JustPaste.it

Zamiast duszy miała muzykę

Mówiono, że Anna German zamiast duszy miała muzykę; że grała na swoich strunach głosowych jak nikt; że była wygnańcem z anielskich chórów, skazanym na trudny człowieczy los.

Mówiono, że Anna German zamiast duszy miała muzykę; że grała na swoich strunach głosowych jak nikt; że była wygnańcem z anielskich chórów, skazanym na trudny człowieczy los.

 

 

 

 

Dzieciństwo spędziła w Rosji, młodość we Wrocławiu, większość swojego artystycznego życia w Warszawie. Ale w latach 60. i 70. była pierwszą polską gwiazdą piosenki światowego formatu.

Muzyka

Gdyby Anna German żyła do dziś, byłaby zapewne obok Ireny Santor jedną z nestorek polskiej piosenki, powszechnie kochaną i szanowaną. Za życia możliwościami wokalnymi mogła się równać z najlepszymi ówczesnymi piosenkarzami świata.

Debiutowała w 1960 roku we wrocławskim teatrze studenckim Kalambur. W 1963 na międzynarodowym festiwalu piosenki w Sopocie zdobyła II nagrodę za wykonanie utworu „Tak mi z tym źle”.  Rok później przyszły kolejne nagrody za „Tańczące Eurydyki”, w Opolu i ponownie w Sopocie. W 1965 wygrała Opole piosenką „Zakwitnę różą”. Następnego roku podpisała trzyletni kontrakt w włoską firmą fonograficzną CDI, a w 1967 już koncertowała w paryskiej Olimpii i na festiwalu w San Remo.

Pasmo sukcesów przerwał bardzo ciężki wypadek samochodowy, jakiemu uległa we Włoszech. Hanka Bielicka powiedziała o niej, że „była dosłownie pozszywana z kawałków, z plastykowymi wstawkami w miejsce brakujących żywych tkanek. (...) Bardzo cierpiała”.  Rekonwalescencja trwała trzy lata. W tym czasie napisała książkę pt. Wróć do Sorrento, o swej pracy artystycznej we Włoszech. Po wyzdrowieniu w 1970 roku ponownie zdobyła w Opolu nagrodę za piosenkę „Człowieczy los”.

Wymienianie festiwali i nagród, jakie na nich zdobywała, zabrałoby sporo miejsca. Lepiej posłuchać jej krystalicznego głosu w pełnych liryzmu i mądrości utworach choćby na Youtube’ie, gdzie są słuchane i komentowane do dziś. Większość jej piosenek stała się przebojami.

Jako jedna z nielicznych piosenkarek zza żelaznej kurtyny koncertowała na ówczesnym Zachodzie: we Włoszech, USA, Wielkiej Brytanii, Kanadzie, Australii. Ale chyba poza Polską najbardziej była kochana w byłym Związku Radzieckim. Do dziś w Rosji, na Białorusi i Ukrainie są jej aktywne fankluby organizujące koncerty z udziałem znanych artystów śpiewających wykonywane przez nią utwory. Przychodzą na nie setki i tysiące widzów. Dziesiątki stacji telewizyjnych je emitują. Może dlatego, że tam się urodziła, a może dlatego, że — jak twierdzi jej mąż — śpiewała w sposób bliski rosyjskiej duszy. Przed salą koncertową Rossija w Moskwie jest aleja z wmurowanymi w chodnik siedemdziesięcioma gwiazdami z nazwiskami artystów zasłużonych dla kultury rosyjskiej. Ostatnia z nich to gwiazda Anny German — przyznana jedynej nie-Rosjance. Ma nawet swoją prawdziwą gwiazdę — jej imieniem i nazwiskiem nazwano niewielką asteroidę o numerze 2519 krążącą wokół Słońca pomiędzy Marsem a Jowiszem.

„Człowieczy los”

Słowa jej bodaj największego przeboju: Człowieczy los nie jest bajką ani snem. / Człowieczy los jest zwyczajnym, szarym dniem. / Człowieczy los niesie trudy, żal i łzy. / Pomimo to można los zmienić w dobry lub zły. // Uśmiechaj się, / do każdej chwili uśmiechaj, / na dzień szczęśliwy nie czekaj, / bo kresu nadejdzie czas, / nim uśmiechniesz się chociaż raz — można w pełni zrozumieć i docenić jedynie, znając okoliczności jego powstania i życie jego wykonawczyni. A ono nie oszczędziło Annie German trudnych momentów.

Urodziła się na terenie Związku Radzieckiego w czasie stalinowskiego terroru. Ojca znała tylko z opowiadań. NKWD rozstrzelało go w 1936 tylko za jego niemieckie pochodzenie. W Polsce pojawiła się tuż po wojnie wraz z matką i babcią. Sprowadził je w ramach repatriacji drugi mąż jej matki — oficer Wojska Polskiego. Zamieszkali we Wrocławiu. Tam też w 1960 roku Anna German ukończyła z wyróżnieniem geologię na Uniwersytecie Wrocławskim. W tym samym roku poznała swojego przyszłego męża — Zbigniewa Tucholskiego.

Potem w błyskawicznym tempie rozwijała się jej kariera piosenkarska, przerwana u szczytu przez wypadek, który nieomal pozbawił ją życia. W 1970 roku wraca na estradę. Znów tworzy, komponuje, śpiewa, występuje w filmach, by w połowie lat 70. dowiedzieć się, że ma raka. Walczy z nim, ale ten w 1980 roku odzywa się ponownie, w kościach, i już w szybkim tempie wyniszcza jej zdrowie. Dwa lata później Anna German umiera przedwcześnie w wieku 46 lat.

We wspomnieniach przyjaciół pozostała symbolem dobroci, łagodności i miłości. Zapytana kiedyś, co to znaczy szczęście, odpowiedziała, że szczęście to zobaczyć kogoś, kto się do ciebie uśmiechnie w windzie, gdy ktoś na ulicy zwróci się do ciebie uprzejmie, gdy wysypiesz okruszki na balkon dla ptaków, które je podziobią i zaćwierkają. Każda chwila może być dla nas szczęściem, codzienne zwykłe życie. Rzeczy wielkie są zbyt rzadkie i najczęściej nieosiągalne.

Piosenkarz Andrzej Dąbrowski powiedział o niej: „Chyba nie ma na świecie człowieka i takiej sytuacji, która mogłaby ją wyprowadzić z równowagi. Zawsze spokojna, mówiąca łagodnym głosem w najbardziej skomplikowanych sytuacjach. Nigdy z jej ust nie usłyszałem wulgarnych słów”. Potwierdziła to Irena Santor, mówiąc, że „z jej postawy, wypowiedzi czy zachowania wnosiło się, że jest człowiekiem prawym i dobrym”. Reżyser Janusz Horodniczy opisał ją podobnie: „Mówiła piękną polszczyzną, zawsze cicho, prawie szeptem, stwarzając wokół siebie specyficzny klimat spokoju, zgody i równowagi. Kochała ludzi, świat i wszystko, co na nim żyje. Anna czuła się zażenowana faktem, że jest kimś. Potrafiła więc wyolbrzymiać zasługi zupełnie przeciętnych osób. Dla niej każdy był wielki i godny szacunku”. Dla Jerzego Ficowskiego, poety i autora tekstów piosenek, była istotą „najdelikatniejszą z delikatnych, a zarazem najdzielniejszą z dzielnych”. Jego zdaniem nie znała zawiści, nigdy nie próbowała nikogo zdominować ani dać odczuć, że kogoś nie lubi czy potępia. Była inna niż reszta artystów — „święta”. W jego osobistym odczuciu „duży wpływ [na to] miało jej protestanckie wychowanie (...) o czym długo nikt z grona jej znajomych nie wiedział”.

Wiara

Przodkowie Ani ze strony matki pochodzili z holenderskich, a dokładnie fryzyjskich menonitów, czyli protestantów, którzy jeszcze za caratu wyemigrowali z Holandii i osiedlili się na Podkaukaziu, na Kubaniu. Jednak już w Rosji jej babcia została adwentystką dnia siódmego. Przodkowie ze strony ojca byli Niemcami, a dziadek był nawet pastorem baptystów.

Jednak największy wpływ na wrażliwość i duchowość Anny German wywarła właśnie jej babcia, która ją właściwie wychowywała i jeszcze jako nastolatkę często zabierała do kościoła adwentystów we Wrocławiu. Później kontakt Anny German z Kościołem uległ rozluźnieniu. Ale pod koniec życia, gdy już była bardzo chora, po dwóch tygodniach czytania niemieckiej Biblii babci, poprosiła o chrzest — taki biblijny, przez zanurzenie w wodzie. Z uwagi na jej stan chrzest odbył się w domu, w wannie. W ten sposób Ania stała się pełnoprawnym wyznawcą Kościoła Adwentystów Dnia Siódmego.

To był ostateczny krok w jej powrocie do Boga i Kościoła swej młodości. Choć i wcześniej w sprawach zasad wiary, które w dzieciństwie wpoiła jej babcia, Anna zawsze była bardzo stanowcza. Gdy pewnego razu w chorobie odwiedził ją jakiś bioenergoterapeuta i zaproponował uleczenie jej taką samą mocą, jaką posiadał Jezus, który jego zdaniem wcale nie był Bogiem — Anna natychmiast wyprosiła go z domu. Sama o sobie mówiła, że to, iż nie lubi mocnych słów, kwiecistej mowy, alkoholu czy papierosów, zawdzięcza babci.

W ostatnich dniach życia ułożyła słowa i skomponowała muzykę do kilku biblijnych psalmów, między innymi 18. i 23., do hymnu o miłości z Pierwszego Listu Pawła do Koryntian oraz do modlitwy „Ojcze nasz”. Ta modlitwa była jej ostatnią pieśnią, którą zaśpiewała. Powiedziała wtedy, że jeśli wyzdrowieje, to już nie będzie śpiewała na estradzie, ale tylko w kościele dla Pana Boga. Zmarła 25 sierpnia 1982 roku.

Po jej śmierci jej mąż postanowił osobiście zgłębić to, w co wierzyła, i kilka miesięcy później również on został ochrzczony przez zanurzenie. Matka Anny German także zdecydowała się wrócić do Kościoła swej młodości, ale uczyniła to dopiero w 2003 roku, dając się ochrzcić w wieku 90 lat w baptysterium warszawskiej parafii Kościoła Adwentystów Dnia Siódmego przy ul. Foksal 8.

Andrzej Siciński

 

[Cytaty pochodzą z książki Marioli Pryzwan Największy Elf świata — wspomnienia o Annie German, Wydawnictwo Domena, Warszawa 1999. Artykuł ukazał się w miesięczniku „Znaki Czasu” 7-8/2012].