Indie jednym jawią się krajem odnowy duchowej, innym - brudu, biedy, tlumu i świętych krów.
Indie jednym jawią się krajem odnowy duchowej, innym - brudu, biedy, tlumu i świętych krów.
Bohaterami filmu jest siedmioro angielskich emerytów, których życie postawiło pod finansową ścianą.
Małżeństwo Jean i Douglasa Ainslie, którego czterdziestolecie pożycia można uczcić tylko minutą ciszy, w wykonaniu Penelope Wilton i Billa Nighy.
Wdowa Evelyn (Judi Dench) pozostawiona bez środków do życia. Zrzędliwa rasistka na wózku Muriel (Maggie Smith), która przez lata zajmowała się obcą rodziną i ich domem a potem została wymieniona na młodszy model.
Osiemdziesięcioletni erotoman Norman (Ronald Pickup) przekonany o swoim nieodpartym uroku.
Sędzia Graham (Tom Wilkinson) urodzony w Indiach i z nimi związany w specyficzny sposób.
Wykorzystywana przez rodzinę babcia Madge (Celia Imrie) marząca o znalezieniu towarzysza do tańca i do różańca.
Wymieniłam ich tak dokładnie, bo aktorzy są z najwyższej półki i stanowią główny atut filmu.
Zachęceni reklamą wspaniałego i taniego hotelu w Indiach postanawiają spędzić tam resztę swojego życia. Przyjeżdżają i okazuje się, że telefony nie działają, pokoje nie mają drzwi, krany kapią, jedzenie wzmaga zgagę, a tumany kurzu unoszą się nad wszystkim. Młody właściciel (Dev Patel) zalewa przybyszów potokiem słów zamiast wygód.
Taka jest sceneria i bohaterowie, którzy wchodzą w różne relacje ze sobą nawzajem, Indiami i obsługą hotelu.
Nie zabrakło też wątku romansowego nie tylko między młodymi.
Film jest słodko-gorzki, z tym, że goryczy jest ociupinka albowiem jest to komedia. Udana, bo w wielu miejscach się śmiejemy, a raz nawet wzruszamy. Nie ma jeszcze filmu z zapachami ale zabierzcie do kina mieszankę orientalnych przypraw, otwórzcie torebkę nie posypując sąsiadów i wejdźcie, bez obawy, w ten świat.
Według mnie są jeszcze dwie zalety tego filmu – cięte riposty i piękne ubrania Judi Dench. Polecam.
Rezyserował John Madden.