JustPaste.it

Ucieczka część 1

Opowiadanie na podstawie snu. Więzienie to okropne miejsce, wolność jest o wiele lepsza. Jednak w niej też wszystko prowadzi do "Ucieczki". Zawiera treści nie dla osób wrażliwych.

Opowiadanie na podstawie snu. Więzienie to okropne miejsce, wolność jest o wiele lepsza. Jednak w niej też wszystko prowadzi do "Ucieczki". Zawiera treści nie dla osób wrażliwych.

 

                 Każdy czyn odpowiadający za czyjąś śmierć powinien zostać ukarany. Każda myśl prowadząca do złej akcji powstrzymana, a sprawianie komuś cierpienia oddane w takiej samej formie. Wszystko, przez co giną ludzie, to, co ich niszczy powinno nigdy nie zaistnieć. Nie da się jednak tego osiągnąć. Miałoby to skutki takie jak wyginięcie rasy ludzkiej. Człowiek to z natury bezwzględny egoista, nietroszczący się o drugą osobę. By zmniejszyć ilość zła na świecie powstają więzienia i sądy. Coraz więcej zboczeńców, pedofilii, chorych psychicznie, zoofilii, sadystów, gwałcicieli, morderców i złodziejów trafia do tych miejsc, gdzie muszą odsiedzieć czas wyznaczony im na przemyślenie tych grzechów. Czasem jest to bezcelowe, ukarany musi zostać uśmiercony lub pozostawiony w ciemnym pokoju głodowi i powolnej śmierci, aby poczuł ból swojej ofiary. Wraz z rozwojem narodów, więzienia stają się coraz bardziej luksusowe, a więźniowie mają warunki lepsze niż ludzie żyjący na wolności. Powinni cierpieć. Teraz coraz częściej jest to kilku lub kilkunastoletni pobyt w hotelu. Każdy bezdomny biedak próbowałby popełnić przestępstwo, by trafić w to miejsce. Wszystko, aby nie umrzeć z głodu.

Mury mające na celu zebranie najgorszych zbrodniarzy z całego świata wybudowano w najdalej wysuniętym na północ miejscu w Kanadzie, gdzie obładowani bronią strażnicy wraz ze swoimi specjalnie szkolonymi psami starannie pilnują małych grupek skazańców, by ci nie zrobili żadnych głupstw. Oczywiście nie zwracali uwagi na samobójstwa. Było im to obojętne. Czekali, aż w końcu każdy dostając porcję jedzenia zginie bez ponownego ujrzenia świata zewnętrznego. Opieka pielęgniarska była tylko na pokaz, by zaleczyć pomniejsze rany. Aby pozostawić człowieka przy życiu. Żeby jeszcze trochę pocierpiał za to, co zrobił innym ludziom.

Nikogo nie obchodziło to, że jest to więzienie mieszane. Nikt nie mógł tu uprawiać seksu, choć zdarzały się pary próbujące tego dokonać. Mieli wtedy dwie opcje, szybko rozpocząć i skończyć, by się udało lub zostać złapanym i wciśniętym na przynajmniej trzy tygodnie do izolatki. W większości przypadków bez jedzenia. Brutalność miała być okazana najgorszym śmieciom rasy ludzkiej. Osoby będące w miarę ciche i spokojne otrzymywały to samo w zamian. Istniały wyjątki, w których ponosiło strażników. Zirytowani dobrym sprawowaniem więźniów prowokowali ich do działania. Karali bez powodu. Nikt jednak nie mógł podnieść ręki na ochroniarza i jego partnera uzbrojonego od szyi w dół.

Najcięższe przypadki posiadały czarne, metalowe ochraniacze na nadgarstki na prawych rękach. Byli to ludzie, którzy zabili lub zabijali więcej niż dziesięć osób w ciągu jednego dnia. Ci, którzy swoją inteligencją potrafili przerazić. Takich próbowano zastraszać i karać za nic. Strażnicy byli w stosunku do nich bezwzględni. Jednak oni również maskowali swój strach przemocą. Być może dla tego do końca swoich dni musieli zostać w tym więzieniu. Też byli na swój sposób ukarani, choć sami nie byli tego świadomi. Do samego końca mogli wymachiwać bronią w każdą stronę nie zostając osądzonymi. Mieli podobny status do więźniów. Różniły ich tylko nieco lepsze warunki do umierania.

Dla niewtajemniczonych plotkarzy z zewnątrz wsadzanie osób około osiemnastego roku życia mogło być jedynie śmieszne. W końcu, co taka młoda osoba mogła zrobić? Ludzie nie byli i wciąż nie są świadomi, jakie okropieństwa potrafi zrobić człowiek niezależnie od jego wieku. Stan umysłu zależy od tego jak wychowana została dana osoba. Czy dziecko było bite lub dręczone. W każdym siedzi mały demon, któremu powoli, z dnia na dzień, wyrastają coraz to dłuższe rogi. Ci, którzy zostaną bez ciepła oraz przyjaźni zostaną przemienieni w małe bomby. W ich głowach zaczynają wić się nie tylko samobójcze, ale i ludobójcze myśli. Z czasem przeradzają się one w czyny. Wszystko to prowadzi to odludnego miejsca. Więzienia. Samotności.

Jedna z najmłodszych osób spędzających swoje dożywocie w tym miejscu miała na koncie zabicie dziesięciu uczniów i trzech nauczycieli. Wśród więźniów rozpowszechniły się plotki zasiane od strażników. Podobno podpalenie szkoły osoba ta planowała od dwóch lat. Został oskarżony tylko jeden uczeń, inni oczyszczeni z zarzutów.

Mimo zdziwienia, „Kto mógł takie coś zrobić?” odpowiedź nie była jednoznaczna. Wielu osobom, na myśl przychodzi szaleniec. Ewentualnie pojawia się przed oczami obraz brzydkiego, zapuszczonego mężczyzny z przetłuszczonymi włosami. Dziwnym trafem owej zbrodni nie popełnił chłopak. Zrobiła to w pełni świadoma swojego czynu osiemnastoletnia dziewczyna o długich, farbowanych na biało, niczym czysta kartka papieru, włosach i niebieskich oczach. Jak bardzo szalona musiała być? Z tego, co wyglądało – ani trochę. Stwarzała wrażenie normalnej nastolatki, wchodzącej w okres pełnoletniości. Prawdopodobnie próbowała w tym miejscu udawać twardą, ostrą i nieżałującą dokonanej rzeczy. Ludzie z więzienia nie znali jej imienia. Nie zdążyła go wyjawić. Wyglądała, jakby chciała to zrobić w pierwszy dzień, gdy trafiła do tego więzienia. Gdy szła z paroma osobami do stolika w stołówce, ktoś dla żartu podstawił jej nogę. Runęła na ziemię brudząc owego cwaniaczka. Wywołało to małą bójkę. Nie minęło parę chwil, by strażnicy zareagowali. Jednak, gdy miała otrzymać swoją karę ktoś stawił się przed nią. Wysoka, czarnowłosa postać z prostą grzywką zasłaniającą oczy. Po kształcie ciała łatwo wywnioskować było, że stał przed nią mężczyzna. Gdy na nią spojrzał, jego delikatne rysy twarzy przywodziły jej na myśl dziewczynę lub bardzo dziewczęcego chłopca. Dzięki różnicy wzrostu osiemnastolatka dojrzała kolor jego tęczówek. Były niebieskie jak poranne niebo. Delikatne. Ich błękit przeplatał się z odcieniami szarości. Aby odwrócić uwagę strażników od dziewczyny, czarnowłosy uderzył z wielką siłą strażnika w twarz. Nim runął na ziemię powalony przez ochroniarza, spytał ją ile ma lat. Jakby nie obchodziło go jej imię. Słysząc jej wiek, uśmiechnął się i nazwał ją „Four”. Chwilę szarpał się z mężczyznami, jednak uległ po paru uderzeniach. Został wyprowadzony ze stołówki. Białowłosa już go nie widziała, mimo że wodziła wiele razy między sylwetkami więźniów.

Nie wszyscy byli jednak tacy źli. Tutaj, gdzie byli w swoim żywiole, znajdowali przyjaciół. Niektórzy mieli zamiar nawracać się, by chociaż ich dusze po śmierci były czyste. Najlepszym, a zarazem najdziwniejszym, w tym wszystkim był fakt, że nikt nie prowadził wojen o religię. Każdy tu troszczył się o własną wiarę, własne zbrodnie i nie obchodziło go, czy druga osoba jest ateistą, katolikiem, muzułmaninem czy jeszcze kimś innym. Tego ludzie żyjący poza więzieniem mogli się uczyć od nich. Wszyscy byli wsadzani do jednych cel, do jednych murów. Czasem były prowadzone wojny o kolor skóry, jednak nie w wielu przypadkach. Niektórym po prostu nie chciało się sprzeczać o takie głupoty, wszyscy byli na takich samych warunkach. Strażnicy próbowali szybko rozdzielać kłótników. Wszystko było prawie jak w normalnym świecie zewnętrznym...

            Najcichszym przypadkiem był jeden z zarazem najcięższych przeprowadzonych do murów owego więzienia aż z Europy. Była to dość wysoka dziewczyna o sięgających do połowy jej pleców brązowych włosach, które przeplatała barwa rudego. Nazwała się nie pytając innych o zdanie „Nike”, ponieważ znaczy to „Zwycięstwo”. Wszyscy wiedzieli, że to nie było jej prawdziwe imię. Ciekawscy próbowali zaglądać w dokumenty od strażników, w których widniały jej podpisy, jednak dawały one jedynie wskazówkę, inicjały. Nic więcej. Na świecie było tyle różnych imion. Dziewczyna ta miała trójkolorowe oczy, których barwę można było różnie określić, zależnie od gry światła. Odcienie tęczówek zmieniały się jakby nosiła soczewki. Najpierw miała kolor zielony, nagle ten po kilku godzinach lub na następny dzień zmieniał się w szary, a później w niebieski. I tak w kółko, zależnie od słońca, można było obserwować barwy jej oczu, które niekiedy łączyły się ze sobą tworząc ciekawe odcienie. Ruda była spokojna i niesamowicie opanowana. Nie była towarzyska, zwykle samotnie przesiadywała w cieniu czytając książki, o które błagała strażników. Czasem udzielała się w sportach, jakie uprawiano na podwórzu. Nie była typem normalnej kobiety. Zachowywała się raczej jak chłopczyca, jakby próbowała być mężczyzną. Ubierała się w luźniejsze rzeczy, które wygrywała ze strażnikami w zakładach. Nie dbała o swój wygląd, ani też stosunki z innymi. Typowy samotnik, osoba zamknięta w swoim świecie, do którego nikogo nie chce dopuścić.

Kolejnego ciepłego dnia, gdy połowa skazańców spędzała dzień na dworze, Nike siedziała przy samej kracie. Za owym tworzywem, a przed murem chodziły wyszkolone psy, które wypuszczone z klatki nie wahałyby się zabić człowieka, który nie jest ich panem. Ostre szczęki i głód w oczach sprawiały, że normalni więźniowie nie zbliżali się do nich. Jedynie rudowłosa dziewczyna nie bała się siadać koło psów. One ją ignorowały. W niczym im nie przeszkadzała. Była cicha, spokojna. Ruszała się tylko po to by odgarnąć opadającą jej na prawe oko grzywkę oraz, by przewrócić kartkę przeczytanej kilkanaście razy książki. Wtapiała się w otoczenie, nie była agresywna. Inna od „normalnych”, tutejszych więźniów. Dlatego psy akceptowały ją, gdy się zbliżała. Dzisiaj studiowała po raz kolejny języki obce. Czuła silną potrzebę, by móc porozumieć się w razie wypadku z każdym osobnikiem skazanym na spędzanie tu czasu. Byli tu ludzie posługujący się wieloma językami. Potrzebowała więc wiedzy, by zrozumieć ich mowę, cele, zamiary. Żeby wiedzieć, kiedy ją obrażają, a kiedy chwalą. Nie było jej to naprawdę potrzebne. Każda potrzebująca czegoś osoba potrafiła posługiwać się łamanym angielskim. Nike robiła to raczej dla własnej przyjemności. Była bardzo inteligentna. Mimo że nienawidziła ludzi, to jednak ją ciekawili. Ich mentalność.

Dla niektórych dziwne lub męczące było wymyślanie, co takiego musiała zrobić, by dostać się do tego miejsca. Ona sama nie lubiła o tym mówić. To był jej sekret. Osoba chcąca poznać przyczynę musiałaby bliżej poznać Nike. Było to jednak trudne. Niekiedy niemożliwe. W końcu wolała ona samotność. Wolała obserwować ludzi. Nie chciała z nimi prowadzić długich i wyczerpujących konwersacji o ich, a także swoim życiu.

Tego dnia psy zawyły głośniej niż zwykle. Rzucały zaślinionymi pyskami i doskakiwały przednimi łapami, by oprzeć się o siatkę. Szczekały jak oszalałe, nie mając zamiaru przestać, wpadły w chwilowy trans. Zmusiły one w ten sposób Rudą do podniesienia wzroku znad tomiku. Wiedziała, że szedł w jej stronę jakiś więzień, na strażników tak nie reagowały. Zmierzyła wzrokiem zbliżającą się postać, nieznającą zasad zbliżania się do tych niemiłych bestii. Splatająca dłonie za plecami, białowłosa Four szła w kierunku studiującej języki obce dziewczyny. Uśmiechała się niepewnie, jakby wzrokiem pytając czy może się zbliżyć. W myślach Nike przeklęła cicho. Powinna pokazywać swoje zamiary ruchami ciała, nie oczami.

- Pan Morty kazał mi to przynieść – powiedziała pokazując trzymaną wcześniej za plecami dużą butelkę wypełnioną brązowym płynem. Zielonooka skinęła powoli, w końcu nastolatka wykonała dobry ruch. Psy ucichły widząc obie dłonie nastolatki, w których nie było nic szkodliwego.

- Mówił, czym mam zapłacić za nią? - Spytała wyciągając dłoń po przesyłkę. Długo na nią czekała, chciała poczuć smak płynu ociekającego po jej ściankach.

- Nie. Mam przekazać, że ostatnia zapłata była wystarczająca również za to – odpowiedziała Four, podając butelkę niebezpiecznemu skazańcowi. - Może mi pani powiedzieć jak dostać takie rzeczy?

- … - Nike spojrzała na białowłosą dziewczynę niczym na kawałek mięsa. - Nie mów do mnie „pani”.

- Ale... - Mruknęła pod nosem. - Jesteś starsza i...

- Parę lat różnicy nie robi, mów mi po imieniu tak jak wszyscy – oznajmiła i przez chwilę poklepała miejsce na ziemi koło siebie, jakby zapraszając Four do towarzystwa. Przy okazji odkręciła butelkę napoju i upiła powoli mały łyk, jakby sprawdzając czy zawartość jest dobra do spożycia. Westchnęła zadowolona. - Chcesz spróbować? To lepsze od wody i wodnistej kawy podawanej na stołówce.

Białowłosa bez zastanowienia wzięła proponowany napój. Po wzięciu paru łyków oddała butelkę ze znacznie szerszym uśmiechem na twarzy niż tym, który ukazała kilka chwil temu.

- Dziękuję – powiedziała rozpromieniona. Przez kilka chwil w oczach Nike Four błyszczała. Zawiesiła ona wzrok na postaci nastolatki i odwzajemniła jej uśmiech. Nie doczekała się jednak momentu, w którym białowłosa usiadłaby obok. Została ona zawołana przez kilku zbrodniarzy, których wygląd odrzucał rudowłosą samotniczkę. Nie wiedziała, jak taka urocza osoba jak ta osiemnastoletnia dziewczyna mogła się z nimi zadawać. Ilekroć widziała jak Four idzie w ich kierunku czuła ukłucie w sercu. Przez myśli przechodziło jej pytanie co pomyśleliby jej rodzice widząc ją w tej sytuacji. Chociaż i tak pewnie już zwątpili w swoją córkę.

- Ej, Nike! Potrzebujemy jeszcze jednego zawodnika! - Zawołał wysoki mężczyzna około trzydziestego roku życia. Jego długie, brązowe włosy spięte były w wysoki kucyk, a piwne oczy mierzyły postać dziewczyny. Już dużo razy słyszała jego głos, dlatego powoli rozumiała co mówi po rosyjsku. W zasadzie długo nie musiała odgadywać o czym do niej mówi. Jej pierwszy język był trochę podobny do tego, który używał owy facet. Pewnie nie zrozumiałaby jedynie pisma jakim się posługiwał. - Zbieraj się nim zamkną cię z powrotem za kratami!

- Idę, idę – mruknęła podnosząc się i podchodząc do drużyn. Była już tym wszystkim zmęczona. Udawanie normalności ją przerastało. Zwykli znajomi, uprawianie sportów, prace, przyjaźnie, obowiązki. Wszystko wydawało się być w tych murach takie „normalne”. Jednak to było ponad jej możliwości. Robiła to co wszyscy, ale uczucie bycia na zewnątrz, a między murami było dla niej czymś zupełnie innym. Ci ludzie tutaj zachowywali się jakby w pewnym sensie zapomnieli gdzie są. Kim są. Co robili. - Z kim gram?

To popatrzeć nie umiesz? Drużyna Angelo ma wolne miejsce – zawołał brązowowłosy wskazując na jednego z mężczyzn. Krótkowłosy blondyn o imieniu wypowiedzianym przez Rosjanina nie był zbyt rozbudowany. Wydawał się raczej wysoki, a drobny. Aż dziwne było, patrząc na niego, że siedzi za gwałty i rozboje.

- Chryste, dzięki ci! Bałam się, że zagram z Dante! - Powiedziała głośno biorąc piłkę od strażnika.

- Do mnie masz coś szczeniaku!? Znaj swoje miejsce! - w kierunku Nike rzucił się niewysoki facet o czarnych włosach. Był z całą pewnością nadpobudliwy. Jego sine oczy mogły wskazywać na to, że nie spał od tygodni. Zielonooka nie zdziwiłaby się gdyby tak było. Na swoim koncie miał tyle gwałtów ile lat, w potrojonej ilości. Mogły go prześladować po nocach. Teraz biegł w kierunku niebędącej tego przez chwilę świadomej dziewczyny. Zamachnął się. Gdy zwróciła ciało w jego kierunku, by odpowiedzieć jakimś złośliwym tekstem, dostała w twarz. Zatrzymując się na najbliższej siatce zachwiała się łapiąc za policzek. Zakrztusiła się i wypluła krew. Plama czerwonej cieczy pobrudziła bluzkę Nike.

- Szmata - warknęła odchodząc od płotu i zmazując przedramieniem czerwoną maź z ust. Czując na sobie wzrok wszystkich więźniów, którzy tego dnia byli nadzwyczajnie spokojni, złapała Dante. Wbiła się paznokciami w jego szyję i jednym ruchem ręki posłała go na ziemię, o którą mężczyzna odbił się niczym szmaciana lalka. - A ty? Myślisz, że znasz swoje miejsce...?

Puszczając go uniosła nogę nad jego ciało i kopnęła w splot słoneczny, cisnąc piętę przy żebrach śmiała się wściekła. Nienawidziła, gdy ktoś próbował być lepszy. To była jej pozycja i nikt nie mógł być ponad nią. Bynajmniej nie takie ścierwo. Nie ktoś taki jak nadpobudliwy gwałciciel, zabijający ofiary podczas stosunku.

- Jeszcze raz i cię zabiję – dodała zdejmując z niego nogę. Wzięła głęboki oddech i odsunęła się na kilka kroków, by nie zrobić mu większej krzywdy.

- Ach! Nike! Nie rozwalaj nam zawodnika! - Zawołał Rosjanin chwytając napastniczkę za przedramię. Upewniał się, że wróciła do normalnego stanu.

- Nie bój nic. On ma za pusty łeb, by umrzeć – uśmiechnęła się. Rzucając piłkę do Angelo pobiegła pod kosz omijając kilku zawodników z przeciwnej drużyny, którzy w sekundę rzucili się za nią rozumiejąc, że mecz się rozpoczął.

W więzieniu nie trzeba było przejmować się faulami. Kto na nie zwracał uwagę? Nie istniał tam trener, a kilka kogutów walczących o swoje miejsce nie zmieniłoby nic. Ważne było, aby nikt się nie zabił podczas gry. Inne uszkodzenia w końcu same mogły się zagoić. To było coś innego niż w szkołach czy poza murami – tam od razu za uderzenie i bójki ściąga się z boiska. W tym otoczeniu osoba podrażniona jakimś popchnięciem była uważana za nic nie wartego śmiecia, traciła swoją pozycję i „znajomych”. Każde miejsce ma swoje prawa, tu osoba słaba nie mogła istnieć.

Nike po dobrych trzydziestu minutach brutalnego meczu była tak wściekła zachowaniem Dante, że na ostatniej minucie popisowo skoczyła w jego stronę, dotknęła stopą jego ramienia. Wtedy drugą wybijając z jego twarzy wyskoczyła robiąc popisowy wsad. Chwalona przez połowę zawodników znów czuła na sobie wzrok obserwatorów meczu. Spojrzała poza boisko, szukała wzrokiem Four i jej „kolegów”. Wisząc chwilę na koszu rozbujała się i zeskoczyła uginając kolana, po czym śmiejąc się idiotycznie patrzyła jak w pół przytomny mężczyzna leży na ziemi, a z nosa cieknie mu krew. Dopiero, gdy minęło kilka chwil, a ona uświadomiła sobie, że nie zwraca uwagi na to co się dzieje, została powalona na ziemię. Rozpoczęła się kolejna bójka, którą wywołała.

Dziwne jęki wydobywały się zza drzwi gabinetu pielęgniarki. Jakby kogoś próbowano żywcem obedrzeć ze skóry. Z drugiej strony słychać było psychiczny śmiech. Po kilku chwilach podnosiły się głosy, rozpoczynały kłótnie i krzyk pielęgniarki. I tak w kółko przez godzinę. Kilku słuchaczy zbierało się pod pokojem, by posłuchać co się dzieje w środku, jednak nikt nie odczuwał głębszej potrzeby, by wejść do środka i sprawdzić na własne oczy kto wywołuje tam tyle emocji. Byli za bardzo przerażeni, że może im się mocno oberwać od osób będących w pomieszczeniu.

- Bijesz jak baba, Dante – zaśmiała się po raz kolejny Nike przemywając ranę na przedramieniu wodą utlenioną, którą wepchnęła jej w dłoń pielęgniarka, mimo kilku protestów, którymi ruda próbowała udowodnić kobiecie, że w tej sytuacji zwykła woda ma takie samo działanie jak woda utleniona. - Dawno nikt mnie tak nie rozbawił swoją ułomnością w wymierzanych ciosach.

- Morda szczylu – warknął wkurzony. Gdy znów chciał podnieść się, by doskoczyć dziewczynie do gardła, pielęgniarka pchnęła go na krzesło, dalej próbując poradzić sobie z jego ranami.

- Ojej, nie masz nic lepszego do powiedzenia? - Rzuciła przejeżdżając językiem po ustach. Irytowała mężczyznę.

- Zerżnę cię szmato i w końcu zamkniesz ten pysk! - Wydarł się nie mogąc nad sobą zapanować. Nike wybuchnęła śmiechem tak głośnym, że odbił się od ścian pokoju. Odłożyła buteleczkę i zaczęła chichotać słysząc własny śmiech.

- Tobie tylko o seks chodzi? Człowieku są ważniejsze sprawy na tym świecie niż wsadzanie komuś członka między nogi – westchnęła przecierając rękę watą. - Nie zauważyłeś, że lasek już nie kręci stara gadka o zaspokajaniu? Trzeba pomyśleć trochę mózgiem, a nie pulsującą częścią ciała w kroczu.

- Nike, możesz już wyjść – oznajmiła zaczerwieniona pielęgniarka, próbując zostawić tylko jedną osobę, by po raz kolejny nie próbowali się pozabijać. Mimo to, wiadome było, że niedługo znów zaczną się na siebie rzucać.

- Ech? No dobrze... – Mruknęła niezadowolona zielonooka i podniosła się z łóżka. Podeszła na chwilę do lustra, by spojrzeć na swoje oczy. Widząc u dołu zielonych tęczówek szarą barwę uśmiechnęła się, po czym otworzyła drzwi i zniknęła za nimi.

Do końca obecnego dnia Nike musiała zostać w budynku, co miało być jej karą za rozpoczynanie bójek i zachęcanie do walki. Było to dość niesprawiedliwe, ponieważ Dante ze względu na poważniejsze rany, został 'uniewinniony' przez strażników i mógł robić co chciał. Tylko jej się obrywało. Jak zwykle, od dwóch lat, które tu spędziła. Chociaż zdążyła się do tego przyzwyczaić. Najbardziej była zadowolona przez zdarzenie z zeszłego roku.

- Nike! - Rozległ się czyjś krzyk po korytarzu. Dziewczyna stanęła i obróciła się do kogoś, kto ją wołał. - Potrzebujemy pomocy...

Z początku chciała zignorować mężczyznę, jednak na przymus zaprowadzona na stołówkę została zmuszona do podejścia do stolika, przy którym siedziało kilkoro zbirów. Znała ich. Amerykanin Damien, oskarżony o pedofilię i znęcanie się nad ludźmi. Francuska zdzira Julie, zabójczyni mężczyzn poprzez odrywanie im członków. Anglik Tony, włamywacz i podpalacz o wieku przybliżonym do tego, który miała Nike. Obok trójki, którą kojarzyła, siedziało kilku innych osobników.

- Planujemy ucieczkę z tego pieprzonego miejsca – oznajmił Damien patrząc na dziewczynę i bezczelnie masując przy tym swoje powoli powiększające się krocze. Ruda westchnęła cicho, pokazując gestem rąk sygnał „Znowu?”. - Tylko potrzebujemy twojej inteligencji.

- Ta, dzięki za docenienie moich możliwości – uśmiechnęła się lekko ignorując jego zachowanie. Rozejrzała się po stołówce. Upewniała się, że nikt ich nie usłyszy. - Co chcecie wiedzieć?

- Jak stąd zwiać, idiotko – rzucił Tony jakby to było oczywiste. Nike prychnęła niczym oburzony kot w jego kierunku. Wcale jej nie pomógł swoim zdaniem.

- Mamy już plan ucieczki, ty znasz wszystkich strażników i wiesz jakie są puste miejsca – dopowiedział Amerykanin kontynuując wykonywaną czynność. Na dziewczynie nie robiło to jednak większego wrażenia, za to Julie nie mogła oderwać wzroku od wypukłości w spodniach Damiena. Widać było, że od dawna nie uprawiała seksu lub nie zdobyła kolejnego trofea.

- Tylko my idziemy? - Zdziwiła się patrząc na pięć osób siedzących przy stole.

- Możesz jeszcze kogoś wziąć, ale to na własną odpowiedzialność i musi to być przydatna osoba, rozumiesz? - Odpowiedział napaleniec wzruszając ramionami.

- Weź Four. Jest dość mądra – oznajmiła pocierając dłonią o kark. Zdawało jej się, że nie wypowiedziała kłamstwa. Myślała o białowłosej jak o osobie inteligentnej, nie potrzebowała na to dowodu. - Przyda się w trudnej sytuacji.

- Urocze! Podoba ci się? - Zapytał Damien ze złośliwym uśmieszkiem na twarzy. - Lubię lesbijki, doprowadzają mnie do ekstazy!

- A żeby ci na mózg padło – syknęła w odpowiedzi uderzając dłonią w czoło. - Nie jestem pedałem.

- Pedałem może być facet, ty jesteś lesbijką. Odkrywamy prawdziwą, homoseksualną aurę Nike – zaśmiał się Tony. - Julie, chcesz przelizać się z naszą przyjaciółką?

- Wytłumacz kiedy powiedziałam, że jestem lesbijką? – Jęknęła rudowłosa wypuszczając powietrze z płuc.

- Sądzę, że właśnie teraz – odpowiedział Anglik wciąż się śmiejąc. Nike drgnęła powieka. Tak samo jak dłoń zaciśnięta w pięść.

- Wal się. Weź przykład z Damiena! - Rzuciła poirytowana głupotą mężczyzny. - Jaki masz plan? Kiedy i o której spadamy?

- Miałem nadzieję, by zwiać dzisiaj nad ranem. Około trzeciej. Z tego co mówili ma padać deszcz, więc szybko zmyją się nasze ślady i zapachy jak wyjdziemy – powiedział jeden z mężczyzn siedzący przy ścianie. Nike pokiwała głową. Gdyby nie krople deszczu na trawie i to, że każdy krok je strąca, jego słowa miałyby głębszy sens. Pozwoliła mu jednak kontynuować. - Musisz określić nam jaki jest plan strażników, kto i kiedy pilnuje.

- O ile pamiętam między pierwszą, a drugą wypuszczają psy. Około drugiej wracają. Wtedy wychodzi pan Morty i rozgląda się aż do trzeciej razem z trzema innymi typami. Nie są oni jednak za mądrzy. Od trzeciej jest gorzej, funkcję sprawuje Caner. On jest najgorszy, ale da się go ominąć. Sądzę, że jego obchód trwa pół godziny. Gdy jest na chodzie psy są karmione. Kiedy wraca, wypuszcza ogary na dwie godziny. Jakoś tak to działa – wytłumaczyła pocierając dłonią o czoło, by przypomnieć sobie szczegóły.- Czyli wyruszymy chwilę przed trzecią – powiedział Damien kładąc obie dłonie na stole. - Spotkamy się koło gabinetu pielęgniarki i dalej omówimy plan, gdy wszyscy będą.

- Poinformuję Four, do zobaczenia za parę godzin – pomachała im i odwróciła się na pięcie. Odmaszerowała w kierunku wyjścia z budynku wyzywając w myślach grupkę przyszłych uciekinierów od idiotów. Wiedziała, że ucieczka stąd jest możliwa, ale do takiej akcji może wystartować najwyżej czwórka ludzi, reszta zostanie złapana, a strażnicy nauczą ich palić papierosy przez czoło lub wyrobią im nowe dziury w tyłkach. Nie mogłaby jednak uciec bez tej białowłosej dziewczyny. To nie było dla niej miejsce. Była zbyt uśmiechnięta i niewinna, by siedzieć wśród tych bestii. Świat był jednak okrutny i nie rozumiał prawdy. Ona była pewna, że Four nikogo nie zabiła, nie dałaby rady. Jej wzrok nie przypominał tego, który posiadali zabójcy, był on „czysty”. Ona sama była normalną nastolatką. Tylko nikt o tym nie wiedział, a ona utrzymywała pozory. Grając jak najlepiej swoją rolę, aby nie zginąć w więzieniu.

- Panie Morty! - Zawołała rudowłosa do strażnika. Uśmiechając się od ucha do ucha podeszła do niego, jak najniewinniejsze stworzenie na świecie. - Mogę wyjść na chwilę?

- Nike... Ile razy muszę ci powtarzać co oznacza „Masz karę”? - Zadał pytanie retoryczne, mierząc dziewczynę wzrokiem. Ta położyła sobie dłoń na karku i roztrzepała włosy, mając minę nastolatka złapanego na gorącym uczynku.

- Oj tam... Wiele razy się zdarzyło. Ale to pilna sprawa! Wie pan, do tej dziewczyny co napój od pana mi przyniosła... No, wie pan... - jęknęła i schyliła głowę składając nad nią dłonie jak do modlitwy. - Tylko na chwilę.

- Jeśli jeszcze raz Caner zobaczy, że pozwalam ci łamać zasady zostanę wywalony, a ty zesłana po raz kolejny do izolatki na resztę tygodnia – powiedział zmęczony obowiązującym go systemem.

- Pieprzony Caner... - Syknęła cicho pod nosem. Dostała reprymendę od starszego mężczyzny za przekleństwo. Ruda zerknęła na niego. Tak bardzo się starał, by być dla niej jak ojciec. Cały jej pobyt w więzieniu. - No niech chociaż ją pan zawoła, potrzebuję jej dosłownie na chwilkę - dalej jęczała do strażnika, który w końcu nie wytrzymał. Machnął ręką i ruszył w kierunku udających luzaków więźniów, wśród których siedziała białowłosa dziewczyna, śmiejąc się wesoło. Gdyby wyciąć twarze mężczyzn siedzących wokół niej lub zostawić tylko ich sylwetki, przypominałaby osobę otoczoną przez szkolną grupę swoich, nieco wyrośniętych, rówieśników.

Przyjemny obraz, który był psuty przez miny, które pokazywały jak bardzo chcą oni coś przelecieć. Coś, a raczej kogoś. Dziewczynę siedzącą przy nich. Tylko niedoświadczona Four nie wiedziała co tak naprawdę znaczą.

Chwilę zajęło, żeby pan Morty wyciągnął białowłosą z grupki, która chamsko zaczęła się z niego naśmiewać i rzucać szczeniackimi tekstami. Zresztą dołączała się do nich również Four. Nike załamywała ręce patrząc jak sytuacja się rozwija, miała ochotę podejść tam i każdego przynajmniej raz trzasnąć głowę. Najlepiej krzesłem.

Dopiero, gdy strażnikowi udało się przemówić do Four, że wzywa ją Nike, zamknęła ona usta i bez słowa odeszła od „dorosłych gówniarzy”. Nogi niosły ją do rudowłosej jakby ktoś puścił za nią zgraję wygłodniałych wilków. Na jej twarzy malował się uśmiech. Otwierając drzwi do budynku zaczęła wyglądać coraz spokojniej, jakby zachowywała pozory, że fakt zostania wezwanym przez tą zabójczynię nie robił na niej większego wrażenia.

- Coś się stało, Nike? - Spytała wciąż mając uśmiech na ustach, którego najprawdopodobniej nie zdążyła lub nie potrafiła ukryć.

- Będę cię dziś potrzebować – odpowiedziała zielonooka odwzajemniając uśmiech Four. Przetarła swoje powieki i powstrzymała się przed przegryzieniem wargi, który był jej odruchem bezwarunkowym. - Przynieś ze sobą coś bardzo pomocnego i włam się do mojej celi. Załóżmy, żebyś przyszła o drugiej, będziemy mieć trochę czasu. Wyjaśnię ci parę rzeczy, dobrze?

- Tak – powiedziała spoglądając na twarz Nike, doszukując się informacji o co tak naprawdę może jej chodzić. - To do zobaczenia wieczorem!

- Tylko nie mów nikomu! – Rzuciła dwudziestodwuletnia dziewczyna i obracając się na pięcie, założyła dłonie na kark. Ruszyła do swojego zimnego pokoju. Miała już resztę dnia z głowy i mogła pójść przespać się przed męczącym zadaniem, które na nią czekało tej nocy. Wiedziała, że nie tylko musi uważać na to, by samemu przeżyć. Teraz na jej obowiązku, który sama na siebie zarzuciła, leżało to by nic się nie stało Four. Całą resztę miała gdzieś.

Zastanawiała się, dlaczego myślała o niej jak rodzic o dziecku. Matką jej być nie mogła, ze względu na małą różnicę wieku. Mimo to miała ochotę złapać ją za dłoń i nie zostawiać w tym chorym towarzystwie. Nie znały się dobrze, ale to nie było przeszkodą, w końcu nikt nie wie o danej osobie wszystkiego. Można posiadać wiedzę na temat tego co się zdarzyło, co ktoś czuł. Jednak samemu się tego nie doświadczało, a do umysłu jakiejś osoby nie można być podłączonym w każdej sekundzie. Nie wiadomo co tak naprawdę może ona myśleć.

Dalej przechodząc prawie pustym korytarzem, Nike gubiła się w swoich myślach. Rozpracowywała system pracy strażników, by przypomnieć sobie jak przeprowadzić te wszystkie czarne owce w światłach reflektorów. Patrząc z boku na tą sytuację i znając myśli rudowłosej dziewczyny trudno było porównać ją z groźnym zabójcą. Chociaż... Nikt tak naprawdę nie wiedział co i kiedy zrobiła. Budziła po prostu strach w umysłach osób przebywających niedaleko. Była niebezpieczna, groźna, niemiła, jak i również cicha, spokojna i delikatna. Pełna sprzeczności. Potrafiła pokazać jak uderzyć żeby bolało. O dziwo większość aktualnego czasu ludzie postrzegali ją jako spokojnego człowieka. Miłą, lekko arogancką osobę, która nie chce wdawać się w żadne bójki. Powstawały plotki, że tylko taką udaje lub wpakowano ją do więzienia przez przypadek. Otóż były to bzdury, jednak Bóg jeden wiedział co wydarzyło się naprawdę. Ludzie woleli sobie to tłumaczyć w różne sposoby.

Ciasna i nieco wilgotna cela Nike była oblepiona różnymi kartkami. Każdy cal trzech ścian był biały z czarnymi lub niebieskimi zapiskami w różnych językach jakich się ona uczyła. Większość języków była ze sobą pomieszana, jakby zapominała ona jak poprawnie pisać. W rzeczywistości był to jej „kod”. Osoba znająca jeden lub tylko dwa języki spokojnie mogłaby rozczytać się w tekście. Gdy jednak powstawała mieszanka kilku języków większość czytelników myślała, że treść nie ma sensu lub poddawała się odgadując tylko trzy na dziesięć słów.

Na twardym łóżku, z kołdrą ledwo trzymającą się na jej powierzchni porozrzucane były długopisy i puste butelki po zakazanych na tym terenie napojach. Na biurku leżały słowniki, książki oraz reszta nieprzyczepionych jeszcze do pustych miejsc na ścianach kartek. Z boku na parapecie poukładane były ciuchy, podzielone na czyste i nadające się już tylko do prania czy też wyrzucenia.

Widok z okna był niezbyt ciekawy. Budynek stał kilka metrów od muru, a słońce ukazywało się tylko na godzinę około wieczora. Według większości więźniów okna były niepotrzebne, choć mimo wszystko dawały nadzieję na zobaczenie dalszego świata, na wolność. Konstruktorzy budynku postarali się, by poirytować „mieszkańców”.

W okolicach podłogi rozległ się dźwięk pęknięcia. Zaraz po nim łóżko wydało z siebie głośne jęknięcie. Światło zgasło, a Nike zamykając oczy przeniosła się myślami do nadchodzącej krwawej przyszłości.