JustPaste.it

SZELEŚCIUCHY są na świecie :)

Czy wy wiecie, czy nie wiecie Szeleściuchy są na świecie :)

Czy wy wiecie, czy nie wiecie Szeleściuchy są na świecie :)

 

Słońce chyliło się ku zachodowi. Świat zaczęła przykrywać szara płachta nocy. Noc zbliżała się wielkimi krokami. Założyła siedmiomilowe buty i starała się prześcignąć dzień, by móc po raz kolejny nad nim zapanować. W końcu zbliżała się godzina władania nocy. Wraz z nocą szedł wujek wiatr, by delikatnie gładzić poliki wszystkich dzieci, przygotowując je do snu. Pod wpływem wujka wiatru lekko poruszały się gałęzie czarodziejskich i nie tylko leśnych, ale i parkowych, drzew. Pojawił się księżyc. Pyszny rogal, powodujący u wszystkich, i nie tylko u dzieci, ale i u dorosłych, apetyt na sen. Sen zawsze był ukojeniem, a po ciężkim dniu ludzie byli głodni odpoczynku. Sen jest ukojeniem- głosi, przed chwilą wymyślone przeze mnie, przysłowie.

Gdy zapada noc, gdy słońce znika za horyzontem, gdy świat opanowuje szaruga wszystkie dzieci szykują się do łóżek. Wszystkie zapytacie. Odpowiem: prawie wszystkie. Gdy powoli gasną światła dnia to tylko odważna Amelia wraz ze swoim tatusiem i czasami ciocią, wybierają się do starego, skrywającego wiele tajemnic, parku.

Po co tam się udają?

Wyruszają odkrywać nieznane. Poznawać niepoznane. Wyruszają jednoczyć się z przyrodą. Jednoczyć, czyli zbliżać się do niej. Dotykać soczystych traw, przytulać się doszorstkich, ale pełnych miłości drzew, odnajdywać zaginione, kumkające żabki, by z labiryntu przydługich traw, by z więzów trawiastych lin uwalniać je i zanosić do stawku, znajdującego się nieopodal parku. Wyruszają, by podziwiać, patrzyć, obserwować, uczyć się świata i...przede wszystkim wyruszają, by w końcu zobaczyć, zamieszkujących park od wieków wieków tajemniczych i nikomu jak dotąd nie znanych, Szeleściuchów.

Amelia, jak co wieczór wyruszyła ze swoim tatą Krisem i ciocią Agą do parku. Warto dotlenić mózg przed snem, no i warto przed udaniem się do krainy wiecznej szczęśliwości poznać coś lub kogoś nowego, nieznanego, dotąd niewidzianego. Dziewczynka z powodu wszystkich tych dobrodziejstw, czekających na nią w parku postanowiła wraz z rodzinką wyruszyć na poszukiwanie przygody, świeżego powietrza i nie tylko tego. Jak co dzień poszli ścieżką, jak co dzień poszli inną ścieżką, ale równie ciekawą jak wczorajsza. Nie lubili monotonii, nudy, powtórek dlatego też urozmaicali sobie trasy. Lubili natomiast poznawać, odkrywać i zwiedzać. Oni lubili nowości. Lubili zmieniać barwy życia na coraz to kolorowsze i ciekawsze. Tak więc szli ścieżką, którą nigdy dotąd nie szli. Szli powoli, bowiem idąc po nieznanym należało uważać na wyboje, dziury, kamienie, jaszczurki, pająki, muchy i inne dziwa zamieszkujące lasopark.

Amalia jednak, jako dziecko nad wyraz ruchliwe, szybkie i ciekawe świata nie zważała na nakazy i upominania ojca, który przestrzegał o trudnościach i pułapkach na drodze. Ona szła nie oglądając się za siebie, nie patrząc w dół, ani nawet przed siebie pojedynczo, w każdą stronę z osobna. Ona robiła inaczej, trochę na złość starym, patrzyła we wszystkie kierunki niemalże jednocześnie. Nie pojedynczo i wolno, ale szybko i niezbyt uważnie, tak się przynajmniej zdawało ojcu i cioci, Amelia jednak wiedziała swoje, a przede wszystkim widziała swoje, a więc wszystko to, co chciała zobaczyć i to właśnie Amelia jako pierwsza spostrzegła Szeleściucha.

Amelia była bystrą dziewczynką. Miała dopiero cztery lata, ale kondycją umysłową przewyższała wszystkich czterolatków uczęszczających do jej grupy przedszkolnej. Ponadto była dzieckiem ciekawym świata, dzieckiem wymagającym, a więc nie zadowalała się zwykłymi zabawami klockami, wprawdzie bywało, że budowała z ciocią garaż dla swojej licznej kolekcji samochodów, ale budowanie nie było tym, co dziewczynka lubiła najbardziej. Najbardziej to ona lubiła poszukiwać, tworzyć i kreatywnie spędzać czas przede wszystkim na świeżym powitrzu.

Taka właśnie była Amelia.

Jeśli zaś idzie o Szeleściuchów, to według opowiadań dorosłych były to stworki, wielkości krasnoludków, zamieszkujące w parkach, w lasach, a także wszędzie tam gdzie nie brakowało krzaków, drzew, traw i innej wysokorosnącej roślinności. Szeleściuchy, choć istniały naprawdę, bo tak mówili dorośli, a przecież dorośli dzieciom tylko prawdę mówią, to nikt nigdy ich nie widział, one właśnie chowały się za zielonością traw, liści, pokrzyw, czyli w miejscach trudno dostępnych, czasem nawet nurkowały w bagnach. Można zatem przypuszczać, że podobnie, jak nasza roślinność były koloru zielonego, dlatego też w zieloności chętnie przebywały, bo tylko tam były mało widoczne, a więc bezpieczne, a na tym pewnie najbardziej w świecie im zależało. Miały prawo obawiać się ludzi? Mogły obawiać się parkowej dużej zwierzyny? Jak sądzicie?

Amelia wraz z ciocią i tatą szła nieznaną do dnia dzisiejszego ścieżką, otoczoną z dwóch stron różnego rodzaju roślinami, z których wydobywał się znany jej, jak i jej rodzinie, szelest. Zaszeleściło raz. Amelia nawet nie usłyszała, zajęta była układaniem na listku czterokropkiej biedronki.

Zaszeleściło drugi raz, nieco głośniej. Amelia nie usłyszała, zajęta była pogonią za małą, upierdliwą muszką.

Zaszeleściło trzeci raz, nikt z nich po raz kolejny nie usłyszał szelestu, bowiem cała trójka zajęta była zbieraniem sił, które potrzebne im były do przeskoczenia przez kałużę, która niespodziewanie pojawiła się na odkrywanej przez nich dróżce.

Zaszeleściło czwarty raz, tym razem tak mocno, że cała czwórka znieruchomiała, po czym w przestrachu wzdrygnęła się.

  • To Szeleściuch – krzyknęła ciocia, po czym ile sił w nogach zaczęła uciekać. W ślad za nią pobiegła i Amelia i jej tata.

Kiedy się zatrzymali, mając nadzieję, że już w bezpiecznym miejscu, a więc z dala od Szeleściuchów, coś znowu zaszeleściło w trawie. Ciocia po raz kolejny udała wielki przestrach, Amelia uczyniła podobnie, no i tata nie pozostał bez strachu, jego, to dziwne uczucie również opanowało. Cała trójka stała jakby otulona nieziemskim strachem, ale czy wszystkie ich strachy były prawdziwe i takie same? Ciocia jakby leciutko uśmiechała się pod nosem. Czyżby coś ukrywała? Tata patrzył na nią uważnie, ale niczego nie zauważył, niczego wzbudzającego podejrzeń. Amelia również przez kilka sekund obserwowała ją uważnie, wiedziała bowiem, że ciotka, choć niemłoda, to miewa głupie pomysły, ale i ona niczego nie zauważyła. Zresztą dlaczego tak bardzo przestraszyli się Szeleściuchów, czy one były tak groźne jak lwy? Przecież były wielkości krasnoludków.

Opanowali się po chwili i postanowili odszukać stworki. Cała trójka weszła w trawę po prawej stronie ścieżki. Kiedy uważnie przeszukiwali każde źdźbło trawy, to po lewej stronie coś zaszeleściło. Wyskoczyli więc z trawy po prawej stronie i wskoczyli w trawę po drugiej stronie, kiedy byli po drugiej stronie, czyli lewej, po prawej, w trawie coś zaszeleściło. Wskoczyli zatem w prawą trawę, kiedy tam byli, zaszeleściło po stronie przeciwnej. Z godzinę tak skakali, to z prawa, to z lewa. W końcu opadli z sił od przeskakiwania z trawy do trawy, ale determinacja ich nie opuściła. Mieli jeden cel. Chcieli ujrzeć Szeleściucha, choć jednego, dlatego też konsekwentnie swój plan realizowali. Szukali dość długo, ale bez skutku. Zaczęło się ściemniać. Robiło się coraz chłodniej. Coraz później. Wskazówki zegara pędziły jak oszalałe. Teraz mała była już na dziewiątce, zaś duża, nieco szybsza i z ADHD ustawiała się na moment na dwunastce. Tata zarządził powrót. Amelia trochę marudziła, ale szybko dała się przekonać. Najważniejszym i ostatecznie przekonującym okazał się argument taty. Tata obiecał po powrocie przyrządzić bajeczne kanapki w kształcie misiów, no i być może Szeleściuchów. To w mig zachęciło Amelię do powrotu. Tak więc, po jakże ważnych słowach taty wszyscy zrobili w tył zwrot i udali się w kierunku domu. Ciocia szła jako ostatnia i to ona rzucała przez całą drogę szyszki w trawę. Robiła to już wcześniej.

Wracali do domu, a Szeleściuchy, dzięki pomysłowości cioci towarzyszyły im aż do końca ścieżki, a więc i do końca drogi do domu.