JustPaste.it

Tradycyjne wartości

Często słyszymy, że odchodzą w zapomnienie i trzeba je kultywować, ale czym tak naprawdę są tradycyjne wartości i co leży u ich podstaw?

Często słyszymy, że odchodzą w zapomnienie i trzeba je kultywować, ale czym tak naprawdę są tradycyjne wartości i co leży u ich podstaw?

 

Żeby nie błądzić po omacku czy pisać tylko o tym, co ja za tradycyjne wartości uważam, wpisałem w google to hasło. Tak więc tradycyjne wartości to przede wszystkim kultywowanie życia rodzinnego i tradycji religijnych. Często właśnie o tym mówią też konserwatywni politycy i zastanawiam się, w jaki sposób i jakimi ustawami mają zamiar tych wartości bronić.

Co rozumiemy przez tradycyjne wartości rodzinne? Przede wszystkim rodzinę wielopokoleniową, gdzie wszyscy członkowie rodziny żyją razem, a seniorzy rodu są traktowani z miłością i szacunkiem i nikt nie oddaje ich do domu starców. Tradycyjne rodziny były zwykle wielodzietne i po domu biegała gromadka słodkich dzieciaków. Dość sielankowa wizja. Czasami się spełniała, ale taki model życia miał przede wszystkim podłoże ekonomiczne. Wielodzietność brała się z braku wiedzy o antykoncepcji, a także z wysokiej umieralności niemowląt i dzieci. Większa ilość potomstwa zwiększała szanse na przetrwanie. W wielu umysłach pokutuje mit polskiej wsi, gdzie ludzie dożywają późnej starości. Tak, ale tylko ci najsilniejsi, którym udało się przeżyć dzieciństwo i mieli w życiu trochę szczęścia, bo umieralność niemowląt była naprawdę duża w czasach, gdy głód był często spotykanym zjawiskiem, a poziom medycyny nie pozwalał na utrzymanie ciąży zagrożonej. Dzieci były też najtańszą siłą roboczą. Tak. Ta gromadka nie biegała sobie beztrosko po łąkach i polach, tylko od małego była przyuczana do pracy, czasami ponad siły i kończyło się to wypadkami lub zwyrodnieniami stawów. Myślicie, że to się zmieniło? Teraz może i tak, ale jeszcze kilka czy kilkanaście lat temu regularnie czytałem doniesienia prasowe o dzieciach ulegających wypadkom właśnie przy pracy, głównie przy obsłudze maszyn rolniczych. Byli myślący i odpowiedzialni rodzice, którzy uczyli dzieci odpowiedzialności, ale nie wymagali niczego ponad ich siły i obdarzali je miłością. Byli też tacy, którzy traktowali dzieci tylko jako prawie darmowych robotników. Oczywiście mężczyzna był w domu stroną dominującą i on o wszystkim decydował, a wychowanie dzieci pasem było normą. Tylko ile z nich było katowanych i nikt nic o tym nie mówił? O ile teraz takie sprawy się nagłaśnia, choć i tak najpierw dochodzi do tragedii, to wtedy nikt się tym nie interesował. Jeśli takie tradycyjne wartości mają na myśli nasi politycy, to niech nie liczą na mój głos. Na mojej ulicy był taki przypadek, że na otwartej przestrzeni ojciec katował syna sztachetą. Każdy sąsiad mówił, jaki to biedny chłopiec, ale nikt nic nie zrobił. Zamiast takimi samymi argumentami wytłumaczyć ojcu, że posunął się za daleko, to patrzyli i nie robili nic. Tak samo z molestowaniem seksualnym i pedofilią. Myślicie, że kiedyś tego nie było? Błąd. Kiedyś się o tym nie mówiło. Na imprezach alkohol lał się strumieniami i większość uczestników padała pod stół. Nikt się nie przejmował tym, że dookoła biegały dzieci i nikt nie poczuwał się do odpowiedzialności za nie. Pamiętam z takich imprez, jak dorośli zachęcali mnie do opowiedzenia jakiegoś wierszyka i w ogóle traktowali jako maskotkę, a ja najzwyczajniej w świecie się bałem, bo zachowywali się jakoś dziwnie, inaczej. I do tego ten odór wódy. Jakby coś się stało któremuś z dzieciaków, to na ogół nie było nikogo wystarczająco trzeźwego, żeby zadzwonić do pogotowie czy założyć opatrunek, że o zawiezieniu do szpitala nie wspomnę. To była codzienność w dawniejszych czasach, a nie tylko w mojej rodzinie. 

Od czci i wiary odsądza się ludzi, którzy oddają starsze osoby do domu starców. Jak to tak można kogoś porzucić na starość. Ale czy ktoś się zastanowił, jak wyglądało ich życie rodzinne? Może ta starsza osoba zniszczyła im dzieciństwo i znacznie zmniejszyła szanse na normalne życie? Może to był alkoholik albo sadysta, który się nad nimi znęcał? Może jest to osoba chora, wymagająca całodobowej opieki i oni już najzwyczajniej w świecie nie dają rady? Oczywiście mogą to też być egoiści, którzy pozbywają się takiej osoby, jak niepotrzebnego mebla, ale tego nie wiemy, nie znając danej rodziny naprawdę dobrze. Owszem, kiedyś starzy ludzie mieszkali z rodziną aż do śmierci, ale nie było innego wyjścia. Po pierwsze była silna presja społeczna, a po drugie decydowały o tym względy finansowe. Wszyscy mieszkali w jednym domu nie dlatego, że chcieli, ale dlatego, że nie było ich stać na mieszkanie osobno. Dziś to się zmieniło. Ludzie mają wybór i nie wybierają kultywowania tradycyjnych wartości. 

Tradycyjne wartości odnoszą się też do religii. Oczywiście jedną z nich jest nierozerwalność więzi małżeńskich. Kiedyś rozwody zdarzały się bardzo rzadko, ale czy ludzie pozostawali ze sobą z miłości, czy z braku innego wyboru? Kościół katolicki promuje konkretny model życia rodzinnego i nie widzę z w tym nic złego. Pod warunkiem, że pozwala się ludziom wybrać model życia rodzinnego, zamiast go narzucać i pod warunkiem, że pod przykrywką tych tradycyjnych wartości nie toleruje się patologii w rodzinach. Religijność oznacza uznanie Kościoła za autorytet w prawie każdej dziedzinie życia. Nie ma w tym nic złego, jeśli ktoś sobie pozycję autorytetu wypracował i zasłużył na szacunek. Gorzej, jak pozycja autorytetu jest przyznawana na mocy tradycji i przyzwyczajeń. Wtedy przymyka się oko na wszelkie patologie występujące w organizacji mającej pełnić funkcję autorytetu. Wszyscy wiedzą, że ksiądz ma kochankę, ale cicho sza. Dziecko skarży się, że ksiądz je dotyka i dostaje lanie, bo jak to takie świństwa o naszym dobrodzieju opowiadać. W piekle będziesz się dziecko smażyć. Jak ktoś ma wątpliwości, to polecam raport Ryana o molestowaniu dzieci przez księży w Irlandii. Religijność w prosty sposób przekłada się na politykę. Księża nawołują z ambony, na kogo powinno się głosować, bo to jest kandydat reprezentujący wartości chrześcijańskie. Ciekawe, w jaki sposób reprezentowali wartości chrześcijańskie sycylijscy mafiozi, bo duchowni na Sycylii gorąco ich popierali. Sfinansowali budowę kościoła albo kaplicy, więc wielcy chrześcijanie z nich byli, a że przy okazji zabili kilka osób, a kilkaset sterroryzowali? Mało istotny szczegół. Politycy popierani przez Kościół nie zrobią nic, co by ich naraziło na utratę poparcia wiernych, a więc zmniejszenie liczby głosów w następnych wyborach. Tak więc ojciec Rydzyk mógłby wyłudzić ze Skarbu Państwa wiele miliardów złotych i żadna z obecnych partii nie zrobiłaby z tym nic, bo nie chciałaby się narazić. PiS nie chciałby stracić wyborców. PO nie ma na to odwagi. Lewicy już od dawna nie ma, a i tak z prawdziwą lewicą nie miała za wiele wspólnego, a Ruch Palikota to tylko zbieranina krzykaczy. Naprawdę chciałbym, żeby w Polsce była jakaś rzetelna antyklerykalna partia, które patrzyłaby Kościołowi na ręce i pokazywała wszystkie nieprawidłowości, jakie mają tam miejsce. Tak naprawdę to pomogłoby samej organizacji, bo musiałaby zacząć działać zupełnie uczciwie i oczyścić swoje szeregi z ludzi, którzy tego nie potrafią. Niestety takiej partii nie ma. 

 

Tak więc zastanawiam się, czym tak naprawdę są tradycyjne wartości i jak nasi konserwatywni politycy mieliby ich bronić. Jeśli mają zamiar stwarzać dogodne warunki dla kultywowania tych tradycji, to nie mam nic przeciwko. O ile będziemy mieli wybór, a nie będziemy tego robić z konieczności. O ile znowu będziemy mieli wielopokoleniowe rodziny z wyboru, a nie z braku pieniędzy na osiągnięcie samodzielności. O ile równolegle z promowaniem tradycyjnych wartości będzie się błyskawicznie reagować na wszelkiego rodzaju patologie, które z tego tytułu mogą mieć miejsce. Nie zapominajmy o tym, że tradycyjne wartości nosimy w sobie i jeśli ich tam nie ma, to żaden polityk nic z tym nie zrobi. Jednak marnie to widzę. Wigilia została sprowadzona do szału zakupów i konsumpcji, co tak samo udzieliło się zarówno młodym jak i starszym ludziom, którzy powinni stać na straży tradycji. Jestem ateistą. Od wielu lat nie brałem udziału w żadnej mszy. Na wigilię chodzę do kolegi, bo spędzamy ten czas w miłej i przyjaznej atmosferze mimo różnic poglądowych (on jest katolikiem).  Ostatnia rodzinna wigilia, na której byłem, skończyła się na oglądaniu jakiegoś głupiego serialu i nikt nie mógł się odezwać, żeby nie zakłócać projekcji. Tak więc od tradycyjnej wieczerzy w rodzinnym gronie ważniejszy staje się telewizor, bo jak się go wyłączy, to może się okazać, że nie mamy sobie nic do powiedzenia. Mogłoby się okazać, że jesteśmy dla siebie obcy i spotkania rodzinne stają się bezcelowe, a dawna tradycja dawno straciła swoje znaczenie.