JustPaste.it

Post, na zdrowie

Z pozdrowieniami dla wszystkich nadal szukających Zdrowia w Przychodni Zdrowia.

Z pozdrowieniami dla wszystkich nadal szukających Zdrowia w Przychodni Zdrowia.

 

Przyznam, że w ostatnim czasie byłem “na głodzie”, lecz bynajmniej nie tym narkotykowym.
Przyznam również, że gdybym jeszcze kilka miesięcy temu przeczytał swój dzisiejszy tekst, byłbym pewien, iż postradałem zmysły.

831f69eb896216412075a8653d40088e.jpg

EPILOG:

I rozstąpiły się chmury w głowie i wtem z góry, boku i zewsząd zagrzmiał łagodny, acz stanowczy głos:
– "Człowieku, puchu marny, powiadam Ci – oto przejdziesz dziś na tygodniowy post ścisły."
– "Ależ Panie! Jam w niczym nie zawinił! Za jakie grzechy?"
– "A za takie, Synu, żeś przez te wszystkie lata traktował swe ciało jako śmietnik".

***

b008bfb67b76c154f32d6be1131e7bf2.jpg

Śniadanie pierwszego dnia:

Zamiast kawy – litr wody.
Po godzinie: sałatka z pomidora, cebuli, sałaty i papryki. Bez oliwy.
Do tego kopa grillowanej cukinii i bakłażana; reszty dopełnia kiszony ogórek.
Bez chleba, bez masła.
Wędlina? Nieobecna.

 

Obiad: jarski bigos “smażony” na wodzie plus sałatka z buraczka i czerwonej cebuli.
I koniec.
Zero ziemniaków, zero boczku.
Po godzinie, na deser: pół litra wody. Zamiast ciasta.

Na podwieczorek grejfrut i trzy jabłka.
Lody? Czekolada? Zapomnij!

 

Na kolację gotowana na parze marchew, kalafior i kapusta plus więcej pomidorów.
6aa5d194e619dabd72ca3653c510e2d9.jpgNaleśniki, placki, pizza? O nie!

 

 

Pod koniec dnia, przed oczami pojawiają się mroczki. Ale spokojnie – ostrzegali przed nimi w mądrej książce.

Dzień drugi, śniadanie:
suróweńka z zieleniny, pomidorów, cebulki i rzeżuchy; do tego gotowana na parze marchewka i papryka (bomba!). Wcześniej oczywiście woda (na czczo nie jem!).

Dzień trzeci:
zachciewa się słodkiego. Trochę się panikuje, lecz strach przed głodem szybko znajduje ukojenie w miąższu kolejnego grejpfruta. Na szczęście, ograniczeń ilościowych w moim poście nie ma.

Dzień czwarty:
słodkie nadal za człowiekiem chodzi, a kromka chleba staje się jego najbardziej wysublimowanym marzeniem. Ale nie ma tragedii, a to jej człowiek obawiał się najbardziej.
W zamian, na obiad leczo: na wodzie, bez parówki. I się żyje nadal!

e45127a923e93f8eba2bb9b71f67b787.jpg

Nie jest łatwo, lecz pojawia się pierwszy sukces:
organizm wreszcie przechodzi na obiecywane odżywianie wewnętrzne, co potwierdza zwiększone zużycie papieru toaletowego. Później odkryję, że to jedyny minus mojego postu.

 

Dzień piąty:
smaczek na słodkie odszedł (przysięgam, że to prawda!). Owszem, jest trochę nudno z racji wieloletnich żywieniowych przyzwyczajeń, lecz pokutnik jest świadom swoich byłych, nieprzedawnionych grzeszków. Co jednak najważniejsze, odżywianie wewnętrzne  stopniowo wyrzuca owe grzeszki na zewnątrz, już bardziej zmaterializowane. Pod okiem boskiego fizyka, materializacja i resublimacja idą ręka w rękę, a pokutnik pozbył się dwóch kilogramów toksyn z jelit oraz innych miejsc zbierania się toksycznych złogów.

 

Dzień szósty:
normalka, nawet zaczyna się to pokutnikowi podobać, a efekty mówią same za siebie. Dokładnie tak jak obiecywali w "proroctwie".

 

 

Dzień siódmy, ostatni:
odliczanie godzin do końca postu.

ef2e905e8c723de95bebedbda5d9fc45.jpg

Na śniadanie duszona dynia, pieczona pietruszka (cudo!) oraz odkrycie miesiąca: duszona kapusta z cebulą, mielonym kminkiem (nie całym, a mielonym) oraz ziarnami czarnuszki.

 

Po śniadaniu – aktywacja zakwasu na chleb.
Wieczorem – wyrób chleba. Wstawienie do zwykłego piekarnika.

Jutro rano zbudzi pokutnika do życia cudowny zapach lekko kwaskowego, własnego, prawdziwego chleba, z zerowym udziałem białej (czytaj: trującej) mąki. Bez polepszaczy. Pokutnik woli chleb "gorszy".

“Ty, taki szczupły, i na diecie?” – pyta zatroskana mamcia.
– "Nie na diecie, a poście, mamciu!"

Lecz nie dziwię się tej trosce, bo któż “normalny” nagle odstawia tradycyjną polską kuchnię i przerzuca się, jak jakiś osioł, na "zieleninę"?

 

– "Mamciu, ja nadal żyję, i to jak!"

***

 

 

 

 

 

a485c4bb09c244fa0b3030dc95028e08.jpg

Pewnie każdy z nas choć raz był u lekarza. Był?

Ja też tam byłem, a poszedłem tam ze swą wieloletnią przypadłością. Przepraszam – czy ja powiedziałem "przypadłością"?
Wróć – tak ją nazywałem do niedawna.
Coś się jednak niedawno zmieniło, coś pękło i nakazało nie nazywać już normalnym czegoś, co normalne nie jest i nigdy nie było. To była raczej rezygnacja ze swego zdrowia, podszyta zwykłym lenistwem, a te z kolei zbudowane na niezachwianej wierze w mocarność Współczesnej Medycyny - Boga dzisiejszego człowieka - oraz jego Syna, a naszego Pana, Mr Lekarza. Nie bójmy się dużych "B" i "L", gdyż wiemy, że to święta prawda.
Ostatecznie, wszyscy wokół też chyrali, czemu więc akurat ja miałbym być chory? Przecież to "tylko taka przypadłość", nic strasznego, wielu to ma i żyją, więc da się z nią żyć, dzień za dniem, człowiek nie wieprzek - do wszystkiego przywyknie.

Tak, tak…

fe1cd18cccd40657bacd1c872b6536fb.jpg

Wracając zaś do lekarza:
Tam, mądrze wyglądający Pan ze stetoskopem wziął wymaz, obejrzał wyniki, mądrze pokiwał głową, po czym przepisał równie mądry antybiotyk. I podziałało!
Byłem szczęśliwy, gdyż wreszcie poczułem co znaczy być wyleczonym. Lecz dwa dni po odstawieniu (nie darmowego) antybiotyku, przypadłość …wróciła.
Dać człowiekowi nadzieję, a następnie mu ją debrać – oto początek przepotężnego uzależnienia.
Taki człowiek zatraci swe człowieczeństwo, a i resztę rozumu dołoży, aby tylko odzyskać to, co dobry Pan, a jego Zbawca Mr Lekarz, dał mu raz posmakować.

Więc drugie badanie – drugi antybiotyk.
Ten sam efekt – tyle że mniejszy.

Ha! Przypadłość niegłupia i zdążyła się uodpornić.

 

No więc trzeci wymaz, czwarty antybiotyk…

Piąte niepowodzenie.

 

a87d7e93308a2848d33edee57f618f0d.jpg

***

 

 

Czy rozpoznajesz w powyższej historii, Drogi Czytelniku, znajomy sobie wątek?
Jeśli tak, to zrozumiesz drugiego człowieka oraz schemat tracenia przez niego zaufania do tzw. Oficjalnej Medycyny.

 

 

 

Na szczęście był internet, były rozmowy z interesującymi się gotowaniem oraz medycyną niekonwencjonalną znajomymi i dopiero wtedy, krok po kroku, zrozumiałem, że mój Pan i Zbawca mnie nie wyleczył, gdyż wyleczyć nie mógł. Bo czy którykolwiek lekarz kiedykolwiek spytał nas: “A co Pan/‑i je?”. Nikt nas o to nie spytał, nie pyta i pytać nie będzie. Nigdy, nigdzie.

 

 

 

 

 

5cf598e74d4a1c12f7131c6b7cfef2db.jpg

W powszechnym pojęciu, kwestia odżywiania zamyka się w superpigułce na wszystko, ewentualnie w sloganie “Już w porządku, mój żołądku”.
Kto jeszcze patrzy na swoje posiłki jako możliwość dostarczenia swemu organizmowi nie tylko niezbędnych dla niego składników? Kto patrzy na nie jako okazję do unikania składników go zaśmiecających? A przecież zebrane przez lata toksyny zrobią i pewnie JUŻ robią w nas swoje.

 

I stąd mój tygodniowy post – może drakoński, może dziwaczny, lecz cudownie skuteczny.

 

 

 

 

 

Notabene, gdy po tygodniu, pokutnik wziął do ust pierwszy kęs “normalnego” jedzenia, w jego ustach było niebo, lecz w żołądku piekło. Dopiero wtedy pokutnik zrozumiał jak przez te lata “dobrej kuchni” był przekarmiony, zatłuszczony i zasłodzony.
– “Na coś trzeba umrzeć” – już słyszę głosy ignorujące te “zdrowotnościowe fanaberie”.
Hola!
29d542f777c96f9bbd332e9ed8132aa2.jpgA kto powiedział, że będziemy mieli tyle szczęścia, by od razu umrzeć? A może przez ostatnie 10‑15 lat będziemy już tak schorowani i niedołężni, że naszym jedynym marzeniem będzie szybkie wykitowanie – a tu nic, tylko nadal trzeba będzie żyć i kursować (z pomocą dzieci lub karetek) na trasie szpital–apteka?

Proszę wybaczyć mi ten ironiczny tonik, lecz ręce same zaciskają się w pięści gdy pomyślimy o tym ile możnaby było wywalczyć dla swego własnego zdrowia – gdybyśmy tylko, jako społeczeństwo, mieli tak swobodny dostęp do wiedzy medycznej prawdziwie leczącej tak jak mamy do wiedzy oficjalnej.

 

 

 

Na szczęście, w dobie powszechnego internetu, każda wiedza jest na wyciągnięcie ręki. Dla chcącego, nic trudnego.  :-)

 

 

 

post-owocniak_small.jpg

 

(Ze specjalnymi podziękowaniami dla Moniki i Sebastiana za inspirację.)

 

fotografie  ©  Jacek W.

 

***

Inne artykuły autora z cyklu "Na zdrowie":

• "Na zdrowie - nowe życie dla początkujących"
• "Kawa, kawka, kawusia, kawucha, kawizna, trucizna"
• "Nie ma diety bez kolców"
• "Nie współczuję otyłym"
• "Woda – pić czy nie pić?"
• "Sześć powodów, dla których warto zachorować"
• "Wyrzuty z jabłek, czyli historia jednego samoograniczenia"

Licencja: Creative Commons