JustPaste.it

Wakacje – tak, ale nie z biurem podróży!

Zła passa turystyki wcale nie musi oznaczać zawieszenia na gwoździu urlopowych planów. Być może to najwyższy czas na zmianę wakacyjnych nawyków.

Zła passa turystyki wcale nie musi oznaczać zawieszenia na gwoździu urlopowych planów. Być może to najwyższy czas na zmianę wakacyjnych nawyków.

 

Jestem zwykłym molem korporacyjnym. Oficjalnie spędzam w pracy 8 godzin, nieoficjalnie różnie – czasem nawet 10 i więcej. Nic dziwnego, że na wakacje czekam z utęsknieniem, jak pustynia na deszcz. W końcu jestem tylko człowiekiem i kiedyś muszę się zregenerować. Jednak obecne wakacje, jak nigdy, dały do myślenia. Plajta jednego biura podróży, potem kolejnego i następnego. Zacząłem się zastanawiać, czy zorganizowane wyjazdy rzeczywiście są spełnieniem marzeń?

I jak tu teraz mieć pewność, że idąc do biura, nie zostaniemy nabici w butelkę? Że nie kupimy wycieczki, o której z góry wiadomo, że się nie odbędzie? Niestety, pewności nie ma. Bo bankrutujące biuro nigdy nie przyzna się do dołka finansowego, tylko będzie grało na zwłokę. Mało tego, że zostaniemy oszukani na samym wejściu, to jeszcze próżno będziemy szukać zwrotu kosztów. Nie mówiąc już o zadośćuczynieniu. Na zwrot kwoty, jaką wydaliśmy za wycieczkę, nie ma co liczyć, gdy zapłaciliśmy gotówką albo przelewem. Dopiero, gdy płatności dokonamy kartą, możemy ubiegać się o reklamację za pośrednictwem banku. Ale i to nie zawsze skutkuje, bo część biur przezornie przestała już przyjmować pieniądze tą droga.

Turystyczna podszewka

Przyjrzyjmy się problemowi od podszewki. Skąd zła passa biur podróży? Na pewno przyczyniła się do niej wzrastająca konkurencja na rynku turystycznym. Niemal na każdej ulicy znajdziemy maleńkie biuro, sprzedające wycieczki. Efekt – przepełnienie rynku. Do tego dochodzi kryzys. Niektórzy dywagują, że duża konkurencja sama w sobie nie jest problem, a możliwością wypromowania dobrej marki i usług na wysokim poziomie. Ale za ten poziom najczęściej trzeba słono płacić. A ja wcale nie chcę, by ktoś zdzierał ze mnie tylko dlatego, że turystyka przeżywa ciężki czas.

Powód numer dwa, to parcie na coraz niższą cenę. Wyjazd jest tym atrakcyjniejszy, im mniej kosztuje. Kusimy się na promocję, dajmy na to, dwa tygodnie w Grecji za 1500 złotych. Na miejscu wita nas pokój w niższym standardzie, okna na ulicę, niezbyt urozmaicone menu i opryskliwy recepcjonista. Jak to możliwe?! Zanim zaczniemy rzucać mięsem, wystarczy pomyśleć. Oczywiste jest przecież, że aby zmniejszyć koszty, gdzieś trzeba dokonać cięć. A z pustego nawet Salomon nie naleje. Mamy więc swoje super wakacje, w okrojonej wersji.

Kardynalnym błędem jest jednak zła polityka biznesowa. Przede wszystkim, brak odpowiedniego zaplecza finansowego. Powiedzmy sobie wprost – zawodzi też prawo. Brakuje szczegółowych wytycznych, odpowiedniej kontroli biur. Panuje więc duża samowolka. Pracownicy usług turystycznych pytani o powody zapaści, prócz lakonicznych słów, nabierają wody w usta. Pozostaje zatem wyciąganie wniosków drogą dedukcji.

Przeformułowanie turystyki

Po tej garści informacji powiało niepokojem. Jak teraz mieć pewność, że idąc do biura, nie zostaniemy nabici w butelkę? Właśnie pewności nie ma. Czy to znaczy, że wakacyjne plany lepiej powiesić na gwoździu i odpoczywać z gazetą na balkonie? O niee! Przecież to nie koniec świata. Nie trzeba filozofa, by dojść do wniosku, że wszyscy (łącznie ze mną) przyzwyczaili się do gotowców. Najwyraźniej przyszedł czas na bardziej świadome wybory i koniec wakacji typu instant.

Od czego zacząć? Na początek powinniśmy się zastanowić, czego oczekujemy. Czyli: gdzie chcemy wyjechać i w jaki sposób spędzić nasze wakacje? Jak ma wyglądać hotel? Jakiego typu atrakcje nas interesują i jak planujemy nasz budżet? A propos hoteli, dobrze rozeznać się w markach, standardzie i ofertach. Wystarczy rzucić okiem, by zauważyć, jakiego kota w worku zdarzało nam się kupować na zorganizowanych wyjazdach. Ja np. nigdy nie słyszałem, aby dzieci mogły mieć drugi pokój bez dodatkowych opłat, albo by weekendowy pobyt był tańszy, niż ten w dni powszednie. Nigdy też nie usłyszałem, by w biurze podróży były jakieś rabaty dla stałych klientów. Choć niejednokrotnie słyszałem o słowie „promocja”(?), ale z niższą ceną i jednocześnie z niższym standardem. Żadna promocja, przecież to zwykłe zakupy z niższej półki! Niższą półkę można zaliczyć wykupując nawet zorganizowane all inclusive, np. dostając bungalow, a nie hotelowy pokój. Taki proceder jest nie do pomyślenia w dobrych sieciach hotelowych, jak Novotel, Ibis, czy Mercure.

Jeśli jesteśmy zapalonymi turystami czy też regularnymi urlopowiczami, warto myśleć perspektywicznie. Większość hoteli ma programy lojalnościowe dla stałych klientów, jak np. le club w Accorhotels, które bardzo ułatwiają wakacyjne plany. Dzięki nim można uzyskać atrakcyjne rabaty, specjalne oferty, możliwość pierwszeństwa w rezerwacjach, a nawet dopasowanie godzin opuszczenia pokoju. Nota bene jedną z bardziej uciążliwych praktyk na zorganizowanych wyjazdach było dla mnie koczowanie od rana na walizkach, pomimo wylotu późnym wieczorem. Natomiast sieci hotelowe współpracują z flotą samochodową, liniami lotniczymi, prowadzą także rezerwacje on-line. Czyli wszystko, by człowiek nareszcie czuł się jak klient, a nie jak intruz. Dzięki takiej ofercie ani bungalow już nam nie straszny, ani krach na rynku turystycznym. Bo robimy to, za co już dawno powinniśmy się zabrać. Za świadome i bezpieczne planowanie wakacji.