JustPaste.it

Ten dom ma swoją tajemnicę cz.1

Opowiadanie, horror. Nie jest to bardzo okrutna i ostra historia, dlatego nie powinny się pojawić problemy z czytaniem. Jednak dalej proszę, by nie czytały tego osoby wrażliwe.

Opowiadanie, horror. Nie jest to bardzo okrutna i ostra historia, dlatego nie powinny się pojawić problemy z czytaniem. Jednak dalej proszę, by nie czytały tego osoby wrażliwe.

 

             Wśród ciemności spowijającej mury obrośnięte mchem, pod koronami drzew nie przepuszczających promieni słonecznych stał ogromny dom o szarych ścianach i brudnych oknach. Od drzwi do bramki zamontowanej w murze ciągnął się chodnik oblepiony dziwną, zastygniętą cieczą. Stan budynku wskazywał, że od dłuższego czasu nikt nie przebywał w jego okolicy. Zarośnięty ogród zasłaniał swoją gęstą, długą trawą drewnianą psią budę. Przybity gwóźdź zatrzymywał napięty łańcuch, a obroża szeleściła na wietrze, jakby chcąc unieść się w powietrzu.

Otwarte na piętrze okno zaskrzypiało straszliwie, płosząc wiewiórki przeszukujące drzewa. Nie mogły znaleźć pożywienia w tym wolnym od ludzi miejscu. Wewnątrz opuszczonego domu zabrzmiało coś, co przypominało dźwięk wibracji telefonu komórkowego. Jakby ktoś nie poddając się, chciał, by właściciel sprzętu w końcu odebrał. Dopiero po kilku minutach coś kliknęło.

- Jim? Jim, to ty? - odezwał się poddenerwowany kobiecy głos. - Jim, od trzech dni już dzwonię!

- Przepraszam - dostała odpowiedź drżącym, słabym męskim chrypnięciem.

- To nieważne, Jimmy. Możesz wracać do domu, odwołano już ten artykuł... - jęknęła, uspokajając się. Słyszała w końcu głos ukochanego. - Nie musisz się męczyć...!

- Julie, wybacz. Wybacz mi tą zdradę – wysapał i sygnał został przerwany. Mężczyzna zdjął z siebie zakrwawioną koszulę i patrząc na blade postaci, ruszył przed siebie.

                 Po drugiej stronie słuchawki rozpoczęła się panika. Kobieta jeszcze raz spróbowała zadzwonić do Jima. Niestety, nie dostała już więcej odpowiedzi, jakby wyłożył z telefonu kartę. Łzy spłynęły po policzkach Julie. Podbiegła do swojego przyjaciela pracującego przy projekcie podobnym do tego, przy którym poświęcał się jej mąż.

Wysoki mężczyzna o włosach koloru ciemnego blondu i niebieskich oczach skażonych heterochromią dodającą im zielonej barwy przy źrenicy stał przed automatem z kawą i wrzucał po kolei drobne monety. Jego nieprzytomny wzrok i cienie pod oczyma wskazywały na dużą ilość nieprzespanych nocy. Mimo że była godzina szesnasta, ludzie przechodzący obok niego mogli mieć wrażenie, że mężczyzna zaraz upadnie i zacznie chrapać.

- Dave! - wykrzyknęła, podchodząc bliżej. Blondyn wzdrygnął się i zamiast wcisnąć wybrany przez siebie rodzaj kawy, dotknął przycisk zaznaczony wyraźnym drukiem „herbata”.

- Julie, na śmierć mnie wystraszyłaś – powiedział, mrużąc oczy, by lepiej zobaczyć kształt ciała kobiety stojącej obok niego.

- Dave, coś się stało w tym domu, do którego wyjechał Jim! - jęknęła, przegryzając dolną wargę. Na jej dolnych powiekach wciąż zalegały łzy.

- Cóż... O to chodziło w jego artykule, czyż nie? W końcu ta „Bezimienna Posiadłość” została wybrana na nasz cel tylko dlatego, że wydarzyło się tam coś, czego jeszcze nikt nie zdołał odkryć – oznajmił schylając się do automatu i wyjmując z niego plastikowy kubeczek.

- Nie, Dave, ty nie rozumiesz...! Stało się coś, przez co Jimmy przestał odbierać telefon! - wypłakała, podnosząc dłonie do ust. Próbowała się uspokoić.

- Julie, najwyżej nasza gazeta nie opublikuje akurat tego zdarzenia, co w tym złego? Nie musisz się aż tak bardzo martwić – powiedział, upijając łyk napoju. Po chwili zakrztusił się i opluł pobliską ścianę, odkrywając zawartość kubka.

- Jak tak możesz!? Coś mu się stało! Musimy tam pojechać... - odpowiedziała na wydechu.

- Skoro ci tak zależy, możemy pojechać. I tak już skończyłem pracę... - rzucił bez namysłu i wypił do końca niechcianą herbatę. Poklepał po ramieniu roztrzęsioną kobietę i ruchem dłoni wskazał, by szła za nim.

Podjeżdżając wypożyczonym, czarnym Jeep Wranglerem pod niedostępny dla normalnego auta teren nazwany „Bezimienną Posiadłością”, Julie trzymała palce przy drzwiach, by jak najszybciej je otworzyć zaraz po zatrzymaniu pojazdu. Choć widząc jej minę, Dave miał wrażenie, że kobieta zaraz otworzy okno, wyskoczy przez nie i niczym gepard ruszy biegiem do środka budynku.

Nie docierały do tego miejsca promienie słoneczne jak i deszcz. Silny wiatr, który dawał się we znaki poza lasem, tutaj był spokojny, prawie nie wyczuwalny. Było duszno, aż ciężko się oddychało.

Dave rozciągnął się po długiej i męczącej jeździe. W tym czasie Julie szarpała się z bramką, która nie miała zamiaru nawet drgnąć. Wykrzykiwała imię ukochanego, sprawiając, że echo roznosiło się po okolicach. Blondyn wiedział, że to i tak jest bez sensu, ponieważ nie posiadała ona wystarczającej siły, a lepszym posunięciem byłoby wysadzenie wejścia lub przeskoczenia przez mur. Nie posiadali oni dynamitu, więc rozwiązanie mieli jedno.

- Julie, poczekaj chwilkę – powiedział i podszedł do bramki, by samemu sprawdzić, czy aby na pewno tak trudno się z nią uporać. Miał rację, nawet kopnięcie nie sprawiło, że drgnęła. - Podsadzę cię.

Kobieta kiwnęła głową i poczekała, aż mężczyzna się schyli. Dave powstrzymał jęknięcie z bólu, gdy obcas Julie wbił mu się w dłoń. Mężatka niezdarnie pokonała mur i opadła na palce, by nie złamać jej cennych szpilek. Zaraz za nią pojawił się jej przyjaciel.

- Od dziesięciu lat nikt nie zbliżał się do tego miejsca, a ktokolwiek przechodził przez mury, ginął w środku. Czuję się jak idiota i samobójca! - zaśmiał się Dave i runął na podłoże, gdy jego stopa zaczepiła się o wysokie trawy. Wybuchł jeszcze głośniejszym śmiechem, jakby owe zdarzenie miało potwierdzić jego słowa.

- Nie mów tak! Przyszliśmy tu po Jima, nie by umrzeć! - powiedziała wystraszona i pomogła wstać mężczyźnie, który uśmiechał się rozbawiony.

Gdy tylko przyjaciele podeszli do drzwi, Julie wrzasnęła przerażona przez coś, czego nie zobaczyła, będąc przed bramką. Całe drzwi były wymazane zaschniętą krwią, a u spodu żółte ślady wyglądały, jakby ktoś zwymiotował żółcią. Jedynie klamka była nieco oczyszczona. Dave chwile szarpał się z drzwiami, próbując nie patrzeć na ich kolor. Po kilku chwilach odpuściły i całe opadły z głośnym hukiem na podłogę. Razem z dźwiękiem łamanego drewna rozległo się plaśnięcie. Jakby pod nimi było jakieś delikatne ciało mięsiste. Blondyn kazał zamknąć Julie oczy. Przy pojemniku na parasole leżała głowa. A raczej pysk. Pysk psa. Zgniłe mięso zapadało się, a jego gałki oczne zastygły i rozlały się w dalekiej od siebie odległości. Jakby ktoś bawił się ciałem zwierzęcia przed śmiercią. Dave tego nie wytrzymał. Zwymiotował przy miejscu gdzie leżała łapa psa. Miał ochotę wybiec z tego miejsca i nigdy tu nie wrócić. Chciał wypchnąć Julie za drzwi, by nie musiała oglądać tego obrazu. Był on zbyt przerażający.

- Dave, co się dzieje? - spytała kobieta, wciąż mając zamknięte oczy.

- Nic... Naprawdę nic takiego... - jęknął i przetarł usta przedramieniem. - Szukajmy Jima.

W domu mimo, hałasu jaki 'odwiedzający' narobili, nadal nikt się nie odezwał, a jedyny szum jaki słyszeli, dochodził z dworu. Dave złapał Julie za dłoń i zaprowadził do kolejnego pokoju. To pomieszczenie było zaskakująco „normalne”, nie zobaczył na wejściu żadnych ciał, więc pozwolił przyjaciółce otworzyć oczy. Pozwolili sobie przeszukać pokój, by znaleźć coś ciekawego.

Kiedy nic nie przykuło ich wzroku, przeszli dalej. Był to ładnie urządzony salon. Przy ścianie stała trzyosobowa, czerwona kanapa, obok każdej jej strony stały fotele tego samego koloru. Między nimi stał niski, długi drewniany stolik. Przed nim ułożony był gruby, zakurzony dywan, a największą uwagę przyciągał wielki kominek, nad którym stała półka wypełniona rodzinnymi zdjęciami.

Dave podszedł do ramek i po kolei zaczął je oglądać. Każda przedstawiała szczęśliwą rodzinę, która spędzała czas na zabawach ze swoim psem. Zwierzakiem, którego zbezczeszczone zwłoki walały się po przedpokoju. W oczach blondyna stanęły na krótką chwilę łzy.

Szczekanie przerwało zamyślenie mężczyzny. Podskoczył on wystraszony, upuszczając zdjęcie. Szybka pękła, sprawiając, że na podłodze pojawiły się jej szczątki. Dave cofnął się, zakrywając usta, a Julie powiedziała coś w stylu „Tu jest pies?” i ruszyła w kierunku, z którego dochodziło ujadanie zwierzaka. Blondyn rzucił się w jej stronę, jednak stał za daleko. Przed jego oczyma jeszcze raz pojawił się obraz, który ujrzał na zdjęciu. Wtedy dostrzegł, że mężczyzną stojącym przy grillu obok dziewczynek bawiących się z psem, był Jim.

Biała bestia pojawiła się przed oczyma pisarza. Był to pies ze zdjęcia, który w tym momencie rzucił się na szyję Julie, zanim ta zdążyła zareagować. Krew trysnęła, brudząc najbliższe kilka metrów, a źrenice Dave'a wpierw zmniejszyły się do rozmiarów okruszka, a po chwili zakryły prawie całą powierzchnię tęczówek. Właśnie przed jego oczami ciało Julie zostało pozbawione głowy jednym ruchem szczęk. Gwizdanie przerwało odgłos mlaskania. Blondyn szybko obrócił się, by ujrzeć źródło dźwięku. Czarnowłosy mężczyzna o kosmykach włosów zmoczonych w jakieś substancji, najprawdopodobniej krwi przylegały pasmami do jego głowy i twarzy. Jego warga była przecięta, a tęczówki prawie koloru źrenic. Nie miał na sobie koszuli, jego klatka piersiowa i część brzucha miała głęboką ranę, która wyglądała, jakby ktoś wziął łeb jakiegoś drapieżnika, rozłamał go i wbił w ciało mężczyzny.

- Jim... - wyszeptał Dave, wpatrując się w przerażający obraz.

- Wyjdź stąd, proszę – jęknął czarnowłosy, łapiąc się za twarz. - Nie chcę sprawiać bólu twojej rodzinie, wybacz...

Blondyn nie wiedział co zrobić. Wpatrywał się w swojego najlepszego przyjaciela, który stał przed nim zakrwawiony, jakimś cudem żywy.

- Tato, tato! - rozległ się głos dziewczynki. Wargi Dave'a rozsunęły się w odruchu bezwarunkowym. - Tato, Layla znów zabrała mi sukienkę!

Brązowowłosa nastolatka o zielonych oczach wbiegła do pomieszczenia i złapała Jima w pasie. Wciąż powtarzała „Tato, tato...!” i wtuliła się w niego, próbując wytłumaczyć mu sytuację.

- Tato, nie słuchaj Diany, ona kłamie! - W pokoju pojawiła się blondynka o włosach sięgających jej do pasa. Jej niebieskie oczy skierowane były na swojego ojca i siostrę. - Ona sama mi ją ukradła!

- … Tato, kim jest ten pan? - odezwała się Diana, wskazując na przerażonego Dave'a. Był sparaliżowany. Nie wiedział, co zrobić. Za nim siedział pies, który dopiero co rozszarpał Julie, a przed nim stał Jim i jego córki.

- Nikim, Diano... Pan Dave już wychodzi – powiedział czarnowłosy, patrząc na blondyna wzrokiem, jakby zaraz miał się rozpłakać.

- Podoba mi się. Może z nami zostać? - spytała Layla, podchodząc do niego i łapiąc go za nadgarstek. Serce pisarza prawie wyskoczyło mu przez gardło i wrzeszcząc uciekło jak najdalej stąd. Spojrzał w błękitne oczy nastolatki, która wpatrywała się w niego jak w obrazek.

Myśli wirowały w głowie Dave'a jak szalone. Wszystko, co zobaczył mieszało się ze sobą. Rozszarpane ciało psa, żywy pies przypominający bladą bestię, Julie której głowa odpada od jej ciała, zakrwawiony Jim, jego dwie córki i jedna z nich, oznajmiająca, że on jej się podoba i chce go sobie „zachować”.

- Dave... - jęknął Jim po raz kolejny. Blondyn ledwo przełknął ślinę. Zagadka tego domu stała przed jego oczami, a on nic nie potrafił z tym zrobić. Dolna warga zadrżała mu, gdy próbował coś odpowiedzieć. Layla przyciągnęła pisarza do siebie i bardziej przytuliła się do jego ręki.

- Zostaniesz, prawda? - spytała, dalej wpatrując się w jego twarz.

- Jim... Jim, ja tu przyjdę. Będę przychodził każdego dnia! - oznajmił drżącym tonem, nie wiedząc tak naprawdę, co powiedzieć.

- Dobrze, Dave... Przychodź tu, kiedy będziesz chciał.