JustPaste.it

Nocny goblin

Dreszczowiec ku przestrodze. 1: nigdy nie lekceważ nawet najdziwniejszych doniesień dziecka. 2: na miłość boską, rodzice, darujcie sobie w obecności dziecka starcie z powodu...

Dreszczowiec ku przestrodze. 1: nigdy nie lekceważ nawet najdziwniejszych doniesień dziecka. 2: na miłość boską, rodzice, darujcie sobie w obecności dziecka starcie z powodu...

 

...z powodu różnicy zdań. Zwłaszcza rażącej. Zwłaszcza w kwestii wiarygodności i bezpieczeństwa dziecka.
Poważne to błędy. Nie bez rezonansu.
Niby oczywiste, a jednak sprawa niełatwa.
Co sam wiem, bom rodzic.
Poniższa historia jest straszna. Cóż, i tak bywa.
Wystrzegajmy się wspomnianych błędów.

 

Dreszczowiec - nie przesłanie, a rozrywkę samą w sobie! - z ochotą dedykuję człowiekowi, który od dawna ujmuje mnie nie tylko stymulującą ciepło i humor twórczością - przenikliwą i zabawną - ale też taktem i właściwym sobie spokojem. Mimo że jest Człowiekiem Stojącym z Boku, kimś skromnym, opanowanym i dalekim od przepychania się pod jupitery, pokazuje charakter, gdy trzeba. Seta1212 - ukłony.

 

81a65c83e824697f7bee62f11666bb29.jpg

 

...........Nocny goblin

 

- Kubusia gryzie goblin – oznajmiła moja żona przy śniadaniu.
Powolnym ruchem odłożyłem widelec na talerz z jajecznicą i podniosłem na żonę pełen zastanowienia wzrok.
Ostatnio często patrzyłem na Belindę w zastanowieniu. Ktoś mógłby pomyśleć, że kiedy patrzę w ten sposób na żonę, wiele razy w krótkim czasie, oznacza to zafascynowanie. Jak to można pochopnie wnioskować.
Teraz byłem kolejny raz zafrasowany i bliski irytacji. Jak zareagować na takie słowa? Zważywszy, że nasz sześcioletni syn towarzyszył nam przy stole, przy czym także odstawił widelec i zerkał na mnie niespokojnie.
Ze względu na niego zdecydowałem zachować spokój i pogodnym tonem wymruczałem:
- Goblin? Ale one chyba wyginęły po uderzeniu meteorytu?
- Kochanie – westchnęła Belinda. - Nie myl goblinów z gobizaurami. Kuba, pokaż ręce.
Syn zagryzł usta i wysunął przed siebie ręce, ujawniając niewielkie zadrapania.
Pokiwałem głową i sięgnąłem po szklankę z herbatą.
- Moja droga, nie mylę goblinów z gobizaurami. Wiem nawet, że te ostatnie były duże, roślinożerne i żyły w okresie kredy. A te tu rany wyglądają na zabawę z Faryzeuszem, kotem sąsiadów.
Żona pokręciła głową przecząco. Uderzało, że oboje byli bladzi i wyraźnie przygnębieni.
- To nie zabawy z kotem, Michale. Kubę gryzie goblin. Każdej nocy. Od tygodnia.
Poczułem, że rośnie we mnie gniew. Który ojciec pozwoliłby, żeby jego sześcioletniego syna zastraszano i to nierzeczywistymi stworami?
Powstawało z kolei pytanie, która matka by to czyniła.
- Wyjdź, synku – zwróciłem się do Kuby. - Zobacz, czy żółwie mają jeszcze świeży piasek. - Gdy spięty, by nie rzec: zgnębiony syn opuścił kuchnię, mój skierowany do żony ton nabrał ostrości dowódcy okupacyjnego garnizonu: - Co ty sobie wyobrażasz, do diabła? Czy nie za dużo pijesz tego jaskółczego ziela ostatnio? Odbija ci? Rozumiem żarty, ale ty po prostu wpędzasz nasze dziecko w stan lękowy!
- Ja nie żartuję. Od tygodnia goblin terroryzuje Kubę. Wczoraj mi powiedział.
Patrzyłem na nią z niedowierzaniem.
- On ci powiedział? Czy wmówiłaś mu?
- Niczego nie wmówiłam... Ja też myślałam, że gobliny wyginęły.
- Belindo, do cholery! Gobliny nigdy nie istniały, to fikcja literacka!
- Goblin mnie gryzie... - rozległ się smutny głos od drzwi.
- Kubusiu, miałeś sprawdzić!... - urwałem. Po czym spytałem łagodniej: - Syneczku, czy coś cię w nocy gryzie?
- Tak. Goblin.
- Skąd wiesz, że to goblin? - spytałem opanowanym głosem, a przybranie takiego w podobnych okolicznościach kosztuje sporo energii życiowej. - Widziałeś go?
- Tak.
- Widziałeś...? Jak wygląda?
- Taki mały – syn przysunął dłonie do siebie tak, że ledwo wcisnąłbym pomiędzy nie średnią marchew. - Ma główkę brzydką i ostre zęby. I szepcze, rzęzi, charczy i chichocze. I grozi mi. Mówi, że mi przegryzie tętnice i że będziecie płakać po mnie przez pół roku, a potem powiesicie się na balkonie... - W oczach Jakuba zabłysły łzy, które ścisnęły moje serce.
Przez chwilę milczałem wstrząśnięty. W przeciwieństwie do żony, która z niewytłumaczalną satysfakcją zauważyła:
- No widzisz! Trzeba wierzyć dziecku. Podważanie jego słów i przekonań to główny grzech rodzicielski i podstawowy błąd wychowawczy.
Ten idiotyczny komentarz sprawił, że wziąłem się w garść.
- Tak? A jak nazwiesz wmawianie dziecku, że atakuje go potwór? I stymulowanie jego lęków? To kataklizm wychowawczy! Gorzej: to paranoja, moim zdaniem. Goblinów nie ma, podobnie jak gobizaurów.
- Kubusia gryzie goblin – upierała się Belinda. - Widział go przecież. Opisał wygląd.
- Ten wygląd pasuje do chochlika raczej. Albo do krasnoludka od Konopnickiej – zaszydziłem nerwowo.
- Czy krasnoludki od Konopnickiej przegryzały tętnice?
Wstałem, odstawiając z rumorem krzesło, po czym wyszedłem z kuchni.
Często z zastanowieniem patrzyłem na żonę, ale wciąż jeszcze udawało mi się obejść bez rękoczynów.

 

*

 

Obudziłem się w środku nocy. Może z niewygody, bo spałem na kanapie w salonie. Może z wychłodzenia, bo przykryłem się tylko szalem. A może ze złości, która płonęła we mnie małym, acz niewygasłym ogniem gdzieś w głębi duszy.
Najpewniej był to jednak niepokój o syna. Zapewne także o żonę, która zdradzała zmiany osobowości. Była dotąd raczej racjonalną osobą. Pastor niechętnie oddał mi córkę, ale przekonałem go obiecując, że zamiast podróży poślubnej zapewnimy mu pomoc w pisaniu książki UFO nie istnieje – przestańcie nużyć Boga i ludzi odciągać od pracy i wychowywania.
Podniosłem się z kanapy, wsłuchując w ciszę. Nic jej nie mąciło; ani bojaźliwe wzywanie pomocy Jakuba, ani chrapliwe pogróżki goblina. Nie mogły – bo nigdy nie istniał.
W przeciwieństwie do gobizaurów.
Wykonałem krok w kierunku sypialni, ale zaraz zmieniłem zamiar i poszedłem schodami na górę.
Jeśli Belindzie było tak dobrze w łóżku beze mnie, że nie pofatygowała się z pojednawczymi gestami – na przykład dyplomatycznie zalotnym rzutem poduszką w moją głowę – postanowiłem odpuścić sobie starania i z mojej strony. Zresztą i tak ważniejszym było dla mnie zajrzeć do syna. On potrzebował mnie zdecydowanie bardziej. Niestety – w dużej mierze dzięki matce, której działania uśmierzające strach i nierzeczywiste wyobrażenia należało uznać za co najmniej kontrowersyjne.
Wszedłem do pokoju Jakuba bezszelestnie. Za nic nie chciałem zakłócić snu istocie, która miała oczywiste problemy z zasypianiem bez asysty i dwóch lamp jarzeniowych.
Dzięki matce.
Znów poczułem ukłucie złości. Widok śpiącego spokojnie syna trochę mi jej jednak odjął.
Przez chwilę patrzyłem na niego w zastanowieniu. Ale nie tak, jak ostatnio na żonę. Nie z rosnącym poirytowaniem, a nawet niepokojącym odczuciem awersji. Na syna patrzyłem czule i z troską.
Coś lub ktoś mimo wszystko podrapał mu ręce. Czy to Faryzeusz?
Bałem się gorszej opcji. Autoagresji.
Należało podjąć konkretne działania, i to już następnego dnia. Westchnąłem, pocałowałem Kubę w czoło, po czym odwróciłem się i uczyniłem dwa ciche kroki.
Tylko dwa.
Trzeci zawisł w powietrzu po tym, jak usłyszałem dobiegający spod łóżka charkot. Straszny, skrzeczący, bardziej płazi niż ludzki.
Z sercem rozhuśtanym jak kula spiżowa na łańcuchu obróciłem się i jednym susem dopadłem łóżka. Był to dynamiczny sus, do jakiego zdolny jest jedynie zmobilizowany protektor własnego dziecka – ale był to też sus bezgłośny i zgrabny. Żadnych tam uderzeń kości piszczelowych o kant szafki czy potknięć o budowle z klocków.
Zamierzałem dopaść potwora, czymkolwiek był.
Czekałem aż dźwięk powtórzy się, zachowując żarliwą nadzieję, że mój syn nie obudzi się ani na skutek owych dźwięków upiornych, ani podczas egzekucji, którą właśnie z zimnym gniewem zatwierdziłem.
Charkot-skrzekot powtórzył się. A potem, po kilku sekundach, na łóżko od strony okna zaczęło wpełzać na kołdrę coś małego, doprawdy niewielkiego... jak taki chochlik właśnie czy krasnoludek od Konopnickiej... A najprawdopodobniej był to po prostu szczur. To szczur podgryzał moje dziecko. To było oczywiste, logiczne, nade wszystko – dramatyczne i wstrząsające.
Szczury roznoszą choroby i terror. Zostawiają blizny i traumę.
Zacisnąłem zęby tak silnie, że jeden skruszył się, po czym wzniosłem dłoń rozcapierzoną jak stalowe narzędzie uśmiercenia, którym właśnie się stała.
- Obudź się, Kubusiu - wycharczał intruz przerażającym głosem. - Przegryzę ci tętnicę udową i szyjną... Rodzice będą rozpaczać...
Skamieniałem.
Szczury roznoszą choroby i zostawiają traumę... Ale nie mówią.
Nie grożą.
A więc to był chyba jednak ten goblin... Mały. Lecz przecież upiorny, bezwzględny. Mały. Ale może taki był nocny gatunek goblinów. Małych, chciwych terroru na śpiących dzieciach potworów.
Nocny goblin.
W półmroku rozróżniłem sunącą wzdłuż krawędzi łóżka spiczastą główkę. I łapki poruszające się w sposób wyraźnie drapieżny, wrogi. Za chwilę zęby zacisną się na tętnicy. Za chwilę Jakub otworzy oczy, a trauma już nigdy go nie opuści.
Z szybkością pioruna – Zeus zazdrościłby mi tej szybkości – wystrzeliłem dłoń ku małej głowie potwora. Zacisnąłem i zmiażdżyłem ją w amoku. Nigdy nie czułem takiej siły w palcach. Rozległ się głośny chrupot łamanej kości i jęk nieomal ludzki. Zerknąłem trwożliwie na syna, a upewniwszy się, że śpi, wróciłem spojrzeniem do goblina. Leżał nieruchomo i płasko jak taka szmacianka. Nie żył. Mało kto żyje po tym, gdy łamie mu się kark i czyni z głowy miazgę.
Ale mało kto ma jeszcze po tym zdolność wydawania dźwięków, a ja znowu usłyszałem jęk bólu.
Oszołomiony chwyciłem ciało goblina i zapaliłem lampę na stoliku, nie bacząc już na sen Jakuba.
Zapalenie światła może ujawniać straszne rzeczy. Tak było i tym razem.
Goblin w istocie był szmacianką. I to już przed tym, nim zgniotłem mu główkę. Był zabawką; pacynką nakładaną na dłoń w potrzebie odgrywania przedstawień. Trudno zabić coś, co stworzono z tektury, włóczki i lnu. Trudno też podejrzewać pacynkę o roznoszenie chorób i przegryzanie tętnicy udowej.
Owszem, wyglądała okropnie; może w istocie miała przypominać chochlika, gnoma lub goblina, lecz nigdy nie pomyślała o terrorze. Ogłuszony odrzuciłem ją aż na korytarz.
A potem spojrzałem w dół, pod łóżko. Dobiegł spod niego ten sam jęk. Bolesny i ludzki, bo też wydany przez moją żonę, która wygramoliła się stamtąd z wysiłkiem. W górze trzymała złamany palec; ten, którym poruszała główką pacynki.
- Co ty... Co to ma znaczyć?! - wybełkotałem.
Belinda zwróciła na mnie przekrwione oczy.
- Należy wierzyć dzieciom – wycharczała strasznym głosem.
Zabiłem goblina.

*** *** ***