JustPaste.it

Stanisława Leszczyńska – „Położna z Auschwitz”

Polska położna, która nie zgodziła się na zabijanie noworodków zostanie upamiętniona na światowym zjeździe organizacji Pro Life w Rzymie.

Polska położna, która nie zgodziła się na zabijanie noworodków zostanie upamiętniona na światowym zjeździe organizacji Pro Life w Rzymie.

 

 

bf55e62773433d1b213da50da93993e3.jpg

Jej heroizm (uratowała przed śmiercią setki noworodków w obozie koncentracyjnym) zostanie upamiętniony na wystawie przygotowanej z okazji piątego Światowego Kongresu Modlitw w intencji Życia.

Zapraszamy do przeczytania biografii Sługi Bożej Stanisławy Leszczyńskiej.

Życiorys

“Jak się człowiek przebudzi, to zwykle udaje mu się trafić nogą tylko do jednego pantofla” – mówi Bronisław Leszczyński, lekarz, syn Stanisławy Leszczyńskiej, położnej. “Mamę jak wzywano w nocy, to często właśnie w jednym pantoflu wybiegała. I tak się też modliła do Matki Bożej: załóż, chociaż jeden pantofelek, ale przybądź z pomocą. Mama mówiła, że się nigdy nie zawiodła”.

Stanisława urodziła się w Łodzi dnia 8 maja 1896 roku z małżeństwa Henryki i Stanisława Zambrzyckich. Pięcioro jej rodzeństwa zmarło w wieku niemowlęcym. Oprócz niej przy życiu pozostało dwóch młodszych braci – Henryk i Jan. Rodzina Zambrzyckich była uboga. Gdy Stanisława miała 5 lat, jej ojciec został powołany do armii rosyjskiej i przez 5 lat pełnił służbę w Turkiestanie. Ciężar utrzymania rodziny spadł całkowicie na Henrykę, która ciężko pracowała w fabryce przez czternaście godzin dziennie. W takiej sytuacji Stanisława przejęła na swoje barki obowiązek opieki nad braćmi i wykonywania wielu prac domowych.

Od siódmego roku życia Stanisława uczęszczała do szkoły prywatnej, w której uczono w języku polskim. Chociaż za szkołę prywatną trzeba było płacić, rodzice Stanisławy zdecydowali się na to, by zaszczepić w córce miłość do Ojczyzny. W roku 1908 rodzina Zambrzyckich, jak wiele innych, wyemigrowała do Brazylii, szukając lepszych warunków bytowych. Mieszkali w Rio de Janeiro. Stanisława uczyła się tam w szkole w języku portugalskim i niemieckim. Znajomość tego ostatniego okaże się w czasie drugiej wojny światowej ogromnie ważna. Po powrocie do Polski rodzina zamieszkała ponownie w Łodzi, w jednej z najbiedniejszych dzielnic miasta (na Bułatach).

Rodzice Stanisławy prowadzili niewielki sklep, ona zaś do roku 1914 kontynuowała naukę w progimnazjum, pracując równocześnie w ich sklepie. Po wybuchu pierwszej wojny światowej ojciec Stanisławy został powołany do wojska. Utrzymanie rodziny znów spadło na matkę i na Stanisławę, która pomimo wielu obowiązków znajdowała czas na działalność charytatywną. Nie mogło go też nigdy zabraknąć na modlitwę, z której czerpała siły. Wierzyła mocno w opiekę Bożej Opatrzności. Nauczyła się nie tracić ufności nigdy – nawet w najtrudniejszych sytuacjach. Optymizm i radość życia ustrzegły ją przed zgorzknieniem i załamaniem się.

W wieku 20 lat Stanisława wyszła za mąż za Bronisława Leszczyńskiego. Z tego małżeństwa zrodziło się czworo dzieci: Bronisław, Sylwia, Stanisław i Henryk. W ich domu panowały miłość i pokój. Stanisława dbała o wzorcową czystość domu i dzieci. Nie zabraniała im jednak zabawy i dziecięcych wybryków. Jak wspomina syn Bronisław: „w domu [...] była piosenka, śpiew, dowcip, pocałunek, patrzenie w oczy, kwiaty. Małe niebo”. Pomimo mnogości codziennych zajęć Stanisława znajdowała czas, by podziwiać piękno przyrody i cieszyć się nią. Dużą wagę przywiązywała do codziennych wspólnych posiłków. Dawały one okazję do bycia razem, rozmów i dzielenia się przeżyciami. Była pierwszą katechetką dla swoich dzieci. W ich pamięci zachował się na dobre obraz mamy modlącej się na początku i na końcu posiłku, przed i po pracy.

W latach 1920 – 1922 Stanisława przygotowywała się do wykonywania zawodu położnej w Państwowej Szkole Położniczej w Warszawie. Pracę w tym wyuczonym zawodzie wykonywała przez 38 lat. Traktowała ją bardziej jako powołanie i służbę niż jako zawód. W centrum jej uwagi stał zawsze człowiek. W okresie międzywojennym Stanisława asystowała przy porodach w domach prywatnych – wtedy rodzenie w domu było czymś naturalnym. Aby dotrzeć do matki mającej rodzić, często pokonywała pieszo duże odległości. Była dyspozycyjna do wykonywania swej posługi o każdej porze dnia i nocy. O jej wielkoduszności w tej służbie świadczy powszechna opinia, że do rodzącej pędziła kłusem. W zależności od potrzeby pozostawała u niej czasem parę, a czasem kilkanaście godzin. Bywało, że pracowała i przez trzy doby bez snu.

Gdy wchodziła do domu rodzącej, kreśliła znak krzyża nad sobą, nad mającą urodzić, a później nad urodzonym dzieckiem. Jej pomoc była bardzo kompetentna, a równocześnie pełna ciepła i życzliwości. Udzielała matkom fachowych rad – jak opiekować się noworodkiem, interesowała się ich sytuacją rodzinną i materialną. Nawet po wielu latach pytała o losy dziecka, przy którego porodzie była obecna, stając się w jakiejś mierze członkiem rodziny.

Gdy w czasie porodu występowały jakieś komplikacje, Stanisława z wielką wiarą prosiła o natychmiastową pomoc Matkę Jezusa: „Matko Boża, przybądź choć w jednym pantofelku”. Jest faktem, że w ciągu 38 lat jej pracy jako położnej nie zmarło ani jedno dziecko, które się rodziło, i ani jedna matka, która rodziła. Pomoc przy każdym porodzie był dla Stanisławy formą modlitwy. Każdy poród traktowała jak Boże Narodzenie, a każde rodzące się dziecko jak maleńkiego Jezusa. Czas drugiej wojny światowej był dla rodziny Leszczyńskich bardzo trudny. Mąż i synowie Stanisławy brali udział w 1939 roku we wrześniowych walkach obronnych. Synowie Bronisław i Stanisław pomagali na wschodzie, w Łucku, jako sanitariusze w szpitalu wojskowym. Ojciec rodziny i najmłodszy syn, Henryk, na czele drużyny strażackiej gasili pożary w płonącej po bombardowaniach Warszawie. Po wrześniowej klęsce mąż i synowie Stanisławy powrócili do domu. Stanisława również w czasie wojny kontynuowała swą pracę jako akuszerka. Uzyskała pozwolenie na poruszanie się po mieście, także po godzinie policyjnej. Odbierała też porody w rodzinach niemieckich.

Cała rodzina Leszczyńskich zaangażowała się w działalność organizacji podziemnych. Stanisława gromadziła i przekazywała żywność zaprzyjaźnionym z nią rodzinom żydowskim, mieszkającym w getcie. Mąż i synowie byli zaangażowani w produkcję fałszywych dokumentów dla Żydów z getta.

Aresztowanie

W lutym 1943 roku wraz z córką i dwoma synami pani Stanisława została aresztowana przez gestapo, bo jej mąż, Bronisław, potajemnie wyrabiał dokumenty osobom zagrożonym przez gestapo. Synowie, Henryk i Stanisław, zostali osadzeni w obozach, w Gusen (kamieniołomy) i Mauthausen. Pani Stanisława wraz z córką Sylwią została przewieziona do Oświęcimia, gdzie przez dwa lata pełniła posługę położnej. W tej służbie pomagała jej córka oraz współwięźniarki, m.in. lekarki Janina Węgierska i Irena Konieczna.

Narodziny wśród śmierci

Warunki, jakie panowały w obozie dalekie były od sterylności. Brakowało wody, brud, robactwo, wszy, szczury i sąsiedztwo ciężko chorych na czerwonkę, dur brzuszny i plamisty, tyfus, złośliwą pęcherzycę. Na 1200 chorych dziennie przypadało kilka aspiryn. Pani Stanisława pisała: “Porody odbywały się na zbudowanym z cegieł piecu w kształcie kanału (…). Dzieci nie otrzymywały żadnych przydziałów żywnościowych ani nawet kropli mleka. Marły powolną śmiercią głodową. Towarzyszyła im wielka miłość i bezsilność matek (…) Spodziewająca się rozwiązania kobieta zmuszona była odmawiać sobie przez czas dłuższy przydzielonej racji chleba, za który mogłaby – jak to powszechnie mówiono – zorganizować sobie prześcieradło. Prześcieradło darła na strzępy, przygotowując pieluszki i koszulki dla dziecka, żadnej bowiem wyprawki dzieci nie otrzymywały”.

Nie wolno zabijać dzieci

Pani Stanisława w proszku do zębów wniosła do obozu dokument upoważniający ją do wykonywania zawodu. Gdy dowiedziała się, że Niemka Klara, położna, zachorowała, zaszła drogę Mengelemu.

“Mama przez dwa lata była w szkole w Rio de Janeiro” kontynuuje pan Bronisław. “Niemieckim władała dobrze. Zastąpiła mu drogę, pokazała dokumenty i wyjaśniła, o co chodzi”.

Niemka Pfani poinformowaa panią Stanisławę, że jest rozkaz, aby każdego noworodka traktować jak martwego. Polka nie posłuchała. Pobito ją, nadal nie słuchała.

“Mama była małego wzrostu” wspomina pan Bronisław. “Jak się zastanawiała, to spuszczała oczy. Mengele podszedł do niej i zaczął mówić, że Oświęcim to nie pensjonat. Zagroził, że jak ujrzy pieluszkę, to ukarze śmiercią. Mama odpowiedziała, że nie wolno zabijać dzieci, że on to wie, bo jest lekarzem, składał przysięgę. Argumentowała, jak umiała. Pytałem mamy, jak on wtedy wyglądał. Powiedziała, że widziała tylko taniec cholew, że doskakiwał do niej, ale w pewnym momencie odszedł, odwrócił głowę i krzyczał: ‘rozkaz to rozkaz’, nie tylko on jest winien. Wtedy w Niemczech dużo pisano o bohaterstwie, a on nagle zobaczył, że więzień się nie boi i potrafi bronić innych, a w pewnym sensie także i jego”.

Obraz śmierci

W Oświęcimiu śmierć codziennie zaglądała w oczy zarówno starszym, jak i tym, co dopiero zobaczyli ten świat. Mimo to matki śpiewały swoim maleństwom kołysanki. Z baraku nie można było wychodzić, choćby po to, by wyprać pieluszki. W raporcie można przeczytać: “Wyprane pieluszki położnice suszyły na własnych plecach lub udach, rozwieszanie ich bowiem w widocznych miejscach było zabronione i mogło być karane śmiercią”. Do maja 1943 roku wszystkie urodzone dzieci były topione przez Niemki Klarę i Pfani, i wyrzucane na pożarcie szczurom. Pierwsza z nich była położną, która do obozu trafiła za dzieciobójstwo. Po wspomnianej dacie Niemki mordowały przede wszystkim żydowskie niemowlęta, a dzieci niebieskookie i jasnowłose odbierano matkom i wysyłano do Nakła, by tam “wychować je na prawdziwych Niemców”. Leszczyńska te dzieci w niewidoczny dla SS-manów sposób tatuowała, by móc je w przyszłości rozpoznać. Nie było możliwości przechowania żydowskich dzieci z innymi, bo Klara i Pfani pilnowały rodzące Żydówki. Dzieci, którym pozwolono żyć w większości były skazane na umieranie powolną śmiercią głodową, bo wychudzone matki nie miały mleka. Z obozu, na ponad trzy tysiące, które narodziły się przy Stanisławie Leszczyńskiej, wyszło tylko trzydzieścioro.

Mateczka

Niemiecki personel przychodził obserwować położną, przy której rodzące nigdy nie miały pęknięcia krocza ani nie było wypadków śmiertelnych wśród noworodków. Mengele pytał, ile dzieci zmarło zaraz po porodzie. Usłyszał, że żadne. Nie dowierzał, bo w najlepszych klinikach uniwersyteckich nie było takich przypadków. Pani Stanisława przed każdym porodem modliła się, potem dziękowała Bogu na szczęśliwe rozwiązanie. Następnie był chrzest. Często proszono ją, by była chrzestną. Odmawiała. Mówiła, że może nie przeżyć, a młodsze mają szansę.

“Pewnego razu Mengele ją obserwował i gdy miała chwilę przerwy powiedział ‘Mutti (mateczko, wszyscy ją tak nazywali), widziałem, że się dużo napracowałaś, musiałaś więc sporo zarobić. Musisz postawić piwo’” wspomina pan Bronisław. “Mama znała się na żartach, powiedziała, że każe przynieść stół, nakryje go i pośle po piwo. Ten wielki bandyta był lisio przymilny, chociaż teoretycznie chciał się z nią napić piwa. Zastanawiałem się, dlaczego mamy nie zastrzelono, nie wysłano do komory gazowej. Henryk w obozie został kiedyś przyłapany przez kapo na uczeniu, a to było zabronione. Brat wyszedł z tego. Zauważył, że kapo jest inaczej ubrany, powiedział mu, że elegancko wygląda w nowej marynarce. Ten, który nie mógł się nikomu podobać, gdy to usłyszał, zmiękł. I chyba tak samo było z mamą. Ona wiedziała, że trudno jest zniszczyć w kimś człowieczeństwo”.

Mengele uciekł przed ludzką sprawiedliwością. Ukrył się w Ameryce Łacińskiej. Utonął w 1979 roku w morzu u wybrzeży Brazylii. “Mama o nikim źle nie mówiła, nawet o nim” stwierdza pan Henryk.

Niebo

Raz na Wigilię pani Stanisława dostała paczkę z chlebem od rodziców. Pokroiła go i na kawałku tektury częstowała nim kobiety w baraku. To był opłatek, zakazany. Nagle w baraku zapanowała cisza, ręce i oczy znieruchomiały. Przyszedł Mengele.

“Matka szukała jego wzroku, on spuścił oczy i powiedział, że przez mały moment wydawało mu się, że jest człowiekiem” mówi pan Bronisław. “I komu to mówił, więźniowi, Polce. Odszedł, nie było prześladowań. Ludzie widzieli, że ona miała nad nim przewagę”.

Stanisława śpiewała współwięźniarkom, pan Bronisław cytuje słowa mamy: “Po prostu śpiewałam, gdy już nic nie mogłam zrobić, by im pomóc”. Wojna to nienawiść, przemoc, zbrodnia. Pan Bronisław powtarza, że na świecie wypróbowuje się broń masowej zagłady w oparciu o intelekt, o doświadczenie, ale bez szacunku dla ludzkiego istnienia. A szacunek jest przecież formą miłości. Rozum oddzielony od miłości prowadzi do zbrodni.

Bez lęku

Synowie, a także autorzy listów mówią, że pani Leszczyńska kochała ludzi, że była pełna serdeczności, uśmiechu.

“Cieszyła się drugim człowiekiem” wspomina pan Bronisław. “Gdy szła ulicą, umiała z każdym rozmawiać. Jak szła do pracy, zostawałem sam i bałem się. Ale jak mama mnie wykąpała, ubrała w czystą koszulkę, to mimo tego że odchodziła, czułem się bezpieczny”.

“Przy niej człowiek był spokojny, nie czuł lęku” uzupełnia pan Henryk. “W czasie okupacji myślałem, że przy mamie bym się nie bał. To samo mówiły oświęcimianki, jej pacjentki. Mówiły też, że była aniołem. W niej była ogromna siła moralna. Była delikatna i mocna zarazem. Nigdy nie widziałem jej bezradnej. A co ona mogła mieć w Oświęcimiu: znalezione nożyczki, brud, szczury, czerwonkę, tyfus? Mama oddawała swój chleb i lekarstwa chorym. Prostymi słowami potrafiła dotrzeć do człowieka. Po jej śmierci jedna kobieta opowiedziała mi, że mama przez dwie noce i dwa dni pomagała jej rodzić. Ta kobieta wspominała, jak mama plotła jej warkocze, jak jej pomagała w bólu”.

Wdzięczność

Pewien redaktor po “Oratorium oświęcimskim” – utworze literacko – muzycznym, który powstał na cześć pani Stanisławy – podszedł do niej i powiedział, że współczuje jej tego, że była w Oświęcimiu. Leszczyńska odpowiedziała, że nie trzeba, bo ona dziękuje Bogu za to, że mogła tam być.

“Mama wyszła z Oświęcimia nie jako bohaterka” mówi pan Bronisław. “Ona spełniła swój obowiązek. Była doradczynią, przywódczynią, słuchano jej. Ludzie się załamywali, a mama organizowała nabożeństwa. Także Żydówki przychodziły się modlić. Więźniarka Henia na znalezionym kartoniku narysowała Matkę Bożą Niepokalaną. I tak, w tajemnicy rozsiewano iskierki nadziei, otuchy. Matka Teresa z Kalkuty powiedziała, że świętość polega na wypełnianiu swoich obowiązków. Mama to czyniła. Jej życie dowodzi, że nie ma takich warunków, w których można zmusić kogoś do zabicia dziecka, nawet w obozie śmierci. Gdy mama spotkała się po latach w Warszawie z dziećmi, które przyjęła na świat w obozie, to powiedziała, że to był jeden z najszczęśliwszych dni w jej życiu. Jak mnie proszą, bym mówił o mamie, to traktuję jej postać jako pretekst, by mówić o dramacie dziecka. Mama zawsze była przeciw aborcji. Broniła bezbronnych dzieci”.

Anioł dobroci

Kobieta, która znała panią Leszczyńską jeszcze przed wojną przysłała list, w którym napisała: “11 sierpnia 1933 urodziła się moja córka Julita, a poród odbierała wtedy Stanisława Leszczyńska. Gdy tylko weszła, przeżegnała się, a potem uczyniła znak krzyża nade mną. Urodzone dziecko wzięła na ręce i nad nim też uczyniła znak krzyża. Po czym powiedziała do mnie: ‘ma pani śliczną córkę’. Opiekowała się mną po porodzie, udzielała mi potrzebnych rad oraz wskazówek dotyczących karmienia i wychowania dziecka. Ta kobieta o matczynej dobroci, była niezwykle troskliwa i opiekuńcza. Odniosłam wrażenie, jakby anioł dobroci wstąpił do mojego domu, by okazywać pomoc mnie i mojemu dziecku w ważnej dla nas potrzebie. “.

“Jak pani widzi ludzie często o niej mówili ‘anioł dobroci’” stwierdza pan Henryk. “Mówiła, że jak brała dziecko na ręce, to miała wrażenie, że trzyma dzieciątko Jezus. I to Dzieciątko było z nią w Oświęcimiu i dlatego nic się jej nie mogło stać. Przed taką postawą nawet diabeł pierzcha”.

Słońce

Stanisława Leszczyńska zmarła 11 marca 1974 roku na nowotwór jelit. Może to był skutek przeżytego w obozie duru brzusznego.

“Gdy chorowała, zadzwoniłem do doktora Stefanowskiego, chirurga, o poradę” wspomina pan Bronisław. “Był po zapaleniu płuc, mówił, że rodzina go nie puści do chorej. Powiedziałem, że nie może ratować życia mamy kosztem swojego. A on na to, abym poczekał. Doktor miał osiemdziesiąt lat, mieszkał daleko, był marzec, mróz. Za kilkanaście sekund podszedł do słuchawki i mówi ‘Kolego, przyjeżdżajcie natychmiast, rodzina kazała jechać’. Doktor doradził ścisłą skąpą dietę. Gdy z nim wychodziłem od mamy, mama spytała, czy jej kupię ciastko. Tu dramat, a ona żartuje”.

Na pogrzebie były tysiące ludzi, także oświęcimianki, uratowane dzieci, znajomi Żydzi i ogromna ilość kwiatów. Rano padał deszcz, a z chwilą pogrzebu zaświeciło słońce. Nad trumną śpiewały wnuczki, a syn Henryk grał na organach.

Drogowskaz

W czerwcu 1987 roku podczas wizyty w Łodzi papież Jan Paweł II wskazał Stanisławę Leszczyńską jako przykład chrześcijańskiego bohaterstwa. Do dziś wiele osób śle listy do synów pani Leszczyńskiej, opisując spotkania z ich matką, a także dając świadectwa wysłuchanej modlitwy poprzez wstawiennictwo Sługi Bożej. Część z nich trafiła do kurii, część została opublikowana. Do kościoła, do krypty gdzie spoczywa Stanisława Leszczyńska, pielgrzymują położne, matki, które za pośrednictwem zmarłej dziękują Bogu za szczęśliwy poród, dar macierzyństwa. W każdy wtorek odbywa się nabożeństwo w tych intencjach.

“Ludzie wspominają ją jako osobę niezwykle życzliwą i ofiarną” mówi proboszcz rodzinnej parafii Stanisławy Leszczyńskiej. “Nigdy nie spotkałem się z opinią, żeby komuś odmówiła pomocy, porady. Nie patrzyła na pogodę, zmęczenie. Zawsze szła bez słowa. Ona jest drogowskazem. Dziś, gdy brak jest szacunku dla ludzkiego życia, jej postawa to wyzwanie”.

Wyjeżdżając z miasta, które nie leży nad rzeką, wiedziałam, że dano mi szansę poznania silnej, religijnej kobiety, która wbrew wszystkiemu, ale nie sobie i Bogu, walczyła o życie. W swoim heroizmie okazała się być skromną, wrażliwą kobietą w każdym calu, która mimo powagi tego, co robiła była pogodna. To dzięki niej poznałam też część niej samej, jej synów, którzy tak jak ona są świadectwem głębokiej wiary w Boga, który jawił się jako miłość także w obozie śmierci.

Memento

Raport położnej kończy się takimi słowami:

“Jeżeli w mej Ojczyźnie – mimo smutnego z czasów wojny doświadczenia – miałyby dojrzewać tendencje skierowane przeciw życiu, to wierzę w głos wszystkich położnych, wszystkich uczciwych matek i ojców, wszystkich uczciwych obywateli, w obronie życia i praw dziecka. W obozie koncentracyjnym wszystkie dzieci – wbrew wszelkim przewidywaniom – rodziły się żywe, śliczne i tłuściutkie. Natura przeciwstawiając się nienawiści, walczyła o swoje prawa uparcie, niezłomnymi rezerwami żywotności. Natura jest nauczycielką położnej. Razem z nią walczy o życie i razem z nią propaguje najpiękniejszą rzecz na świecie – uśmiech dziecka”.

Życiorys tej niezwykłej kobiety, mówi już sam za siebie. Stanisława Leszczyńska, potrafiła zupełnie bezinteresownie pomagać ludziom, potrafiła sprzeciwić się innym, narażając własne życie. W dzisiejszych czasach, brakuje takich jak ona i dlatego postanowiłam ją opisać. Gdyby chociaż połowa ludzkości postępowała jak Stanisława, świat był by o wiele piękniejszy i bardziej wartościowy. Na co dzień myślimy tylko o sobie, nie widzimy, bądź nie chcemy widzieć cierpienia innych. Ujrzeć je – to pierwszy krok na drodze do niesienia pomocy. A niesienie pomocy – to szczęście dla nas samych, dlaczego więc tak bardzo go unikamy?

3 marca 1992 roku został wydany Dekret Powołujący Trybunał do Sprawy Kanonizacji Sługi Bożej Stanisławy Leszczyńskiej.

Zapiski Oświęcimskie część III (fragmenty)

Przełomowym dniem w naszym życiu stał się 18-ty stycznia 1945 r. Front ze wschodu był już tak blisko, że SS-mani w panice opuścili Oświęcim. Pozostali tylko nieliczni żołnierze wermachtu. Chaos panował w naszym obozie od samego rana.

Niemcy w pośpiechu organizowali transporty na zachód. Matki wykorzystywały stołki, które odwrócone do góry stanowiły rodzaj sanek. Na nie upychano tobołki i sadzano te dzieci, które nie zostały jeszcze wywiezione.

Wiele moich towarzyszek tych z dziećmi i tych jeszcze przed rozwiązaniem tego dnia opuściło obóz eskortowane przez żołnierzy. Dla nielicznych los był łaskawy. Na ogół słabsze ginęły w transporcie.

Opatrzność czuwała nade mną. Trzy razy próbowałam dołączyć się do transportu i trzy razy zamykano przed nami bramę.

W nocy z 18 na 19 stycznia 1945 źle się poczułam. Koleżanki zmusiły mnie, abym udała się na rewir położniczy. Następnego dnia w południe urodziłam pierwsze moje dziecko – córkę. Poród przyjmowała położna Stanisława Leszczyńska*, która miała wielkie zasługi w ratowaniu wszystkich noworodków, nawet żydowskich (Była ona jedyną położną, która stanowczo sprzeciwiła się rozkazowi Niemców uśmiercania noworodków. W latach 1943-45 odebrała w Oświęcimiu ponad 3 tysiące porodów). Lekarką ginekologiem była dr Konieczna. Jak zwykle poród odbył się na przewodzie kominowym, publicznie. Stanisława Leszczyńska odznaczała się wielkim spokojem i wiedzą fachową. Nic jej nie potrafiło wyprowadzić z równowagi. Kiedy dr Irena Konieczna ostrzegła, że nie mają już podstawowych środków i lekarstw – Pani Leszczyńska zaczęła się modlić. Poród odbył się prawidłowo, bez żadnych komplikacji dla mnie i dla dziecka. Niemniej z transportów warszawskich na skutek różnych okoliczności przeżyło tylko 5% noworodków. Po mnie urodziły jeszcze dwie kobiety i tego dnia po raz ostatni widziałam na bloku żołnierza wermachtu.

Znajdowaliśmy się między dwoma frontami. Cofający się hitlerowcy i nadchodząca armia radziecka wraz z oddziałami polskimi tzw. Kościuszkowcami. Ciężkie chwile przeżywały matki, szczególnie te z noworodkami. Śnieg wdzierał się przez szpary w dachu, więc maleństwa układano nie pod ścianami lecz z brzegu koi, gdzie było nieco cieplej. Pożywienie organizowało się we własnym zakresie, przez te kobiety, które mogły zdobywać produkty z opuszczonych magazynów. Dieta dla karmiących matek była zupełnie nieprawidłowa. Te kobiety, które karmiły piersią nieraz ratowały oseski innych kobiet. Dokarmiano dzieci mlekiem z puszek nie zawsze odpowiednio przyrządzonym, co w efekcie mogło powodować zatrucia pokarmowe. Każdy dzień był coraz cięższy do przeżycia. Dr Konieczna i położna Leszczyńska bohatersko trwały na stanowisku mimo, iż mogły opuścić lagier, jako, że nikt już nas nie pilnował. Nadszedł taki dzień, że pociski krzyżowały się nad obozem i ogień zajął niektóre baraki. Wtedy położna Stanisława Leszczyńska zarządziła chrzest z wody wszystkich noworodków. Matką chrzestną mojej córeczki na moją prośbę została jedna ze współwięźniarek, Krakowianka, nauczycielka Władysława Broniszewska (była więźniarka Monte Lupich). Na ojca chrzestnego dla tych wszystkich dzieci wzięła Pani Leszczyńska więźnia wyznania prawosławnego, który przypadkowo pojawił się w pobliżu. Niestety nie byłam obecna przy tej ceremonii, gdyż od porodu prawie nie wstawałam.

Dnia 26 stycznia 1945 r. ujrzałyśmy Kościuszkowców, którzy weszli do naszego baraku. Nie zapomnę nigdy ich zaskoczenia na nasz widok. Akurat na piecu umierała na dyfteryt moja bliska towarzyszka, Halina Pia Pruszyńska, pozostawiając synka Krzysztofa i niedołężną matkę – staruszkę. I co najważniejsze, że poza tym jednym wypadkiem – nikt inny nie chorował na dyfteryt. Oficjalnie w mediach dzień wyzwolenia Oświęcimia obchodzi się właśnie 27 stycznia 1945 r.

5 lutego zorganizowano przewiezienie nas – matek z nowonarodzonymi dziećmi – do miejscowości Brzeszcze, odległej o 9 km. Inicjatorami tej akcji byli lekarz i nauczycielka pani Irena Ciarlówna oraz mieszkańcy Brzeszcz. Przysłano po nas wóz drabiniasty, gdzie ułożono polskie niemowlęta. Wielki wstrząs przeżyłam, gdy po wyjściu z baraku zobaczyłam zmarznięte zwłoki mojej bliskiej koleżanki, Haliny Pii Pruszyńskiej i jej synka Krzysztofa.

Następnego dnia do szpitala w Brzeszczach zajechały wozy z pozostałymi matkami Rosjankami i dziećmi oraz z ich dobytkiem, który do tej pory udało się im zorganizować. Z wielką troską i poświęceniem mieszkańcy Brzeszcz zaopiekowali się nami. Sieroty wojenne trafiły bezpośrednio do miejscowych rodzin, które – chociaż wielodzietne – przygarniały je, nie patrząc na ich narodowość i pochodzenie.

Mieszkańcy zaopatrywali nas w ubrania i posiłki. Niestety zdarzały się takie przypadki, że nasze organizmy nie mogły strawić normalnego jedzenia i padały ofiarą ciężkich zaburzeń gastrycznych.

W szpitalu nasze niemowlęta zostały ochrzczone przez proboszcza a świadectwa tego aktu wpisano do ksiąg parafialnych. Niestety krótko trwała radość z poczucia wolności i stabilizacji. Dzieci zaczęły chorować a mniej odporne gasły. Zmarła też moja córeczka Ewa. Pochowano ją w jednej trumience z małym Jugosłowianinem (swoisty symbol braterstwa za życia i po śmierci) w jakimś prywatnym grobie na cmentarzu w Brzeszczach. Po paru latach – jak się dowiedziałam – dla zmarłych dzieci z obozu zrobiono specjalną kwaterę.

Tymczasem matka moja, wiedząc, że byłam więziona w Oświęcimiu skorzystała z nadarzającej się okazji i podążając za wojskiem radzieckim przyszła do baraku położniczego w lagrze. Dowiedziawszy się, że wszystkie kobiety z dziećmi przewieziono do szpitala w Brzeszczach, tam się udała. Nie będę opisywać momentu naszego spotkania. Wystarczy powiedzieć, że wszyscy świadkowie tej sceny płakali.

 

Źródło: Aleksandra Murzańska