JustPaste.it

Kto „zabił” generała

Przyjaciel generała opowiadał, jak ciążyła mu PRL-owska przeszłość. I na nic zdały się rady przyjaciół, że dawno odkupił swoje winy.

Przyjaciel generała opowiadał, jak ciążyła mu PRL-owska przeszłość. I na nic zdały się rady przyjaciół, że dawno odkupił swoje winy.

 

„Kraina samobójców”, „Morderstwa Polityczne” i inne tego typu złote myśli czytamy w prawdziwie polskiej prasie i słyszymy z ust jedynie uprawnionych patriotów. Część z tych głosów i to mnie najbardziej rusza, pochodzi „z gardeł” tych, co to „Polskę mają w duszy” siedząc wygodnie w Ameryce i pilnie śledzą wpływy na ich amerykańskie konta bankowe. „Jak Polska będzie silna i bogata, to może i wrócę, bo patriotyzm patriotyzmem, ale ja lubię się dobrze nażreć a nie budować kraj” – myśli sobie zapewne jeden z drugim posiadacze „Polski w duszy”. Ale dlaczegóżby nie mogli nas pouczać jak być prawdziwym Polakiem – przecież oni to wiedzą lepiej od nas.

To nic, że prokuratura nie stwierdza udziału osób trzecich, przecież ona chodzi na sznurku Tuska, a oni (ci patrioci) i tak swoje wiedzą – gadał na rząd, więc musiał umrzeć.

Gdyby jakiś rząd miał się przejmować gadającym wojskowym na emeryturze, to co jeszcze robią na tym ziemskim padole różni Sakiewicze, Gwiazdy, czy inne Biniendy? Ten ostatni był w Polsce, ale pewnie dostał cynk (z wywiadu oczywiście), że snajper już ma wyznaczone zadanie i dzięki bogu zdążył... ocalić skórę. A uciekł w ostatniej chwili, nawet nie dokończywszy swojego patriotycznego posłannictwa w prokuraturze. Jacyś nieudani ci mordercy: celów jak królików na australijskiej równinie, a oni tylko jednego ustrzelili.

Ale odchodząc już od tych paranoicznych domysłów prawdziwych patriotów, wszyscy (mam na myśli realistów) zastanawiamy się, co skłoniło generała do takiego desperackiego kroku. I z pomocą przyszedł inny generał, równie zasłużony jak Sławomir Petelicki, Gromosław Czempiński, jego przyjaciel. Zresztą nie odkrył Ameryki.

Gen. Petelicki był skomplikowanym człowiekiem. A ostatnio sfrustrowanym. Pomijając już ciężką chorobę, która mogła go frustrować, Petelicki był pewnego rodzaju celebrytą, miał parcie „na szkło”. Oczywiście nie w takim znaczeniu jak Wojewódzki czy Doda, ale w mediach występować lubił. Jednakże lubił błyszczeć, a niekoniecznie być w nich obecny, jako podejrzany o ciemne interesy. Zresztą interesy nie szły mu ostatnio najlepiej. Nie lubił też być „czarnym charakterem”.

I z tym „czarnym charakterem” miał gen. Petelicki ogromny problem. Jego przyjaciel opowiadał jak ciążyła mu PRL-owska przeszłość. I na nic zdały się rady przyjaciół, że dawno odkupił swoje winy (swoją drogą – był żołnierzem, wykonywał swoje zadania, inaczej niż np. Kukliński, czyli jak żołnierz: wykonywał polecenia przełożonych). Mimo, że był dumny ze stworzenia legendarnej jednostki „Grom” i że ciągle spadał na niego w związku z tym należny splendor, esbecki ciężar nie przestawał mu ciążyć. Tym bardziej, że wciąż na nowo, jak zdartą płytę, przypominali o przeszłości ci, którzy są „prawdziwymi bohaterami”, albo na pewno by nimi byli, gdyby się wcześniej urodzili – to oczywiste.

Próbował zmazać przeszłość przez zwrot na prawo. Wiadomo kto rządzi i dzieli łaską, wybaczeniem za „złe uczynki” z przeszłości. Wszak wybaczyli np. Kryżemu – sędziemu w stanie wojennym. Atakował więc geneał rząd za katastrofę smoleńską, choć koledzy radzili, aby trzymał się od tej awantury z daleka. Ale obecność w centrum uwagi po właściwej stronie miało mu pomóc zrzucić esbecki placak. Odwiedził nawet telewizję Trwam, a na „wyrzuty” przyjaciół odpowiadał „musiałem”, nie kryjąc przyczyny – uwierania esbeckiego plecaka.

Niewiele to jednak dawało. PiS przyjmował go dość chłodno i za SB i za niedawne sprzyjanie ich największemu wrogowi Platformie. Platforma zresztą nie pozostawała mu dłużna za zbliżenie do PiS-u i za sms-y po katastrofie, których się wypierają.

Mimo, ze gen. Petelicki tak bardzo się starał, prawicowy historyk służący prawdzie jedynych prawdziwych patriotów nie omieszkał przypomnieć niedawno „najczarniejsze” dokonania pana generała. Wymienił całą listę osób z opozycji PRLu, rozpracowywanych przez Petelickiego, formułował pochopne, wg gen. Czempńskiego wnioski i całe starania twórcy Grom-u o spokojną przyszłość wzięły w łeb. Czyli w głowę, jak ten pocisk, który go trafił.

Czy to przypadkiem „nie była” ręka trzymająca ten pistolet, który zabił? Warto aby się ci od „Polski w duszy” i „Krainy samobójców” nad tym zastanowili.

Abp Głódź nie omieszkał nawet nad grobem wypomnąć generałowi SB, jego największy problem, ciężar i marzenie o zapomnieniu - Głódź się postarał, żeby nie zapomniał - przypomniał mu nad trumną, żeby echo tego przypomnienia spoczęło razem z nim i nigdy go nie opuściło