- Mój wewnętrzny upór sprawia, że po takiej deklaracji zwiększy się grubość mojej skóry. Utrata dziecka to rzeczywiście trauma. Moja matka straciła dwoje dzieci, jedno przede mną, drugie po mnie. Nie mówi się o tym głośno, ale większość kobiet poroniła chociaż raz. To nie taka znowu tragedia.

- Moja sytuacja była trochę odmienna niż w przypadku większości kobiet. Mój mąż wyjechał na wojnę krótko po tym, jak zaszłam w ciążę. Nie potrzebowaliśmy pieniędzy, on nie gonił za sławą, zwyczajnie był oddanym patriotą.

- Czarnym patriotą?

- Białym. Jak mleko. Z Norwegii. Był na bliskim wschodzie. Misja pokojowa, miał pilnować porządku na terenie małego miasteczka. Pech tak chciał, że właśnie to miasteczko zostało wybrane jako cel bombardowania islamskich ekstremistów. Znaleziono tylko palec z obrączką. I tylko tyle mogłam pochować. Ale nie poddałam się. Odnalazłam swoją drogę w bogu. To on mi pomógł w tej sytuacji, dzięki niemu sobie poradziłam i radzę do teraz.

- Poczekaj, poczekaj, poczekaj. Powiedziałaś, że straciłaś dziecko. A opowiadasz o mężu, który zginął gdzieś w kraju kebabem płynącym. Ja tam jestem prostym człowiekiem, jak to jest? Wyszłaś za syna? Jest taka branża, w której mówi się na to incest.

- Świnia. Moje dziecko było ostatnią rzeczą, która łączyła mnie z mężem. Dzięki niemu nie załamałam się kompletnie. Dzięki niemu zrozumiałam, że życie się nie kończy, i że bóg jest ze mną. Jednak w dziewiątym miesiącu ciąży przewróciłam się na oblodzonym chodniku, stoczyłam się z niewielkiej skarpy i trafiłam do szpitala. Miałam złamaną rękę i żebro. Po kilku dniach okazało się, że są też problemy z ciążą. Lekarze powiedzieli mi, że muszą mnie ciąć natychmiast, jeśli chcę zachować płód. Problem pojawił się taki, że nie było szans na to, że przeżyję poród. Jeśli próbowałabym donieść dziecko, to zginęlibyśmy oboje. Pozostawało mi tylko usunięcie płodu. To jest sytuacja tragiczna. Urodzić sierotę, jedyną pozostałość po moim mężu albo przeżyć i mieć go na zawsze w sercu, ale mieć też na sumieniu własne dziecko.

- No i masz się świetnie, bóg cię prowadzi, a nordycki wojownik o wolność na bliskim wschodzie pewnie jest wkurwiony, że jego ostatni możliwy zstępny został skremowany. To by potwierdzało moją teorie, że życie jest do dupy, czyż nie?

- Jest, ale są lepsze sposoby, żeby sobie z nim radzić, niż tchórzliwe uciekanie się do samobójstwa.

- Ooooh really? So tell me ‘bout it sis.

- Na przykład bóg.

- No dobrze. Jak bóg ma pomóc komukolwiek z problemami?

- Bóg prowadzi każdego przez życie, jest cierpliwy i wyrozumiały. Jest sprawiedliwym sędzią, wystarczy poddać się jego woli.

- Na gruncie twojej teorii bóg odpowiada także za całe zło tego świata. Więc nie wiem czy jest się czym chwalić, jeśli go wyznajesz.

- Einstein kiedyś powiedział, że podobnie jak ciemność jest tylko brakiem światła, tak zło, jest tylko brakiem dobra, czyli brakiem boga w sercu, bo bóg jest miłością. Bóg daje nam wolną wolę i rozlicza nas z tego, jak z niej korzystamy dopiero po śmierci.

- Dokonałaś aborcji, jesteś ekskomunikowana.

- Bo złamałam piąte przykazanie.

- Jeśli nie dokonałabyś aborcji, również byś je złamała - wobec siebie. Bóg więc wybrał ekskomunikę dla ciebie. Pamiętaj także, że cokolwiek zostanie ustalone na ziemi, będzie respektowane w niebie, taką władzę mają księża. Ja to widzę tak – albo ktoś nie chce, żebyś popierdalała z aureolą po chmurkach, albo boga nie ma.

 

 

 

- Milczysz. Czasem warto jest otworzyć oczy. Powiem więcej, sprawiedliwy bóg wybrał, że żona naszego kolegi została brutalnie, grupowo zgwałcona. A twój mąż? Zginął z woli bożej dlatego, że tłum fanatycznych wyznawców Allacha dopuścił się zamachu w jego imię. Jeśli zawsze miałaś klapki na oczach i nie postrzegałaś tego w ten sposób to zastanów się teraz! Nie zostałaś rozgrzeszona za zabójstwo dziecka, które miało umrzeć z woli bożej, bo to przecież bóg lub przeznaczenie sprawiło, że miałaś wypadek. Twój bóg karał cię boleśnie za grzechy, których nigdy nie popełniłaś. Dobrze się z tym czujesz? Oddajesz się w jego ręce? I mnie nazywacie wariatem?

- Proszę skończ…

- Twoja wiara nie jest niezachwiana, twoja wiara to tylko wymówka, swoisty, tchórzowski skok w krainę wyimaginowanego przyjaciela, nie różni się niczym od tego, co ja chcę zrobić. A twoje łzy i szloch dowodzą, że w tym momencie mam racje.

- Jak nie skończysz gadać, to cię stąd zepchnę. Nie bagatelizuj problemów pani dyrektor. To dobra kobieta, która z podniesioną głową idzie przez życie.

- Chciałbyś coś wnieść do rozmowy bodyguardzie?

- Może tak, może nie, co cię to obchodzi?

- Nie kłóćcie się proszę. Już ocieram łzy. Opowiedz o kolejnej próbie samobójstwa.

- Haha, moja ulubiona. Po odwyku od narkotyków straciłem szacunek do życia, ludzie zaczęli się mnie bać i unikać. Pracę miałem tylko dlatego, że miałem własną działalność gospodarczą, w której nawet nie pracowałem – zaowocowały moje poprzednie inwestycje i miałem całkiem prężnie działającą firmę. Rodzina i przyjaciele odwrócili się ode mnie całkowicie. Kiedy miałem depresje, gorsze dni, flashbacki, nie było nikogo przy mnie. Byłem zdany na siebie. I byłem całkiem samodzielny. Pewnego pięknego dnia wpadłem na pomysł, że zemszczę się na tych, którzy odwrócili się ode mnie, kiedy ich najbardziej potrzebowałem. Wymyśliłem, że wybiorę taki rodzaj zemsty, który uderzy i zaboli ich proporcjonalnie do tego, jak bardzo się ode mnie oddalili. Odłożyłem troszkę pieniędzy. Plan zacząłem od tego, że napisałem list pożegnalny. Piórem na dobrej papeterii. Kupiłem lak i zalakowałem ów list w kopercie. Kupiłem garnitur na miarę, dobre buty, koszule i inne pierdoły. Kupiłem też autko. Takie, jak opisałem w liście pożegnalnym. Fajnego Lexusa. I arszenik. Pewnie wiecie, może nie, ale arszenik jest jedną z nielicznych substancji, po których nie ma ratunku. Zwyczajnie zamiera oddychanie na poziomie komórkowym, nie da się nic z tym zrobić. Spuściłem arszenik w kiblu, zostawiając tylko brudną fiolkę. Wsiadłem do mojego nowego Lexusika, pojechałem w miejsce opisane w liście, tam rzuciłem w nieładzie ciuchy, fiolkę i wróciłem piechotą do hotelu wynajętego na fałszywe nazwisko. Rano delektowałem się reportażami w mediach „trwają poszukiwania ciała…”, etcetera. Wypowiedzi rodziny, przyjaciół „próbował się już zabić, nie sądziliśmy, że spróbuje znowu”, „na pewno nic mu się nie stało”. Arszenik jednak pomógł. Ciała rzecz jasna nie znaleźli, choć szukali prawie 2 tygodnie. Zostałem uznany za zmarłego na podstawie znalezionej fiolki trucizny. Potem pogrzeb. Na szczęście przed otwarciem spadku. Dobra trumna, z drogiego, egzotycznego drewna. W kondukcie żałobnym orkiestra, tłum ludzi, których kiedyś znałem. Ubrani na czarno. A potem cmentarz. Ha, i teraz najlepsze – musielibyście widzieć te cudowne miny zebranych, kiedy mnie tam zobaczyli. Najpierw podszedłem do matki i wyszeptałem pytanie „kto umarł?”, biedaczka zemdlała od razu. Ale była jazda. Ceremonię przerwano, a ludzie się wściekli. Oj wściekli się cudownie. Niestety nikt z nich nie miał takiego poczucia humoru, w związku z czym utraciłem bezpowrotnie wszelki kontakt ze znajomymi i rodziną.

- Jesteś sadystycznym świrem.

- W zasadzie to byłem.

- To nawet nie jest próba samobójcza.

- Nie jest. Ona nastąpiła niedługo potem. To był spory przełom w moim życiu. Na początku czułem się z tym trochę źle. Potem przerodziło się to w wyrzuty sumienia i kaca moralnego. Zacząłem naprawdę żałować tego, co zrobiłem. Ale nie było już powrotu, spaliłem mosty. Samotność wpędziła mnie w depresje, więc próbowałem się znowu powiesić. Klasyczne metody są najlepsze. Niestety pech tak chciał, że znalazł mnie leśniczy, który sprawdzał, czy kłusownicy nie rozłożyli wnyków, podczas rykowiska. Znów mnie odratowano, ale przez to zdarzenie ludzie nie chcieli już w ogóle na mnie patrzeć. Dlatego przyjechałem tutaj, na drugi koniec kraju. Postanowiłem się całkowicie zmienić i udało mi się. Przez długi czas byłem szczęśliwy.

- Może znalazłeś boga.

- Widzisz siostro, też tak myślałem, że to on do mnie przemówił, ale potem wrócił do mnie zimny racjonalizm. Nie będę przypisywał zasług nieziemskiej, nienamacalnej, nieudowodnionej sile. Po prostu wziąłem się w garść i jakoś z tego wyszedłem. Co nie zmienia faktu, że życie jest do dupy.

Wszyscy macie łzy w oczach. To troszkę niezdrowe z mojej perspektywy, w końcu to ja jestem samobójcą. Nawet pan, szanowny bodyguardzie.

- Moje życie też nie było lekkie, chciałem się zabić, ale nigdy się do tego nie posunąłem.

- Ale nam się trafił wspólny temat, proszę opowiadać, tu są sami swoi. Miejsce na gzymsie jeszcze jest.

 

 

Rozdział III

 

 

- Pochodzę z dość trudnej i ubogiej rodziny. Jak byłem dzieciakiem, zmarła nam matka. Mi i bratu. Ojciec zaczął chlać, to i na kimś musiał wyładowywać emocje. Często chwytał za pasa podczas wieczornej libacji. Poza tym był dobrym ojcem, dbał o nas, to, czego nie przepił, przeznaczał na jedzenie i ubrania dla nas. Pewnego dnia wuefista zobaczył jak mój brat się przebiera w szatni. Miał całe posiniaczone plecy i kilka zacięć. Więc zrobił awanturę. Wezwano starego do szkoły, była rozmowa w obecności naszej, psychologa i dyrektora. Sprawa na jakiś czas przycichła a ojciec się opanował. Do czasu. Raz pobił tak młodego, że aż trafił do szpitala. Wtedy wjechała policja. Zamknęli starego, a my trafiliśmy do domu opieki. Niedługo po tym u mojego brata stwierdzono autyzm. Chodziłem razem z nim na terapie do poradni, ale to nie skutkowało. Po jakimś czasie przestał się w ogóle odzywać. Całymi dniami przesiadywał i gapił się w okno. Nie ruszał się wcale, a wcale. Czasem tylko miał łzy w oczach.

- Panie ochroniarzu, czy pan…?

- Nie, wszystko w porządku. Po prostu po jakimś czasie młody przestał jeść i pić. Siedział tylko. Czasem się bujał. W nocy często widziałem jak płacze. W końcu umarł. Zwyczajnie umarł. Nikt nie wie dlaczego, nie było żadnych powodów fizycznych. Był zdrów na ciele, ale stary pozostawił mu ogromną bliznę na sercu. Znienawidziłem tego człowieka. Ale nigdy nie doczekałem się jego wyjścia. Powiesił się w celi. Nie wytrzymał ze sobą skurwiel. Można powiedzieć, że dobrze mu tak, ale przez to czuję, że całe życie kroczy za mną śmierć. Teraz nie mam zupełnie nikogo. Życie jest kurewsko niesprawiedliwe. Zacząłem pić po tym jak wyrzucili mnie z domu opieki, bo byłem pełnoletni. Pracowałem za najniższą krajową w fabryce, dużo chlałem. Sam. Poznałem w robocie kumpla, który miał podobne doświadczenia, co ja, on mnie trochę wyciągnął z tego gówna i podbudował, dlatego zrobiłem coś ze swoim życiem, przestałem pić i zostałem ochroniarzem. Ale to i tak gówniana sprawa, bo bezproduktywnie zmarnowałem kawał życia. Tu mi nie jest źle, ale chciałbym robić coś innego, mieć kogoś, ale boje się, że jak z kimś będę, to śmierć znów mnie znajdzie, i znów mi odbierze to, co kocham.

- Proszę się przytulić panie ochroniarzu, wszyscy kogoś straciliśmy, więc rozumiemy to, co pan czuje. Nikt nie jest tu odosobniony.

- Może bóg mi pomoże.

- Nie wiem. Do dzisiaj tak myślałam, ale jednak…

- Jednak mam rację. Bóg nie jest rozwiązaniem i wyjściem z sytuacji. Może jest dla tych którzy poświęcą jemu całe swoje życie jako duchowni. Oni odnajdą w tym jakiś spokój. Ale my, pracujący dla korporacji nigdy tego nie zaznamy. Możemy tylko tłumaczyć wszystko wolą bożą. Ale to i tak jest bezcelowe. Bezcelowa ucieczka w wiarę. Można wierzyć w boga, w nadejście zbawienia, nadejście lepszych czasów, ale to tylko sposób do motywowania się do życia. Jeśli to jedyny sposób, to jest to próżny i bezsensowny trud oraz marna, pozbawiona szczęścia egzystencja. To tylko lokowanie smutku i cierpienia w innym miejscu, niż rzeczywistość.

- A tak właściwie, co sprowadziło cię na ten dach, skoro zmieniłeś swoje życie i dojechałeś aż tutaj?

- Kiedy przeprowadziłem się w te rejony, postanowiłem, że uwierzę w odkupienie swoich czynów. Karma i te sprawy. Pieniądze ulokowałem na wieloletniej lokacie, żeby nie mieć do nich dostępu, ale z drugiej strony, żeby nie palić kolejnego mostu na starość. Wynająłem małą kawalerkę i poszedłem do pracy fizycznej. Budowlanka. Wysiłek fizyczny powoduje, że człowiek czuje się w miarę spełniony. Zwłaszcza po dobrze wykonanej pracy. No i jakoś mi się wiodło. Zarabiałem tyle, żeby móc opłacić mieszkanie, rachunki, trochę odłożyć, czasem sobie zaszaleć. W końcu awansowałem na kierownika zmiany, potem brygadzistę. Kariera jakoś się toczyła. Po jakimś czasie zmieniłem mieszkanie na mały apartament, kupiłem sobie jacuzzi. Jak ja tęskniłem za jacuzzi. Poznałem nawet fajną dziewczynę, nie mogła zrozumieć, że pracuję na budowie, mimo mojego wykształcenia, tłumaczyłem jej to brakiem ambicji, ot takie niewinne kłamstwo. Zaczęliśmy się regularnie spotykać, aż w końcu się zakochałem. Wspólne spacery w świetle księżyca, kolacje przy świecach, wspólne kąpiele w jacuzzi z szampanem, truskawkami i bitą śmietaną. Było całkiem szczęśliwie i romantycznie. Ale kilka dni temu byłem zmuszony ją zostawić. To była kurewsko ciężka decyzja, to chyba najgorsza chwila mojego życia, pozwolić odejść temu, co kocham najbardziej.

- Chyba aż tak nie wierzysz w odkupienie win.

- Zgadza się, nie wierzę. Lekarze wykryli u mnie raka żołądka. Z przerzutami. Nie chciałem jej obligować do tego, żeby ze mną została do końca. Potrafię sobie wyobrazić, jak to jest stracić na zawsze bliską osobę. To, co zrobiłem pozwoliło mi zaoszczędzić jej cierpienia. To znaczy, wiem, że cierpiała, bo czuła coś do mnie, jak i ja do niej, ale lepiej mieć złamane serce, niż męczyć się z nieuleczalnie chorym przez parę miesięcy tylko po to, żeby go pochować i cierpieć z tęsknoty. Sami pewnie rozumiecie. Tylko, że ja nie umiem bez niej żyć. Nie chcę spędzać samotnie ostatnich miesięcy mojego życia, czekając na powolną agonię. Chciałem zostawić jej list w testamencie oraz zapisać wszystko co mam, ale wtedy to, co zrobiłem nie miałoby sensu. Zapisałem więc wszystko na domy dziecka. Jestem absolutnie spłukany, bez dachu nad głową. Te mosty spaliłem po to, żeby teraz już nie mieć odwrotu. A najwyższy budynek w mieście wybrałem po to, żeby nikomu nie udało się już mnie zawrócić. Rozumiecie prawda? Rozumiesz kolego ze złamanym sercem?

- Rozumiem. Życie jest faktycznie do dupy.

- Skoro już tu jesteście to wybierzcie mądrze, którą drogą chcecie iść. Cierpienia i smutku, który będzie się ciągnął za wami do końca życia, czy może wolicie ukrócić tę żałosną agonię już teraz. Jeśli to pierwsze, to odejdźcie stąd. Ja jestem zdecydowany.

 

 

 

Rozdział IV

 

 

 

- Skoro już zostaliście to nie ma chyba sensu tego przedłużać. Ktoś chce coś jeszcze dopowiedzieć?

- Spotkam się z małżonką…

- Z mężem…

- Z rodziną.

 

 

- Dobrze. Wspólnie uda nam się przez to przejść. Jesteśmy silni i zdecydowani, to dzięki sile jesteśmy w stanie podjąć ten ostatni krok w życiu. Krok w dół. To dzięki niemu to my po raz pierwszy wytkniemy środkowy palec na śmierć tak, jak to ona robiła na nas. To my jej pokażemy, że nie można z nas drwić, że sami też potrafimy wybrać. Jesteśmy w tej chwili jednością, wspólni w cierpieniu, wierze, przekonaniach. Pozwólcie, że odliczę do trzech.

 

 

 

- jeden

 

 

- dwa

 

 

- trzy

 

 

 

 

 

Epilog

 

 

- Kłamiąc i manipulując można zdziałać wiele dobrego, a także i wiele złego. Jeśli mam być w tym świecie aniołem, to pozostanę aniołem śmierci. Te trzy plamy na dole pokazują, że czyniąc zło, wystarczy zachwiać czyjeś przekonania, żeby wprowadzić chaos i spowodować tragedię. I może jestem cynicznym skurwielem, ale bawiłem się zajebiście.