JustPaste.it

Spożywczy zakup kontrolowany

Kuchenne rewolucje czas zacząć. Zobacz jakie kłamstwa wmawiają reklamy, by nabić konsumenta w butelkę.

Kuchenne rewolucje czas zacząć. Zobacz jakie kłamstwa wmawiają reklamy, by nabić konsumenta w butelkę.

 

f62b378a7460127b6d6f021d5dc2841b.jpgEkranowa hipnoza

W telewizji pojawia się coraz więcej programów ukazujących nagą prawdę o produktach spożywczych. Z ekranu rozentuzjazmowani dziennikarze, niczym Herkules Poirot, śledzą niezgodności pomiędzy tym co być powinno, a tym, co dostajemy w produkcie końcowym. „Czy wiesz co kupiłeś?” grzmi głos z telewizyjnego głośnika. W odpowiedzi kurczysz się na fotelu, jak skarcony pies, bo jak to się mogło stać, że zamiast ekologicznych warzyw kupiłeś podrasowany chemią plastik? Otóż powiem ci jak, bo sam się niejednokrotnie na tym łapałem. Kupowałem dorodną paprykę, której nawet nie dało się zjeść, bo śmierdziała jak papa budowlana, co odkrywałem dopiero w czasie konsumpcji. Na same wspomnienie zbiera mi się na wymioty.

Oglądasz obrazoburczy spożywczy program przez jakieś 30 min. W międzyczasie oczywiście są przerwy na reklamy. Liczmy jakieś 3 razy średnio po 5 min. W tym czasie ile reklam zdążysz obejrzeć? Przecież nie za każdym razem chce ci się ruszać z kanapy. A jeśli nawet, to reklamowe hasła dotrą do ciebie nawet do sąsiedniego pokoju. Już się tylko utrwalają, bo widziałeś tę reklamę chyba ze 100 razy. Poza tym, jak się ma kilka minut edukacyjnego programu do reklam powtarzanych systematycznie jak buddyjska mantra? Efekt jest taki, że wiedzę o zdrowym żywieniu kształtują… reklamy. Zdziwiony? W takim razie podam kilka przykładów. Ale zanim do nich przejdę, mała dygresja – zwróć uwagę jaki obraz produktu masz w głowie i porównaj go z tym co przytaczam. Pewnie przerazi cię łatwość, z jaką uległeś mylnym przekonaniom. Ale nie popadaj w panikę i nie rób czystek w kuchennych szafkach, tylko wyciągnij wnioski na przyszłość.

 

Czy wiesz czego nie zjesz?

Mleczne napoje podwyższające odporność to hit ostatnich sezonów. Są poręczne, dobrze smakują no i są przy okazji bardzo zdrowe… Pewnie nie wiesz, że zawierają bakterię, którą 98% organizmów wytwarza naturalnie. Przyjmując bakterię L.CASEI upośledzasz ten proces bezpowrotnie. Co ciekawe, produkt ten pierwotnie pojawił się jako lek (!) dla tych, którzy rzeczonej bakterii nie wytwarzają. A ponieważ ich procent był niewielki, sprzedaż była zwyczajnie nieopłacalna. Dlatego pomysł sprzedano firmom żywnościowym. A wiernie zapatrzeni w telewizor wyznawcy ochoczo biegają do sklepu po kolejne opakowania. Pierwszy przykład na to, jak święcie wierzymy w przekazy reklamowe. Ale jest ich znacznie więcej.

Słodki mini jogurcik dla dzieci, rzekomo potrzebny dla prawidłowego rozwoju kości. Nic bardziej błędnego. Sprawdź sobie, ile cukru i barwników dodaje się do tego maleńkiego kubeczka, a gwarantuję, że już więcej nie włożysz tego produktu do koszyka. Podobnie z „pożywnymi” smarowidłami do kanapek albo chrupkami na śniadanie, co smakują i wyglądają jak ciastka. Sam cukier i konserwanty. Dla dzieci jak znalazł… a później lekarze biją na alarm, bo raporty obnażają polską otyłą latorośl. Nic dziwnego, że takie rzeczy bulwersują podwójnie. Raz, że sprzedają ci tablicę Mendelejewa, a dwa, że nieświadomie podajesz ją dziecku.

Przykłady można mnożyć bez końca. Weźmy na tapetę wodę. Czy kiedykolwiek patrzyłeś na tylną etykietę? Na przednią patrzy prawie każdy. Ale dopiero na odwrocie znajdują się najcenniejsze informacje. Czyli skład i prawdziwa nazwa (bo handlowa jest na przodzie). I tak może się okazać, że poczciwa mineralka staje się zwyczajną wodą źródlaną. A ta nie dość, że jest uboga w minerały, to najczęściej ze źródłem nie ma nic wspólnego. Głównie jest to woda uzdatniana. Powinna dać nam do myślenia chociażby cena… 1,50 zł za 5 litrów, w jednym z najpopularniejszych dyskontów. Niewiele? A ile kosztowałoby 1000 litrów? Podpowiem, 300 zł. Nadmienię tylko, że korzystając z wody kranowej, płacimy z odprowadzeniem ścieków dokładnie 9,97 zł, za rzeczone 1000 litrów. Czyli 30 razy mniej. Z kolei tym, którzy myśleli, że oligocenka załatwi ich rozterki, wspomnę tylko, by pamiętali o jej odpowiednim przechowywaniu. Tak kiepskiej daty przydatności nie ma nawet majonez. Więc dziękuję, postoję…ze szklanką pod kranem, jak poczuję pragnienie.

I na koniec wspomnę jeszcze o produktach „pseudo”, czyli czekoladopodobnych i seropodobnych. Czyli czymś, co obok prawdziwego sera i czekolady tylko leżało. Oczywiście kuszą ceną, ale ich skład pozostawia wiele do życzenia. W ogóle wszystkie produkty, które tylko mają udawać jedzenie, pozostawiają wielki niesmak. Bo właściwie to, co jemy, dużo nie różni się od plastelinowych racuszków i trawiastych zupek, które misiom i lalkom szykują nasze dzieci. Zacznijmy więc wnikliwiej czytać etykiety, by wielkie żarcie nie odbiło się nam czkawką.