JustPaste.it

Armstrong – upolowana czarownica

Nigdy nie przepadałem za Lance’em Armstrongiem, wielkim kolarzem, siedmiokrotnym triumfatorem największego wyścigu świata.. Uważałem bowiem i uważam, że dołożył swoją cegiełkę, udoskonalił ideę ścigania drużynowego, zabijającą możliwość swobodnego rozwijania talentów i karier wielu znakomitym kolarzom.

 Jednak ostatnią decyzję Amerykańskiej Agencji Antydopingowej, pozbawiającą Armstronga wszystkich tytułów i dyskredytujących jego dokonania, począwszy od 1998. roku, uważam za haniebne i skrajnie nieuczciwe. Wreszcie mogą odetchnąć, dopadli czarownicę, na którą polowali od 11. lat.

Już w 1993. roku, w wieku 22. lat został mistrzem świata ze startu wspólnego. Odnosił wiele sukcesów i jego kariera znakomicie się rozwijała. Aż do roku 1996., kiedy wykryto u niego raka jądra. Po roku „straconym” na leczenie powrócił w 1998., a roku później, jego gwiazda świeciła już pełnym blaskiem – wygrał Tour de France. Po raz pierwszy, bo wygrywał jeszcze sześciokrotnie, rok po roku. Nikt przed nim tego nie dokonał i nie widać na horyzoncie nikogo, kto mógłby się do tego wyniku zbliżyć.

Niemal od razu po powrocie do ścigania, w wyniku osiąganych sukcesów znalazło się wielu, którzy nie wierzyli w to, że wyniki, jakie osiąga, są wynikiem ciężkiej pracy i niebywałego talentu. Stawali się jego zajadłymi wrogami, którzy postawili sobie jeden cel: zniszczyć Armstronga. Pewien amerykański dziennikarz, który postawił sobie taki właśnie cel, prowadził przeciw niemu nieustającą krucjatę. Nie ustawał w wysiłkach, aby go złapać na dopingu.

I tak, w 2004. Roku wykryto pochodne zabronionego środka EPO w próbce krwi kolarza, ale próbce z ’99. roku. Nie było w tym nic dziwnego, z dwóch powodów. Po pierwsze, Armstrong otrzymywał dawki EPO w dwa lata wcześniej, w związku z chorobą, a po drugie, EPO zostało wpisane na listę środków niedozwolonych w 2001. roku. Musiało minąc sporo czasu, zanim organizm człowieka oczyścił się z tego specyfiku. Armstrong więc, co nie powinno nikogo dziwić, został oczyszczony z podejrzeń o doping i… wygrał kolejny (6.) Tour de France.

Lance-Armstrong-_cc_small.jpg

Od kilkunastu lat jestem namiętnym oglądaczem francuskiego wyścigu i byłem świadkiem (przed telewizorem rzecz jasna) wszystkich zwycięstw Lance’a w Tour de France. Niesamowite były jego pojedynki z Janem Ullrichem, znakomitym kolarzem niemieckim, dla którego Amerykanin był przeszkodą nie do przejścia. Tylko raz wygrał wielki tour, wtedy, kiedy Armstrong był nieobecny, w ’97.(właściwie był drugi, ale zwycięzcę zdyskwalifikowano za doping).

Jak wspomniałem na wstępie, nie przepadałem za Armstrongiem. W wielkim turze widac było jak pracuje na niego drużyna, jak ustawia się zawodnikom ich „miejsce w szeregu" i to wielu miłośnikom kolarstwa (w tym mnie) niezbyt się podoba. Jednak mimo to, jego wielkość była niezaprzeczalna, niekwestionowana. Często jadąc z innym kolarzem, spoglądając mu w oczy i dając znak ręką, odjeżdżał, zupełnie tak, jakby nagle włączył się w jego rowerze napęd odrzutowy, zostawiając rywala przecierającego oczy ze zdziwienia. Przeciętny kolarz tego nie dokona i takich obrazków się po prostu nie zapomina, bo wyjątkowo rzadko się zdarzają. Rzadko, nie licząc przypadków Armstronga.

Kolarstwo uważane jest za najbardziej skażoną dopingem dyscyplinę sportu. Masa zawodników i działaczy (głównie lekarzy i menadżerów) oskarża się i udowadnia stosowanie dopingu. Cała masa zawodników ma w swoje karierze „przerwę w życiorysie” w postaci czasowej dyskwalifikacji za doping. Niektórzy nie mogą się z tym pogodzić i postanawiają pociągnąć za sobą innych, lub pomówić ich, nie dopuszczając możliwości, aby ktoś, nie stosując dopingu był lepszym kolarzem od nich. Jednym z takich zawodników był Francuz Simmeoni. Posądził on lekarza ekipy, w której startował o aplikowanie zawodnikom dopingu, co doprowadziło do skazania lekarza, bliskiego współpracownika Armstronga. Armstrong wkrótce jednak mógł poczuć smak zemsty.

Podczas jednego z etapów w wielkim turze francuskim Simmeoni, niezagrażający nikomu z czołówki klasyfikacji generalnej mógł wygrać etap. Amerykanin mu jednak na to nie pozwolił. Zupełnie, zdawałoby się bez sensu i bez potrzeby zaangażował całą swoją drużynę, a co za tym idzie resztę peletonu, w pościg za francuzem. Oczywiście nie tylko go dogonili, ale zostawili daleko w tyle. Amerykanin miał później powiedzieć, że dopóki on będzie w peletonie, Simmeoni nigdy nie odniesie sukcesu. Jak powiedział, tak zrobił, zresztą Francus, którego nienawiść do Lance’a jeszcze wzrosła, nawet specjalnie nie próbował.

Ściśle przestrzegał też Lance Armstrong pewnych niepisanych reguł panujących w peletonie kolarskim. Czegoś w rodzaju kodeksu honorowego. Otóż jeśli któremuś z najgroźniejszych jego rywali przydarzyła się jakaś kraksa, czy awaria roweru, natychmiast zarządzał zwolnienie tempa i „czekanie” na pechowca. Podobnie zresztą postępowali inni, np. Jan Ullrich.

Żaden inny kolarz nie był tak gnębiony, zaskakiwany i kontrolowany jak Lance Armstron. Wchodzono do jego pokoju hotelowego z pobudką na kontrolę w czasie Tur de France nawet o 4. w nocy. Nigdy nie wykryto w jego organizmie niedozwolonego środka, a wszelkie oskarżenia oparte są na pomówieniach innych kolarzy, z których wszyscy mieli „w papierach” dyskwalifikacje da doping.

Nie można było dopaść Armstronga podczas trwania blasku jego kariery, ale to nie oznaczało końca polowania myśliwych. Armstrong wydał ponad 2 mln dolarów na udowadnianie, że jest niewinny. Jego ukaranie więc spowodowanie jest wyłącznie na podstawie pomówień, zwierzeń i zeznań innych kolarzy, którym w przeszłości doping udowodniono. Na tej podstawie, naz podstawie zawiści, zazdrości, chęci pomniejszenia własnej winy, zniszczono legendę.

Sportowca, który swoją walką na szosie i w salach szpitalnych, zapisał niepowtarzalne karty w historii sportu. Karty, które inni, gorsi sportowcy i żądni sensacji dziennikarze chcą opluć, zamazać, a najlepiej wyrwać z księgi zapisanej historią sportu.

Lance Armstrong nie ma siły już walczyć. Zrezygnował, a hieny odtańcują taniec zwycięstwa, wyjąc z zachwytu nad dorwanym rannym zwierzęciem, delektując się smakiem jego krwi.