JustPaste.it

Łowcy ptaków

Pyszniły się na śniegu modre sikorki,żółte trznadle i czerwone gile,ale całe to kolorowe bractwo ginęło w niezliczonej gromadzie wróbli, przemieszczającej się po podwórkach.

Pyszniły się na śniegu modre sikorki,żółte trznadle i czerwone gile,ale całe to kolorowe bractwo ginęło w niezliczonej gromadzie wróbli, przemieszczającej się po podwórkach.

 

 

 

 Od wiosny do jesieni Magiczny Zakątek przeżywał ptasią inwazję, ale zimą też ptaszków nie brakowało. Pyszniły się na śniegu modre sikorki, żółte trznadle i czerwone gile, ale całe to kolorowe bractwo ginęło w niezliczonej gromadzie wróbli, przemieszczającej się po ośnieżonych podwórkach jak ławica w przejrzystej wodzie. Ta wesoła, roztrzepana i ćwierkająca gromada zajmowała się głównie młócką zboża po stodołach. Właśnie wróble uważane na wsi za nic nie warte pasożyty miały być celem naszych łowów.

 

 Zamiar był ambitny, tyle, że trudny do wykonania, bo złowienie żywego wróbla graniczyło z cudem. Ten zewsząd przepędzany i tępiony na wszelki sposoby ziarnojad wykształcił w sobie tyle cech obronnych, że stał się niemal nieuchwytny dla ludzi. Nawet skrzydlatym rozbójnikom trudno go było pochwycić, bo krył się umiejętnie w gęstych gałęziach skąd potrafił błyskawicznie kamieniem spaść na podwórko, by pochwyciwszy kilka ziaren zboża błyskawicznie zniknąć z pola widzenia.

 

 Obserwując codziennie igraszki tych ptaków niecierpliwie czekałem aż mój starszy przyjaciel wyznaczy termin polowania. Zaczęło się od dnia, kiedy śnieg świeżą warstwą wybielił podwórka. Nieco się rozczarowałem kiedy Józek zabrał się do sporządzania pułapki. Bo postanowił użyć wyłącznie pięć czerwonych cegieł przyniesionych ze szopy. Cztery z nich posłużyły na ścianki potrzasku a piąta podparta cienkim patyczkiem wisiała nad pułapką jak miecz Damoklesa.

 

 Widziałem już podobne urządzenia całkiem nieskuteczne. Zanęcone ziarnem pszenicy ptaki miały wejść do środka. Wystarczyło wtedy wytrącić podpórkę, a spadająca cegła odcinała wróblom drogę do wolności. Podpórkę wytrącano przy pomocy długiego sznurka, Pomysł był przedni, ale w praktyce się nie sprawdzał. Ptakom zawsze udawało się wymknąć z pułapki na czas, a sygnałem ostrzegawczym był ruch sznurka po śniegu. Ułamek sekundy dzielący szarpnięcie od upadku cegły wystarczał ptakom na opuszczenie strefy zagrożenia.

 

Pomysł Józka polegał na rezygnacji ze sznurka. Ptaki same miały uruchomić dźwignię zamykającą wyjście z matni. Służyły do tego dwie cieniutkie listewki długości podwójnej zapałki i wsparty na nich patyczek podtrzymujący uniesioną jednym końcem cegłę. Ptaki siadały na nich jak na gałązkach i naruszając delikatną równowagę tej prostej konstrukcji nie miały szans na wyprzedzenie spadającej cegły.

 

 Ten nieskomplikowany mechanizm wymagał jednak bardzo precyzyjnego ustawienia i mało, kto potrafił popisać się tak wielką zręcznością. Po chwili przez małe kuchenne okienko obserwowałem wróble nieufnie badające okolice pułapki. Trwało to dobry kwadrans i kiedy już byłem bliski rezygnacji kilka wróbli skoczyło po smaczną pszenicę. Zachwiała się zdradziecka cegła a ptaki prysnęły jakby wystrzelone.

 

 Biegłem tam, co sił w nogach. Przez szparę między cegłami dostrzegłem trzepoczącego się ptaszka. Dziecinną rączką wyciągnąłem go spod cegły. Czułem jak wewnątrz tej pierzastej kulki szarpie się małe przerażone serce. Już miałem go wpuścić do drucianej klatki, ale wróbel ochłonąwszy nieco z szoku uszczypnął mnie dzióbkiem z całej siły w palec. Dłoń jak automat rozluźniła uścisk a ptak się wyrwał i zniknął w gałęziach.

Fragment z książki "Odłamki czasu"