JustPaste.it

Miłość kontra naiwność !

Często wydaje się Nam, że miłość którą znaleźliśmy. . . to ta "do końca życia".Często tak po prostu chcemy w to wierzyć i faktycznie...wierzymy.

Często wydaje się Nam, że miłość którą znaleźliśmy. . . to ta "do końca życia".Często tak po prostu chcemy w to wierzyć i faktycznie...wierzymy.

 

34e7c11c7087d14029fc7cd89a268c38.jpg

Często wydaje się Nam, że miłość którą znaleźliśmy. . . to ta "do końca życia".

Często tak po prostu chcemy w to wierzyć i faktycznie...wierzymy. 

Miłość zaślepia - to żadna nowość. Większość pewnie czytających to osób przeżyła zawód miłosny. Nieważne kiedy się to zdarzyło, czy był to okres dorastania, szkoła średnia, a może czas studiów. Ja także przeżyłam coś takiego i po wielu latach "ciszy", postanowiłam opowiedzieć ku przestrodze młodych ludzi, jak w jednym momencie moje życie rozpadło się na kawałki i jak bardzo byłam naiwna, sądząc że potrafię jeszcze coś uratować.

 

Był rok 1980, miałam dwadzieścia lat. Życie stało przede mną otworem, miałam przyjaciół, chłopaka i myśl, która nie dawała mi spokoju. Tą myślą była choroba przyjaciela. Choroba, na którą do dnia dzisiejszego nie znaleziono lekarstwa, która odebrała z mojego życia wiele ważnych osób, którą swoją nazwą ciągle budzi we mnie niepokój. . .nowotwór. 

Owy przyjaciel, którego kochałam nad życie, nie mieszkał w Polsce. Nasze rozmowy ograniczyły się z czasem do listów, lecz nie przeszkadzało mi to, bo miałam kogoś kto mnie wspierał.

Idealny chłopak, idealna partia dla moich rodziców, posiadał wielkie plantacje...tylko go kochać. I tak też nasz pierwszy rok wyglądał. Pierwszy i ostatni. Idealne życie, codzienne spotkania, spontaniczne wypady, spacery po polach, łąkach. Wszystko o czym można marzyć. Więc marzyłam. Marzyłam o idealnym ślubie, domku na wsi. . . Wszystko się skończyło.

Dobiegał koniec roku. Mieliśmy zaplanowany wyjazd z moimi rodzicami w góry.  I coś zaczęło się psuć, najpierw kłótnia, trzaskanie drzwiami, następnie osobne spędzanie świąt i wyjazd bez Niego. Po powrocie wiedziałam co się dzieje. .. Omijał mnie, nie rozmawiał ze mną, czułam że znalazł kogoś innego. Nie myliłam się, to była dziewczyna z sąsiedztwa. Mimo wszystko nie podał powodu rozstania. W jeden dzień wszystko się dla Niego skończyło - lecz nie dla mnie.

Płakałam dniami i tygodniami, widując go gdzieś przypadkowo. Nie odpuściłam jednak tak łatwo. W jednym z listów pisałam mu, że go kocham, pytałam czy mogę liczyć na przyjaźń, w drugim zaś pisałam, jak bardzo go nienawidzę i żeby dał mi święty spokój. Byłam po prostu naiwna wierząc, że chociaż przez chwilę mnie zrozumie. Lecz to nie było wtedy najgorsze.

Wiadomość o śmierci mojego przyjaciela, był jak gwóźdź w trumnę. Nie miałam nikogo, komu mogłabym o tym powiedzieć, komu mogłabym się wyżalić. Spróbowałam więc jeszcze raz z moim byłym chłopakiem - liczyłam na zrozumienie i słowa otuchy. Wtedy się przeliczyłam, był twardy jak skała. . .tylko ja płakałam. Po kilku dniach dostałam od Niego list, przeprosił i pisał że mu przykro w związku z śmiercią. Ja mu już nie wierzyłam.

Wystarczająco długo wierzyłam w słowa "kocham Cie" wypowiadane z jego ust. Kontakt z czasem urwał się. Wyjechałam na studia, a on został żeby pilnować rodzinnej plantacji. Dziś mijamy się, lecz każde z Nas uważa, że prawdziwą miłość, przeżyliśmy, gdy byliśmy razem. 



Mia ;*