JustPaste.it

Więzień w umyśle

Właśnie skazano mnie na 3 lata więzienia za zabójstwo, którego nie popełniłem. Nieumyślnie spowodowane zabójstwo. Dowody jednak świadczyły przeciwko mnie.

Właśnie skazano mnie na 3 lata więzienia za zabójstwo, którego nie popełniłem. Nieumyślnie spowodowane zabójstwo. Dowody jednak świadczyły przeciwko mnie.

 

Więzień w umyśle

Ałbena Grabowska-Grzyb

 

Właśnie skazano mnie na 3 lata więzienia za zabójstwo, którego nie popełniłem. Nieumyślnie spowodowane zabójstwo. Którego nie popełniłem. Dowody jednak świadczyły przeciwko mnie. Nawet ja musiałem to przyznać. Byłem w mieszkaniu mężczyzny, który zginął pchnięty nożem. Na nożu były moje odcinki palców. No i ten mężczyzna był odpowiedzialny za wciągnięcie mojej córki w narkotyki. Tłumaczyłem, że przyszedłem do jego mieszkania, żeby ostatecznie się z nim rozmówić. Miałem dla niego pieniądze, których zażądał w zamian za odczepienie się od niej. Przecież nie zabijałbym, skoro zdobyłem te pieniądze. Nóż także nie był mój. Nie był nawet tego mężczyzny. Kiedy przyszedłem, drzwi były otwarte a on sam leżał w kuchni w kałuży krwi. Jestem lekarzem, więc nachyliłem się nad nim, żeby sprawdzić czy żyje. Na szczęście nie żył. Pomyślałem, że nie wiem co bym zrobił, gdybym musiał drania reanimować. Chyba bym go dobił. Nie musiałem, ale myśl była. Może przez tę myśl, która uparcie powracała do mnie, nie byłem zbyt wiarygodny w sądzie. Proces był bardzo szybki. Przed sędzią ubraną w czarną, ciężką togę z zieloną lamówką, leżały trzy tomy moich akt. Akt mojej sprawy. Świadkowie, biegli, adwokaci stron, wreszcie ja. Trzy dni. Właśnie usłyszałem wyrok. Trzy lata pozbawienia wolności. Podobno bardzo łagodnie mnie potraktowano.

Jeszcze stoję na sali oszołomiony. Za chwilę zabiorą mnie do więzienia. Czuję przerażenie. Do tej pory siedziałem w areszcie. Sam przez 3 miesiące. Podobno krótko jak na krajowe standardy. Nie doświadczyłem niczego złego. Okazywano mi szacunek. Tytułowano „panie doktorze”. Wszyscy wiedzieli, że będę sądzony za zabójstwo dealera narkotykowego. Dealera, który wciągnął w nałóg moją 16-letnią córkę. To było coś, nawet dla strażników.  Oglądam się za siebie. Za mną stoi moja córka. Z twarzą pobielałą z przerażenia. Ma poczucie winy. Jest czysta. Podobno. Jeśli przez tę sprawę już nigdy nie sięgnie po narkotyki to warto siedzieć trzy lata. Ależ jestem przerażony. Uznano mnie winnym, ale nie samego zabójstwa, tylko nie udzielenia pomocy. Ze skutkiem śmiertelnym. W domyśle: kiedy przyszedłem do tego drania to on żył a ja go dobiłem. Albo poczekałem aż umrze. Albo tak mu udzieliłem pomocy, że tego nie przeżył. Sąd wziął pod uwagę wszystkie okoliczności łagodzące, moją pozycję zawodową, nienaganną pracę, nawet terminowe zapłacenie dwóch mandatów. Jedynych, jakie dostałem w życiu. I tego, że walczyłem o swoje dziecko. Wreszcie tego, że zamordowany był draniem a ja upierałem się, że chciałem zapłacić a nie zabić. Dlatego tylko trzy lata. Gdzie będę siedział? Z kim w celi? Z jakimś draniem, który kogoś naprawdę zamordował? Mój adwokat obiecał mi, że nie trafię do celi z bandytami. Załatwię to, powiedział chwilę po ogłoszeniu wyroku. Mam nadzieję, bo boję się bardzo.

Macham do córki. Uśmiecham się krzywo. Zostawiam ją z poczuciem winy. Musi go mieć, jeśli nie chcę, żeby wróciła do nałogu. Ona też zresztą wraca do swojego więzienia. Przytulnego pokoju w klinice odwykowej. Już jest na tyle dobrze, że wypuścili ją na proces. Wyprowadzają mnie. Wsadzają do samochodu. Jadę okratowaną suką przez miasto. Ostatni raz patrzę na domy i wolnych ludzi. Wjeżdżamy za bramę białego budynku. Brama się zamyka. Wyprowadzają mnie z samochodu podtrzymując. Uginają się przede mną nogi. Pojawia się idiotyczna myśl czy zabiorą mi sznurówki. To dziwne, jak funkcjonuje ludzki umysł w tak wielkim stresie. Facet w białym fartuchu nie wygląda na klawisza, ale na laboranta. Nawet na głowie ma fizelinową czapkę podobną do chirurgicznej.

- Witam pana doktora – zagaja przyjemnym głosem. - Zapraszam na badania – dodaje.

Nie wiedziałem, że pobyt w więzieniu zaczyna się od badań. Chce mi się śmiać. Może chcą sprawdzić, czy nie będę się odwoływał od wyroku udając ciężką chorobę. Pobierają mi krew. Przedtem podpisuję się pod kartką papieru zadrukowaną maczkiem. Udaję, że czytam, ale litery skaczą mi przed oczami. I tak jest mi wszystko jedno.

- Jeszcze badanie elektroencefalograficzne i rezonans głowy – dodaje ten w kitlu. - Takie są procedury.

To zabawne. Jestem neurologiem, ale nigdy nie miałem wykonywanego badania elektroencefalograficznego, czyli EEG. Nie miałem wykonywanej tomografii komputerowej ani rezonansu. Po co? Nawet głowa mnie w życiu nie zabolała. Nie rozumiem po co robić te badania w więzieniu. Nie słyszałem o takich procedurach, ale jeszcze kilka miesięcy temu nie wiedziałem, gdzie jest budynek sądu ani aresztu. Niech zrobią te badania. Byle szybciej. Byle znaleźć się wreszcie w tej celi i zmierzyć z przeznaczeniem. Zasypiam po próbie głębokiego oddychania podczas EEG ze zmęczenia i stresu.

Nie wiem jak długo spałem. Nie pamiętam momentu przewiezienia do celi ani położenia na pryczy. Zresztą na jakiej pryczy. Leżę na czymś w rodzaju tapczanu. W pościeli. Na sobie mam białe ubranie podobne do tego jakie nosiłem podczas dyżurów szpitalnych. Obok łóżka stoją białe chodaki. Cela jest niewielka i ma jedną pryczę. To znaczy ten tapczan. Obok tapczanu stoi szafka. Na szafce w zamkniętych pojemnikach obiad. Odkręcam je powoli. Ręce mi się trzęsą. Łyżka nie chce trafić do ust. Staram się powstrzymać to drżenie siłą woli. Trochę się udaje. Jedzenie początkowo nie ma smaku. Dopiero po którejś łyżce z kolei czuję smak zupy, mięsa, ziemniaków i sałaty. Popijam kompotem. Smaki są trochę dziwne, ale trzeba będzie przyzwyczaić się do więziennej kuchni. Od dawna zresztą nie jem frykasów. Od śmierci żony przed 10 laty. Nie, nie. Ona nie potrafiła gotować. Ja gotowałem. Lubiłem to bardzo. Po jej śmierci nie chciało mi się. Zginęła w wypadku samochodowym. Była wspaniałą kobietą. Nie wyzbyłem się dotąd poczucia winy z powodu jej śmierci. Bała się jeździć samochodem. Namówiłem ją, żeby pojechała samodzielnie w trasę. Zimą. Wpadła w poślizg i zginęła na miejscu. To była moja wina. Niech to więzienie będzie karą i za to.

W celi stoi jeszcze wieszak. I szafa. Próbuję wstać z łóżka. Nie czuję nóg. Przewracam się na białą podłogę. Co jest? Podali mi jakieś lekarstwo? Skupiam się na nogach. Mija dłuższa chwila i zaczynam czuć je. Najpierw jedną, potem drugą. Wreszcie tułów. W głowie nadal mi się kręci. Może podali mi „głupiego jasia”, żebym przetrzymał pierwsze dni w celi? W życiu nie brałem leków uspokajających, ani nasennych. Ale napatrzyłem się jak moi pacjenci paradoksalnie reagowali na te leki. Niektórzy całkiem wariowali, niektórzy zasypiali, inni nie mogli zasnąć przez kilka dni  rzędu. Podanie leków wyjaśniałoby sytuację. Muszę zapytać o to klawisza, który przyjdzie do celi. Mam wrażenie, że jestem tu już od jakiegoś czasu. Nikt nie przychodzi. Muszę wiedzieć gdzie jestem. Co to za więzienie? Ja długo tu zostanę zanim przewiozą mnie do prawdziwego więzienia z przemocą w celi i grypsami. Szukam jakiegoś przycisku w ścianie. Czegoś do wezwania strażników.

Strażnik pojawia się nagle. Jest cały w bieli. Widzę trochę za mgłą.

- Jest pan w więzieniu – słyszę głos jakby z oddali.

Chce mi się śmiać. Równie dobrze mógłby zapytać jak mi się spało.

- Co to za więzienie? – pytam. – W jakim mieście?

- Nazwa nic panu nie powie – znów ten dziwny głos, jakbym słyszał przez watę. – Nie ma tu typowych cel i przeludnienia. Pana adwokat załatwił panu taki sposób odbycia kary. A pan na piśmie wyraził zgodę. Sąd się przychylił, gdyż jest pan wybitnym przedstawicielem naszego społeczeństwa.

- Ale co to za miejsce? – pytam uparcie.

- Regulamin jest następujący - przemawia, jakby nie słyszał.- Z nikim pan nie ma kontaktu, nikt pana nie odwiedza. Jedzenie trzy razy dziennie o stałych porach. Spanie 8 godzin na dobę. Może pan czytać. Proszę tylko napisać jakie książki przynieść i otrzyma pan je natychmiast.

Człowiek w bieli znika. Ciągle gorzej widzę i słyszę jak przez watę. Jest mi wszystko jedno.

- Tato, tatusiu, zakochałam się!

To moja córka. Miała na sobie czerwoną sukienkę, kiedy mi o tym oznajmiała. I 16 lat.

- Czy to ktoś z klasy? – spytałem wtedy naiwnie.

- Brat kolegi z klasy – zapewniła. A ja uwierzyłem. Już wtedy „brat kolegi z klasy” dawał jej „pigułki na samopoczucie”.     

Dni mijają bardzo szybko. To dziwne. Posiłki trzy razy dziennie znajdują się na stoliku przy łóżku. Nie jestem w ogóle głodny. Ani spragniony. Staram się jeść przez rozum. Muszę kontrolować upływ czasu. Zażądam kalendarza i wyjść do biblioteki. I spacerów. Chyba mam do tego prawo. Mamroczę o tym pod nosem. Słowa wypowiadam z trudem, jakbym miał trudności z przełożeniem myśli na pracę języka, mięśni ust i gardła. W języku neurologa określa się to mianem afazji ruchowej. I świadczy o chorobie mózgu.

- Jeśli zrezygnuje pan ze spacerów, skrócimy panu karę – strażnik w bieli otwiera drzwi. – Do tej pory nie napisał pan jakie książki życzy sobie przeczytać.

Podsłuchują mnie?

- Ile skrócicie? – ledwo wypowiadam te słowa.

- Nawet rok – mówi.

- Ile już tu siedzę? – pytam.

Czuję wstyd, że zadaję takie pytanie. Oglądałem kiedyś film o więzieniu. Kilku mężczyzn siedzących w celi, oczywiście przemoc, której tak bardzo się boję. Kalendarz na ścianie i skreślane dni do końca kary. Ja nawet nie wiem jaka jest data.

- 6 miesięcy, 10 dni i – spojrzał na zegarek – 5 godzin.

Niemożliwe. Wydaje mi się, że jestem tu bardzo krótko. Najwyżej kilka dni.

- Źle się czuję – mówię – chciałbym, żeby lekarz mnie zbadał. Mam afazję ruchową.

- To przejściowe trudności w mówieniu, panie doktorze – wyjaśnia – po lekach, jakie zastosowaliśmy. Miał pan silny lęk przed zamknięciem i stosowaliśmy środki przeciwlękowe. Wie pan przecież, że mogą być takie objawy uboczne. Zresztą zachęcamy do ćwiczenia mowy. Im więcej pan mówi, tym jest łatwiej. Sam pan słyszy.

To prawda. Siadam na łóżku. W głowie mi się kręci. Na białej kartce papieru mam napisać książki, jakie chcę, żeby mi przynieśli. Próbuje przypomnieć sobie jakiś tytuł. Uparcie krąży mi w głowie „Przeminęło z wiatrem”. Przecież nie będę tego czytał. Wreszcie piszę na kartce: kryminały skandynawskie i „Anatomia i fizjologia ośrodkowego układu nerwowego”. Tę drugą znam bardzo dobrze, ale nie umiem wymyślić niczego innego. Litery są koślawe. Charakter pisma nie mój. Prawą rękę mam wyraźnie słabszą. Przechodzi po niej prąd.

-Odstawcie mi te leki –mówię. – Nie mam lęku a bardzo źle się po nich czuję. Nie chcę się uzależnić.

- Oczywiście panie doktorze – mówi ten w białym.

Zasypiam chyba, bo kiedy otwieram oczy drzwi są zamknięte. Na ścianie wisi kalendarz. Z zaznaczonej daty wynika, ze od naszej rozmowy, która według mnie miała miejsce najwyżej przed kilkoma godzinami, minął miesiąc. Nagły prąd przechodzi po mojej prawej ręce.

-Co ci jest kochanie? – mówi żona.

Leży obok, taka żywa i prawdziwa. Te prądy to jej dotyk. Nie przeczulica skóry.

- Krzyczałeś przez sen – dodaje – znowu ciężki dyżur?

Moja żona - trofeum. Jeszcze wtedy kochaliśmy się, chociaż rozczarowała mnie na wielu polach. Nie chciała mieć dziecka, na przykład. Bała się, że będzie musiała pożegnać się ze swoją figurą i przesiadywaniem z przyjaciółkami w kawiarniach i u kosmetyczki. Ale wtedy właśnie była w ciąży. Nigdy nie powiedziałem jej, że zamiast pigułek antykoncepcyjnych brała kwas foliowy. To taki mój chichot lekarza. Nie dość, że się nie zabezpieczała to jeszcze stosowała leki, które miały chronić płód przed ewentualnymi wadami mózgu. Przynosiłem jej tabletki osobiście. Nawet nie pomyślała, żeby sprawdzić nazwę specyfiku. Zaszła w ciążę po trzech miesiącach. Narzekała na wszystko, a ja to cierpliwie znosiłem. Załatwiłem cięcie, bo bała się rodzić normalnie. Córeczka urodziła się zdrowa. Bardzo chciałem dziecka. Żony już nie.

Tym razem się nie mylę. Mam afazję ruchową. Nie jestem w stanie nic powiedzieć głośno i wyraźnie i prawa strona ciała jest bardzo słaba. Wstaję z łóżka i osuwam się na podłogę. Jestem pewien, że mam udar. Niech mi ktoś pomoże.

- Miał pan przejściowe niedokrwienie mózgu – słyszę od strażnika, który tradycyjnie materializuje się w otwartych drzwiach. – To minie.

- Pomocy – bełkoczę patrząc na zamknięte drzwi.

Zsuwam się z łóżka - pryczy. Zdrową stroną ciała czołgam się w kierunku metalowego wieszaka. Ostatkiem sił łapię go ręką i uderzam rytmicznie w drzwi. Złość we mnie narasta. Nigdy nie odczuwałem takiej agresji jak teraz. Może jeden raz. Wtedy nie straciłem jednak kontroli. Teraz ją tracę.

- Nie pilnowało się córeczki? – mój „zięć” staje w drzwiach wejściowych.

- Gdzie ona jest? – oczy bieleją mi z bezsilnej złości.

Uderzam więziennym wieszakiem w drzwi do utraty tchu.

- Jest ze mną – uśmiecha się.

Ubrany jest na biało. Było lato. Nie wiem jaka jest teraz pora roku. Uświadamiam sobie, że w celi jest okno, ale przysłonięte żaluzjami. Nigdy nie próbowałem otworzyć okna ani odchylić żaluzji.

– Zrobi wszystko, co jej każę, ze mną i z innymi, za jednego, małego speeda. 

Krzyczę z całej siły nie przerywając uderzania. Musi mi ktoś pomóc. Kontrola zachowania niezachowana.

- Zabiję cię – mówię do tego gładkiego, przystojnego blondynka. – Jeśli coś jej się stanie.

- Już jej się stało, tatuśku – uśmiecha się krzywo. – Będziesz dziadkiem. I nie martw się, że to ja jestem ojcem. To może być jeden z jej wielu klientów.

Za drzwiami wreszcie słychać jakiś ruch. Tracę przytomność. Chyba mnie zabierają do szpitala, bo czuję ruch. Świat wiruje. Żona lubiła kręcić się wokół własnej osi, kiedy była szczęśliwa. To znaczy, kiedy kupiła super ciuch albo jakiś kosmetyk.

- Wyjedźmy nad morze – przymilała się. – Opalimy się. Dziecko będzie wdychało jod.

Wyjechaliśmy. Jeszcze miałem nadzieję, że będziemy prawdziwą rodziną. Będzie mnie kochała a ja ją będę podziwiał. Jeszcze sobie wmawiałem, że bardzo jej pragnę. Kocham, powtarzałem sobie. Bardzo ją kocham. Ale już nie kochałem. Tylko córkę. Tam go poznała. Obojętnie patrzyłem jak kręciła się wokół niego. Wirowała na plaży jak bąk. Pan z gazety. Facet z poradnika dla kobiet imponował mojej żonie. Rozwód nie wchodził w grę. Zabrała by mi dziecko. Nie, żeby sama je chciała, ale doskonale wiedziała, że córka jest dla mnie wszystkim. Nie zawahałaby się użyć wszelkich argumentów w sądzie, żeby mi zakazać kontaktów z moim dzieckiem. Jej zarozumiały tatuś, siostrzyczka, która patrzyła na mnie zawsze łakomym okiem, zaświadczyliby, że znęcałem się nad nią psychicznie i fizycznie. Zwłaszcza siostrunia. Miałem nawet na nią ochotę i jestem przekonany, że z chęcią by przystała na mały romans ze szwagrem. Za duże ryzyko. Ja nie tracę kontroli.

Spacerowałem z córką godzinami. A ona z nim przesiadywała. Było mi to obojętne. Niedługo wrócimy do domu. Tam sobie znajdzie inną rozrywkę.

Wracam do swojej celi. Z pobytu w szpitalu mam bardzo mgliste wspomnienia. Pamiętam rehabilitację. Ktoś masował moje objęte niedowładem ręce i nogi. Potem przychodziła rehabilitantka logopedyczna i kazała mi powtarzać różne słowa. Musiałem być zatem w szpitalu i zakładzie rehabilitacyjnym. Prawie nic nie pamiętam. Może stosowałem mechanizm wyparcia. Jako dziecko złamałem nogę w kilku miejscach. Byłem operowany, miałem gips, rehabilitację. Coś wtedy poszło nie tak, bo mnie reoperowali jeszcze dwa razy. Musiałem powtarzać trzecią klasę przez kilkumiesięczny pobyt w szpitalu. Miałem 10 lat. Powinienem pamiętać te miesiące a ja nie pamiętam prawie niczego. Usunąłem te wspomnienia z pamięci. Wyparłem. Czy teraz też tego doświadczam?  

Z kalendarza wynika, ze minęły już prawie dwa lata. Muszą mi coś dosypywać do jedzenia. I to czegoś mocnego. Słyszę szepty, szumy. Czasami widzę postacie nade mną, kiedy leżę. Postanawiam ograniczyć jedzenie. Na wszelki wypadek. Czuję się trochę lepiej. Mój niedowład się wycofał. Mówię już zupełnie normalnie. Postanowiłem także zmienić zachowanie. Teraz cieszę się, że czas tak galopuje. Trzy razy dziennie ktoś kładzie jedzenie na stoliku i odbiera prawie nietknięte. W pokoju-celi nie ma lustra. Nie mogę zobaczyć jak wyglądam. Mam niewielki zarost. Czuję go, kiedy dotykam twarzy ręką. Nie pamiętam, żebym się golił. Z drugiej strony musieli mnie golić w szpitalu. Przez czas, który tu spędziłem – musiałaby wyrosnąć mi niezła broda. Postanawiam tego nie analizować. Popadam w rodzaj apatii, tyle, że bez dotychczasowego bólu głowy. Głównie leżę. Czasem czytam, ale tylko, kiedy strażnik zachęca. Te kryminały. Nigdy nie lubiłem kryminałów. Na wolności wrócę do swoich ulubionych biografii. Może zacznę czytać poradniki o wychowaniu dzieci. Im szybciej stąd wyjdę, tym szybciej zrobię porządek ze swoim życiem. Odzyskam pełną kontrolę. Może już niedługo. Odsuwam myśl o mojej córce. Nie odwiedziła mnie ani razu. Czy jest czysta? Zadbałem o wszystko, odizolowałem ją od tego światka. Byle by nie brała. Czasem we śnie przypomina mi się ten gładki diabeł.  

- Co chcesz za to, że zapomnisz o mojej córce? – zapytałem go wtedy.

Wymienił sumę. Nawet nie próbował się usprawiedliwiać. Mówić, że każdy musi z czegoś żyć. Albo zapewniać, że kochał moją córkę. Bez „pigułek” nie mogła spać, jeść, uczyć się, nic. Do końca upierała się, że to nie narkotyki. Narkotyki przecież wstrzykuje się do żyły. Albo wciąga nosem. Udawała, że nie wie dlaczego zamknąłem ją na odwyku. Oczywiście ekskluzywnym odwyku. Klinika była podobna do tej tutaj. Też wszystko białe. I bogate dzieciaki w każdej osobnej sali. Kosztowna zabawa. Nawet jak dla mnie. Wcześniej zawiozłem ją do mojego kolegi z roku, ginekologa. Powiedziałem w czym rzecz. Nie musiałem nawet specjalnie prosić. Ciążę usunęliśmy po cichu. Powiedziałem córce, że poroniła. Przyjęła to z ulgą, chociaż popłakała trochę.

Budzę się wciąż niewyspany. Ten brak snu może być odpowiedzialny za wszystkie głosy, jakie słyszę. Przyznaję się do tego przed sobą, że słyszę głosy w głowie. Tyle, że to nie są głosy nakazujące czy obrażające, nawet nie komentujące. To szepty mojej żony i chyba jakichś mężczyzn. Czy ona mnie nawiedza? Mści się za ten wypadek?  Nigdy nie wierzyłem w duchy, w życie pozagrobowe. Znam się na mózgu. To nie jest możliwe, żeby przekazywać myśli. Telepatia nie istnieje. Nie miałem wyrzutów sumienia po jej śmierci.  Nikt nie wie jak zginęła.

Dziwka. Myślała, że nie wiem. Że nie widziałem. Co sobie myślała sprowadzając kochanka do naszego domu? Jakiego tam naszego. Mojego domu. Ja go zbudowałem, ja urządzałem. Miała wszystko. Robiła co chciała. Nie pracowała. Pozwalałem na to. Miała tylko być lojalna i opiekować się naszą córką. Podejrzewałem, że znów kogoś ma. Te miny, strojenie się, pilnowanie telefonu. Powiedziałem jej, że jadę na konferencję. Była tak głupia, że nawet nie sprawdziła terminów. Odkryłaby, że konferencja zaczyna się dzień później niż jej podałem. Sprowadziła go do domu. Byli w naszym łóżku. Obok w pokoju spała nasza córka. W czasie wykładów myślałem o wszystkim. Co zrobić, jak postąpić. Ale od początku wiedziałem, co zrobię. Z konferencji przywiozłem prezent. Opłacony weekend w spa. Córka pojechała na obóz narciarski. Żona była zachwycona. Ja wymówiłem się pracą. Nawet nie próbowała mnie zachęcać, żebym pojechał razem z nią. Odwiozę cię kochanie, powiedziałem. Pojechaliśmy. W porannej kawie podałem jej phenobarbital. Zasnęła w samochodzie. Wszystko poszło gładko. Na wybranym wcześniej oblodzonym zakręcie narobiłem śladów przy pomocy pedałów hamulca i gazu. Potem przesadziłem ją na miejsce kierowcy. Zapiąłem pasem, nogi umieściłem na sprzęgle i popchnąłem samochód. W rękawiczkach. Spadł z urwiska. Piechotą przez las poszedłem na pobliską stację. Bilet kupiłem wcześniej. Pociąg był pusty. Nie było nawet kontroli biletów. Zadzwonili dopiero następnego dnia. Już zacząłem się denerwować. Na wszelki wypadek słałem smsy typu: „kochanie, relaksuj się i zażywaj kąpieli błotnych”, „odezwij się czy wszystko ci się podoba” i takie tam. Nawet zadzwoniłem kilka razy. W końcu nie odpowiadała na te wiadomości. Wreszcie zdenerwowany policjant przekazał mi tragiczną wiadomość. Zbielałem jak papier, kiedy powiedział, że żona wpadła w poślizg i spadła z urwiska. Prawdopodobnie była pod wpływem środków przy których nie powinno się prowadzić pojazdów mechanicznych, powiedział. No tak, zawsze bała się prowadzić, ale tak bardzo cieszyła się z tego spa, powtarzałem w kółko. Nawet nie było śledztwa. Pogrzebałem ją w grobie rodzinnym. On nie przyszedł na pogrzeb. Nie interesowałem się kim był. Opłakiwałem ją. Wszyscy mi współczuli. Miałem spokój aż do czasu, kiedy ten łotr uzależnił moją córkę. Wtedy też wiedziałem. Drugi wypadek nie wchodził w grę. Nie pojechałby nigdzie ze mną. Postanowiłem, że zabiję go a potem upozoruję, że znalazłem się w złym miejscu i złym czasie. Poszedłem do niego do domu. Drwił ze mnie jak zwykle. Wbiłem mu nóż prosto w pierś. Wcześniej ukradłem go ze sklepu AGD. Zwykły kuchenny nóż. Ale ten drań nie umarł od razu. Człowieka z nożem w sercu można uratować. Wystarczy w miarę szybko go zoperować i zeszyć serce. Ale warunek jest jeden. Nie wolno wyciągać noża. Przez dziurę w sercu wydostaje się krew, gromadzi w worku osierdziowym i zaciska serce w kleszcze. Wtedy się umiera. Nóż działa jak zatyczka. Każdy lekarz to wie. Ja też. Musiałem zatem wyciągnąć nóż. I zdradzić się tym samym. I zrobiłem to, a ten drań przestał wreszcie oddychać. Trudno było włożyć nóż z powrotem do rany. Dlatego musiałem udawać, że wyciągnął go ktoś inny. Sąd wziął pod uwagę okoliczności łagodzące. Tylko trzy lata więzienia. W specjalnej celi. Bez innych więźniów. Książki, wiedza medyczna, literatura na wyciągnięcie ręki. Gdybym tak źle się nie czuł, mógłbym zrobić nawet habilitację. Niedługo wrócę na łono społeczeństwa. Może nawet do swojej praktyki. Oczywiście wyjedziemy z miasta. Ja i córka. Jeszcze jest co ratować. Nikt się nie dowie. O tym, co zrobiłem żonie i temu draniowi. Będę znów owdowiałym doktorem z uroczą córką u boku. Po przejściach. Znów pełna kontrola.

Już mi się nie chce otwierać oczu. Znów jakieś głosy. Najpierw szepty, potem wyraźne głosy. W głowie. W samym środku. Zmuszam się do otwarcia oczu. Nade mną dwie głowy. Mój strażnik więzienny i jeszcze jeden mężczyzna. Uśmiechają się. Leżę na czymś podobnym do stołu operacyjnego. 

- Witamy, panie doktorze – uśmiecha się mój opiekun więzienny.

Czuję kompletną pustkę. Pewnie znów mi się coś stało i zabrali mnie do szpitala. Co oni mi zrobili? Co podawali przez te wszystkie lata?

- Czas na prezentację – dodaje stojący obok mężczyzna. – Proszę pozwolić, że się przedstawię. Jestem profesor X. Miałem zaszczyt prowadzić eksperyment. To mój asystent doktor Y.

- Był pan pierwszym uczestnikiem programu „Więzień w umyśle”. – doktor Y nie mówi, ale przemawia. – Z naszego punktu widzenia idealnym uczestnikiem. Lekarz neurolog, skazany za przestępstwo, którego nie popełnił.

- Program zakłada, - kontynuuje profesor X – że krótkie kary osób wybitnie wartościowych dla społeczeństwa, które przypadkiem uwikłały się w przestępstwo, będziemy zamieniać na więzienie odbywane w sferze umysłu. To oznacza, że karę trzech lat pozbawienia wolności odbył pan w trzy dni. To było takie więzienie farmakologiczne. Oczywiście nie jest pan jeszcze wolny. Musimy przeprowadzić pełne badania. Obawiam się, że mieliśmy trochę powikłań. Aktywizowaliśmy ośrodki ruchowe w pana korze mózgu, żeby uwierzył pan, że chodzi, smaku, żeby czuł pan jedzenie. Drażniliśmy też inne wyższe ośrodki kojarzeniowe. Stąd pana „goście” i różne wspomnienia. Nasłane przez nas myśli i pańskie własne zarejestrowane wymieszały się ze sobą. Niestety wystąpiły objawy uboczne w postaci lekkiego obrzęku mózgu i niedowładu. Musieliśmy pana leczyć, ale udało się bez przerywania eksperymentu.

- Oczywiście nasz program nie jest doskonały. – dodaje doktor X. – umiemy na razie wprowadzić pacjenta w bardzo proste otoczenie. Stąd tylko cela i jedna osoba odwiedzająca. Nie wiemy jeszcze jak zmieniać pory roku za oknem albo jak wydłużyć wrażenie czasu. Analiza pańskich myśli pomoże udoskonalić program.

- Mieliście dostęp do moich myśli? – jestem przerażony.

- Podczas eksperymentu nie. – w głosie doktora X słyszę entuzjazm. – Ale mamy je zarejestrowane. Umiemy je przetworzyć na normalny język. Zgodził się pan na to. Na wszelkie wykorzystanie wyników eksperymentu. W zamian za rezygnację z tradycyjnego więzienia. Podpisał pan zgodę. Wszystko zostało wcześniej ustalone z pana adwokatem. Teraz możemy przeanalizować wszystko o czym pan myślał podczas eksperymentu. Myśl po myśli. Wspomnienie po wspomnieniu.                      spacer.gif