JustPaste.it

Relacje stamtąd (cz.9)

Historia Mickey'a Robinsona, który przeżył wypadek lotniczy w sierpniu 1968 r.

Historia Mickey'a Robinsona, który przeżył wypadek lotniczy w sierpniu 1968 r.

 

 

 

 

 

f49c34a1d848f9421a1a4ecfe8d362b8.jpg

 

Piętnastego sierpnia 1968 r. Mickey Robinson[1] wraz z pięcioma innymi osobami wsiadł do samolotu. Mickey był nie tylko doświadczonym skoczkiem, ale również pasjonatem skoków spadochronowych, wręcz fanatykiem – kolejny lot był więc dla niego niczym innym jak tylko rutynową czynnością.

Samolot wznosił się, gdy silniki odmówiły posłuszeństwa. Pomimo wysiłków pilota samolot zaczął spadać. Ostatecznie, pędząc z prędkością około 160 km/godz. uderzył w gigantyczny dąb. Cztery osoby wydostały się z wraku o własnych siłach, ale Mickey i pilot pozostali wewnątrz. Zbiorniki z paliwem eksplodowały, i samolot zaczął płonąć. Paliwo rozlało się w jego wnętrzu, ochlapując ciała ludzi uwięzionych we wraku. Jeden z ocalonych powrócił, aby ich ratować. Było to trudne, gdyż uprząż Robinsona zaplątała się o wystające elementy konstrukcji. Jakimś sposobem ratującemu udało się rozerwać pasy i wyciągnąć Mickey’a. Po stłumieniu ognia na ciele Robinsona niosący mu pomoc uczestnik lotu powrócił do wraku po pilota, ale tamten spłonął żywcem.

Mickey tak relacjonuje swój stan na chwilę po wydobyciu z wraku: „Leżałem na ziemi, ciężko ranny. Skóra z mojego ramienia i ręki oderwała się i upadła na ziemię jak skóra pieczonego kurczaka. Moja twarz była poważnie rozcięta. Spytałem jak poważne są oparzenia. Odpowiedziano mi, że z powodu okopcenia nie mogą tego określić. Prawda była taka, że sądzili, iż nie dowiozą mnie żywego do szpitala”[2].

Ciężkie oparzenia objęły ponad 35% ciała Mickey’a. Zawieziono go do szpitala. Lekarze wezwali jego matkę i siostrę, aby mogły go ujrzeć po raz ostatni.

Gdy Mickey Robinson leżał w łóżku szpitalnym, doświadczył nagle przeżycia, które sam określa jako „zmieniające życie”. „W jednej chwili” – relacjonuje Mickey – „świat fizyczny zniknął, a mój wewnętrzny człowiek opuścił fizyczne ciało. Nie przebywałem już w pomieszczeniu szpitala – wkroczyłem w wymiar ducha. Natychmiast uświadomiłem sobie dwie rzeczy: to, że świat duchowy jest prawdziwym światem, oraz brak zmysłowej percepcji czasu. To było niezwykłe! Podróżowałem dokądś i nie panowałem nad tym. Nagle znalazłem się jak gdyby na końcu korytarza. Zaczęła otaczać mnie gęsta ciemność, i zobaczyłem, że jest ona miejscem oddzielenia. Przez zamykającą się przestrzeń przenikał snop najczystszego, najbielszego światła jakie kiedykolwiek widziałem. Przejście zamykało się coraz szybciej. Olśniło mnie zrozumienie tego oddzielenia. Wiedziałem, że jeśli te drzwi się zupełnie zamkną, to na całą wieczność zostanę odcięty od światła. Doświadczyłem głębokiego poczucia braku nadziei i przerażenia. Oddzielenie jest brakiem nadziei! Zewnętrzne oddzielenie jest udręką, w którą trudno uwierzyć. Chcę, żebyś wiedział, że gdzieś tam jest miejsce wiecznego oddzielenia. Dano mi nie tylko zobaczyć, ale i doświadczyć tego, jak to jest być wiekuiście oddzielonym. Zacząłem wołać do Boga.

Pytano mnie: ‘Czy byłeś chrześcijaninem, gdy to się zdarzyło?’ Tej nocy, gdy przywieziono mnie na oddział ratunkowy podobno (sam tego nie pamiętam) poprosiłem moją mamę o to, by wezwała księdza. On szybko do mnie przybył, namaścił mnie olejem i pomodlił się o mnie. Wtedy rozpoczął się we mnie proces pokuty. Kiedy leżałem na łóżku, śmiertelnie ranny, zawołałem: ‘Boże, żałuję! Proszę, daj mi jeszcze jedną szansę’ (…) Kiedy stałem na krawędzi wieczności, przed zamykającymi się drzwiami i wobec otaczającej mnie ciemności, wiedząc, że za sekundę na całą wieczność zostanę oddzielony od Źródła życia, zacząłem wykrzykiwać te same słowa, którymi modliłem się gdy byłem przytomny: ‘Boże, chcę żyć! Przepraszam! Proszę, daj mi kolejną szansę!’

Boża łaska i miłosierdzie są niepojęte! Natychmiast zostałem pochwycony do Nieba; cóż za kontrast! Wieczna beznadzieja wobec wiecznej miłości i pocieszenia. Teraz wiedziałem, że nigdy nie umrę. Miałem głęboką świadomość życia wiecznego, i zostałem z całą mocą zapewniony, że zawsze będę pocieszany i otoczony troską. Biblia mówi: ‘… w Jego obecności jest pełnia radości, po Jego prawicy jest rozkosz na wieki’. Chwała i moc Boga były wszędzie nade mną, pode mną, wokół mnie, i wibrowały przeze mnie.

Wówczas Pan zaczął objawiać mi przyszłe wydarzenia. Widziałem sekundy, dni, tygodnie, miesiące i lata, jakie są przede mną, wszystkie połączone ze sobą. Nie widziałem dnia za dniem, ale czas – nie wiem, jak Bóg to robi, ale On potrafi. Zobaczyłem siebie, spotykającego nieznanych mi ludzi jak gdybym ich znał; to było jak oglądanie czegoś w telewizji. Niektóre z wydarzeń zostały bardzo wyeksponowane w mojej wizji (…)

Pan powiedział mi, że wrócę na ziemię. Nie powiedział tego w języku, jakiego dziś używam, ale nagle przyszła do mnie świadomość tego, że powrócę. Natychmiast poczułem się jak latawiec na lince, którą ktoś naciąga. Zacząłem podróżować z powrotem do życia, które opuściłem i osiadłem w moim fizycznym ciele. Czułem, jak mój duch przeciska się przez ciało. Czy wyobrażasz sobie, jakbyś się czuł, będąc wiatrem wiejącym przez liście drzewa? Sądzę, że byłoby to podobne do tego, co czułem wchodząc z powrotem w moje ciało. Nagle mogłem znów widzieć moimi fizycznymi oczami i słyszeć fizycznymi uszami.(…)

Mickey spędził w szpitalu kolejnych 167 dni. Leczenie szpitalne trwało jeszcze wiele lat. Musiał przejść ponad 50 operacji. Żyje jednak do dziś, i składa świadectwo o dobroci Boga i oczekującej nas wieczności, którą spędzić możemy z Nim lub w oddzieleniu od Niego.



[1] Nagranie video wywiadu z M. Robinsonem (w języku polskim) zamieszczono pod adresem:

Video thumb

[2] Fragment relacji ze strony www.mickeyrobinson.com .