JustPaste.it

Wielki pożar – my pamiętamy

Niebo było czerwone, budząc grozę szczególnie nocą.

Niebo było czerwone, budząc grozę szczególnie nocą.

 

Moje miasto możnaby nazwać miastem klęsk żywiołowych. W ostatnich dwudziestu latach miasto doświadczyło trzech i to o niespotykanej skali. Dwie potężne powodzie, z którymi przyszło zmierzyć się wielu miejscom w Polsce i pożar. Największy pożar w Europie po II wojnie światowej. Podobnie jak wielu mieszkańców, nigdy nie zapomnę tego pożaru. Właśnie mija dwadzieścia lat od jego wybuchu.

Było wtedy najgorętsze lato, jakie pamiętam. Od trzech miesięcy nie padało. Miałem wtedy dwa dni wolnego i po uprzednim pomalowaniu sufitów, wziąłem się za tapetowanie ścian w swoim mieszkaniu. Zapach farb, rozpuszczalnika i kleju oczywiście wykluczał zamykanie okien, zważywszy na tropikalną niemal temperaturę powietrza. Odgłosy syren jeżdżących wozów strażackich nie robiły na nikim wrażenia, przecież w takich warunkach, co chwila się coś, gdzieś paliło. Jednak tego dnia, gdzieś od ok. południa, wozy wyły niemal bez przerwy. Szybko się jednak sprawa wyjaśniła, lokalne radio podało informację o pożarze lasu w pobliżu Solarni, miejscowości nieopodal Kędzierzyna. Nie spałem jednak tej nocy. Swąd dymu był nie do zniesienia, ludzie zamykali okna, ja musiałem zadowolić się to zamykaniem, to otwieraniem ich, wymieniając inhalację z klejowo-rozpuszalnikowej na dymową. Wieczorem było już wiadomo, że to nie jest jakiś tam pożar.

Ogień kierował się na północ, w stronę Kędzierzyna i zewsząd przybywało straży. Niebo było czerwone, budząc grozę nocą, w dzień budził ją gryzący dym. Zaczęły docierać do nas niepokojące komunikaty o zbliżaniu się ognia do Zakładów Chemicznych w Blachowni, dzielnicy miasta. Zagrożone miały być wielkie zbiorniki z chemikaliami. Ludzie zaczęli kreślić czarne wizje o konsekwencjach, gdyby ogień dotarł do OXO, nowej, unikatowej w skali europejskiej instalacji chemicznej w kędzierzyńskich Azotach. Wtedy miasto mogłoby być zmiecione z powierzchni ziemi, takie przekonanie owładnęło mieszkańców i nie było ono kompletnie surrealistyczne.

Pożar był kompletnie nieprzewidywalny, rozprzestrzeniał się wierzchołkami drzew i wybuchał samoistnie. Po prostu, na skutek warunków jakie się wytwarzały, nagle powstawała kula ognia „z niczego”, rozpalając pożar w nowym miejscu. Wielokrotnie takie przypadki odcinały strażakom drogę „ucieczki”. Dwóch z nich zginęło, w tym jeden „nasz” ochotnik. Drugi to strażak zawodowy z Raciborza. Wielu odniosło rany.

ad1e3469ad960bebc3b71b818217acc0.png

Przez wiele nocy niebo rozświetlała złowieszcza , mieniąca się różnymi odcieniami czerwieni łuna. Ogień rozprzestrzeniał się pięć dni, dopiero po tym czasie zatrzymano jego „marsz” i zaczęto gasić obrzeża. Mogło się tak stać dzięki użyciu niezwykłych sił i środków. W akcji brało udział około tysiąca wozów strażackich(!) i ponad dziesięć tysięcy ludzi. Ale i samoloty, śmigłowce, pociągi, a nawet czołgi.

Przez dwa tygodnie, od chwili opanowania rozprzestrzeniania się ognia, gaszono i dogaszano pożar. Spłonęło ponad dziewięć tysięcy hektarów lasów. O dziwo, nie spłonął żaden budynek, nie ucierpiał żaden zakład przemysłowy chociaż teren, właśnie z powodu tych zakładów, chemicznych w dodatku, jest wyjątkowo niebezpieczny i „łatwopalny”.

Z czasem, a rozpoczął się wrzesień i rok szkolny, łuna na niebie gasła, syreny jadących wozów wyły coraz rzadziej, aż w końcu zamilkły i jedynie swąd, kiedy wiatr powiał od strony zgliszcz, budził niepokój, ale teraz już mniejszy. I jakoś dziwna była ta cisza, tak bardzo wyczekiwana, bez tych wyjących, bohaterskich wozów.

Dzisiaj, kiedy jest jakiś większy pożar, słychać wozy a „tuż nad naszym wieżowcem” latają śmigłowce ze zbiornikami na wodę, ludzie z niepokojem pytają siebie nawzajem:, „Co się pali? Gdzie? Ile baniaków już wylał ten helikopter?”. Bo zawsze wraca obraz tamtych, strasznych dni, od 26. sierpnia do 12. Września 1992. roku.

_____

A pięć lat później przyszła powódź. Największa klęska w dziejach naszego kraju, która nasz region i miasto dotknęła w sposób wyjątkowo bolesny. I po trzynastu latach znowu. Czyżbyśmy byli skazani na kolejny atak żywiołu? Czy to tylko kwestia czasu? Miejmy nadzieję, że nie, że limit złych doświadczeń już się dla nas wyczerpał.