JustPaste.it

Samotność we dwoje

jak można żyć obok siebie i po co?

jak można żyć obok siebie i po co?

 

Każdy z nas boi się samotności, nieważne w jakim jesteśmy wieku. Człowiek czuje się pewniej, jak ma kogoś z kim może porozmawiać, przytulić się. Jak mu coś nie wyjdzie, to ma komu o tym powiedzieć i ktoś go zrozumie. Co z tego, że ktoś osiągnie wszystko w życiu zawodowym, ma zabezpieczenie materialne ale ogólnie jest sam ze swoim bogactwem. Nie ma z kim się cieszyć swoimi dobrami, robi się wtedy zgorzkniały i traci sens całego jestestwa.
Może jednak być zupełnie inna sytuacja, a mianowicie kiedy jesteśmy we dwoje. Mamy wspólny dom, dzieci i powinniśmy mieć siebie, ale tak nie jest! Jest wtedy samotność - we dwoje! Ogromny dom robi się za ciasny dla dwojga ludzi. Pokój robi wrażenie jakby się kurczył, brakuje powietrza, nie można otworzyć okna bo okazuje się, że okna  już nie ma!
Ktoś kto był dla nas wszystkim teraz jest wrogiem numer jeden! Cieszy go każde nasze niepowodzenie i w życiu skupia się na tym, co złego można sobie jeszcze wzajemnie uczynić. Dla świata jesteśmy razem, dla siebie dwoma odległymi światami. Z takiego toksycznego związku ludzie nie potrafią już cieszyć się życiem; są apatyczni, złośliwi i sami sobie nie radzą z taką sytuacją. Poczucie, że nic nie można zrobić; za mało pieniędzy i odwagi aby zamknąć za sobą wszystkie drzwi. I tak lata lecą, a ze wszystkich marzeń pozostaje tylko jedno - aby mieć święty spokój!
Ktoś z boku może powiedzieć - porozmawiajcie! Jednak to wcale nie jest takie proste, jak już nie potrafi się rozmawiać. Jest tylko wzajemne obwinianie i żadnego dialogu.


Mało osób potrafi wyjść tak jak stoi i bez niczego zacząć od nowa. Znam kobietę, która była wykańczana psychicznie i fizycznie przez męża i nikt o tym nie wiedział. Uchodzili, jak to zwykle bywa, za „normalne małżeństwo”. Przyszedł kiedyś taki wieczór, kiedy wyszła w zimie na balkon, aby wziąć garnek z bigosem. Mąż wtedy zamknął drzwi i z dziką radością patrzył jak stoi na zimnie. Wtedy coś w niej pękło; zamiast prosić jak to zwykle robiła w podobnych sytuacjach popatrzyła w dół. Pierwsze piętro to wcale nie tak wysoko. Skoczyła w szlafroku i kapciach. Szła bez celu przed siebie i wcale nie czuła chłodu. Na przeciwko był kościół, tam skierowała swoje kroki. Usiadła w ławce i patrzyła tępym wzrokiem na ołtarz. Poczuła rękę na swoim ramieniu; ksiądz pomógł jej wstać i zaprowadził do sióstr zakonnych. Siostry pomogły jej znaleźć lokum socjalne i była wolna! Z domu nie wzięła nic, wszystko zostało. Znajomi i obcy ludzie pooddawali jej swoje rzeczy i mogła zaczynać od nowa.


Żeby machina poszła w ruch, trzeba zrobić ten pierwszy krok i uruchomić przynajmniej jeden trybik! Nigdy nie ma sytuacji bez wyjścia, trzeba tylko uwierzyć, albo zwyczajnie dotknąć dna aby mieć się od czego odbić.
Na zmiany nigdy nie jest za późno, nie trzeba jednak oglądać się w tył, a patrzeć z ufnością w przyszłość!