JustPaste.it

Naruszanie godności – ciągle nierozpoznany temat?

jest jeszcze wiele do zrobienia

jest jeszcze wiele do zrobienia

 

Monica Levinsky

Telewizja CNN została ostro skrytykowana przez amerykański departament stanu. Chodzi o działanie reporterów, którzy odnaleźli prywatny dziennik Christophera Stevensa (ambasador USA w Libii zamordowany podczas protestów wywołanych przez film szkalujący Mahometa).

Zarzucono tej telestacji, że wykorzystała zapiski, nie zważając na ich prywatny charakter. To działanie nazwano „haniebnym i niewybaczalnym”. Uznano, że prywatnych zapisków nie można wykorzystywać w celach dziennikarskich. Co w takim razie z „listami do Marysieńki” [1] sprzed wieków? Może wprowadzić pojęcie „świeżość pamiętnikarska”?

Problem niewątpliwie dotyczy etyki dziennikarskiej i ciekawe, czy w Stanach ruszy proces o naruszenie dóbr osobistych ofiary albo jej rodziny i czym się ten konflikt zakończy. Może wykrystalizuje się jakiś nowy standard, który będzie obowiązywać wszystkich światowych dziennikarzy?

 

Może słynny gdański sąd powinien nasłuchiwać nowych trendów płynących z wielkiego świata, bowiem nad Motławą uznano (sprawa IC692/09), że ani zwykły obywatel, ani dziennikarz, nie ma prawa komentować zapisów dokonywanych na znanym polskim portalu, bo jest to naruszenie prywatności obywatela tam piszącego. Według naszego sądu nie można (bez zgody autora – w tym przypadku nomen omen pisarki) omawiać jego komentarzy, zwłaszcza w sposób krytyczny, bowiem to może negatywnie wpłynąć na jego karierę zawodową. Nie można nawet stosować inicjałów autora i czynić aluzji do jego zawodu, bowiem – tak argumentował sędzia! – nazwisko jest rzadkie a profesja także mało rozpowszechniona, zatem czytelnicy na całym świecie mogliby dotrzeć do poufnych danych naszego rodaka i mogłoby mu to poszargać opinię pośród wydawców (pisuje książki), pośród profesorów (generuje doktorat na znanej uczelni) i pośród rodziców studentów (wykłada latoroślom).

Sąd jednak nie poradził, aby spieniony obywatel zamiast sądowych pretensji, po prostu zmienił nazwisko i profesję na bardziej popularne. Sąd także nie znalazł przykładu, aby ktokolwiek wystąpił o taką zgodę, bo wie, że nikt by jej nie udzielił. Gdyby jednak gdański sędzia zechciał udzielić zgody na jego totalne skrytykowanie w mediach, to zaraz do niego o to wystąpię...

Natomiast ów sędzia nie widział nic niestosownego w tym, że autor sfałszował podpis i że pomawiał innego użytkownika o to, że rzekomo pisuje obleśne na jego temat żarciki i komentarze – togowiec ominął ten temat całkowicie i uznał, że wykonał swoją robotę solidnie i uczciwie. Czy ma sobie coś do zarzucenia – nie wiadomo, bowiem zamknął się w swojej niezawisłej skorupie i ma w nosie swoje knoty, choć zapewne jest przekonany, że liter prawa nie ma tamże. Najważniejsze dla niego jest wzięcie solidnej pensji i zasłonięcie się za immunitetem – reszta go nie interesuje. No niestety – nasze sądownictwo kuleje i pewnie zawsze kulało, tyle że ongiś nie było internetu i kamerek a teraz po prostu każdy może mniej lub bardziej obiektywnie omówić takiego czy innego sędziego – sytuacja nie do pozazdroszczenia, ale może odpłyną z tego zawodu mizerni pachołcy a pozostaną prawdziwi rycerze Temidy?

 

W ostatnich dniach polskie media ostro lecą po nazwiskach prokuratorów i sędziów zamieszanych w skandalicznie prowadzoną sprawę z parabankiem Amber Gold w tle. Nie pozostawiają suchej nitki na biednych temidowych urzędnikach, którzy przecież mogli się pomylić (każdy wszak może, a nie mylą się tylko ci, co mało pracują albo w ogóle nic nie robią), mogli przeoczyć tę firmę pośród całych stert innych spraw (choćby pomiędzy podróbek legitymacji szkolnych), mogli połasić się na fanty (któż nie ma problemów finansowych?). Mogli też oczywiście okazać się całkowitymi burakami, którzy nie powinni zajmować się poważnym tematami, ale przecież w podobnej sytuacji są setki tysięcy naszych rodaków i dlatego zajmujemy takie a nie inne miejsce na liście cywilizowanych państw. Przecież ta afera potwierdza, że wysoko postawionych prokuratorów i sędziów winduje się według negatywnego klucza.

Czyż pastwienie się zwierzchników i mediów nad tymi, wszak ludzkimi, istotami o sporych ładunkach swej godności nie jest przestępstwem zniesławienia i czy gdańskie sądownictwo nie powinno zająć się obroną ich czci? Przecież mają wprawę, choćby proces IC692/09 dowodzi, że mamy profesjonalne i odważne kadry, które powinny dawać odpór wszelkim przejawom łamania art. 212 Kk – skoro togowcy nie wyrazili zgody na zamieszczenie linków prowadzących do autora i nie zgodzili się na jego krytykę (a tym bardziej na podawanie pełnych danych osobowych), to – jeśli nie są hipokrytami – powinni zastosować identyczne standardy wobec postponowanych funkcjonariuszy sądowych, zwłaszcza że oni pełnią w społeczeństwie znacznie ważniejszą rolę, niż pisarze, doktoranci, czy wykładowcy.

Nie powinniśmy patrzeć biernie na kopanie leżącego – już i bez tego najedli się wstydu! I pewnie nie otrzymają premii do parotysięcznych płac, więc dajmy im spokój i nie majstrujmy nadal przy ich nazwiskach i karierze zawodowej.

 

Okazuje się, że najsłynniejszy prezes jednego z naszych sądów okręgowych jest osobą znaną w samym CBA i prokuraturze. Droga jego awansu - choć zgodna z prawem - pozostawia pewne wątpliwości. „Newsweek” przeprowadził swoje śledztwo, w którym ujawnił pewne ciekawostki [2], z którymi można tamże obszernie się zapoznać.

Szef KRP [3] publicznie zarzucił prokuratorce, że kłamie i czekamy teraz na jej pozew w sprawie o zniesławienie. Można zaproponować odpowiedniego adwokata – może z pobliskiego Gdańska? Gdyby tak jeszcze pogrzebać i powęszyć, to okazałoby się, że przy aferze Amber Gold majstrowano na całego i to majstrowało całkiem sporo osób...

A może prokuratorem od bardzo ważnych spraw powinien być silny a zasadniczy facet, który - niczym Chuck Norris albo Clint Eastwood - zajmie się na poważnie istotnymi sprawami, a nie dyskusjami o fryzurach, o kolorze paznokci, o zakupach strojów na sylwestra i o dalszym ciągu południowoamerykańskich seriali?

Może wzorem słynnego filmu o Klosie [4], zainstalować dziennikarza pośród rycerzy naszej Temidy i coś znacznie większego wykryje? I zacznie się sypanie swoich?

Jak widać, standardy w dziedzinie „co można opisywać i ukazywać w mediach, a czego nie można” ciągle są niezdefiniowanym obszarem nie tylko na świecie, ale także u nas. Może w końcu – zamiast procesować się po sądach – Temida albo dziennikarze wydadzą kodeks honorowy w tej sprawie i wszyscy porządni dziennikarze będą wiedzieć, jakie tematy mogą poruszać, aby nie urazić zabitych pamiętnikarzy lub ich rodzin, aby nie krytykować osób, które sobie tego nie życzą i aby nie pokazywać wizerunków osób w sytuacjach, które one uważają za prywatne.

 

Skoro świat ma być lepszy, to dlaczego nie czynić go lepszym poprzez wydanie kodeksu zawierającego cenne wytyczne? Kiedyś było w cenie przestrzeganie kodeksu honorowego Boziewicza [5], więc dlaczegóż nie opierać się na dobrych wzorcach?

 

Były minister sprawiedliwości, Włodzimierz Cimoszewicz, ocenił surowo działania prokuratury – „W każdym przypadku mogą być jakieś szczególne przyczyny. To co występuje najczęściej, to brak profesjonalizmu lub zwykłe lenistwo. Prokuratorzy są niedouczeni, awanse zawodowe były dość często związane ze zmianami politycznymi w kraju”.

Jako człowiek dobrze znający temat, szokuje spostrzeżeniem – „Czasami prokuratorzy latami obsesyjnie prześladują kogoś ewidentnie niewinnego, czasami są niewytłumaczalnie wyrozumiali”. Nie każdy obywatel jest przygotowany na takie hiobowe wieści, nie każdy przyjmie je ze zrozumieniem, zwłaszcza że nie wypowiada się osoba poszkodowana, lecz były minister z branży.

Zapytany o jakość prawniczych studiów, zastosował dwuznaczne określenie – „Wydaje mi się, że studia prawnicze i aplikacje są na przyzwoitym poziomie”, co można zinterpretować, że istotnie, wydaje się (i jemu, i nam wszystkim), że są one na dobrym poziomie...

Od setek lat Polakom zarzucano partyjnictwo oraz prywatę i, zdaniem byłego ministra i wicepremiera, niewiele się zmieniło – „Jeśli jednak partyjniactwo lub prywata zakłócają reguły gry, to wszystko się sypie”.

Wypowiedział się także w sprawie sędziów - „Są całe kategorie spraw, w których sędziowie wykazują zdumiewającą wyrozumiałość. To, co mnie razi bardziej, to oczywiste pomyłki sędziowskie. Główną przyczyną jest niedouczenie. I to jest problem. O losie ludzi, ich wolności, sytuacji majątkowej decydują często niewystarczająco kompetentni sędziowie”. I tu trafił w sedno, bowiem pomyłek jest zbyt wiele, ale zdarzają się procesy oparte wręcz na sfałszowaniu pozwu (np. IC692/09) przez adwokata i niedostrzeżenie tego szwindla przez sędziego (i to przypadkiem najsławniejszego, bo gdańskiego, okręgowego sądu).

Czy środowisko prokuratorskie i sędziowskie wystąpi gremialnie z protestem albo z pozwem, bo zostało naruszone dobre imię tej grupy zawodowej i to przez własnego ministra, który także dodał – „W tym przypadku rzeczywiście trudno znaleźć jakieś wiarygodne wytłumaczenie całej serii decyzji i zachowań korzystnych dla notorycznego oszusta”, zatem dokonał surowej oceny b. prezesa Amber Gold na długo przed wydaniem wyroku? Dobry prawnik pozwałby (w imieniu b. prezesa AG) p. Cimoszewicza za ferowanie falstartowych wyroków i sugerowanie wyroku sędziom.

 

Ciągle ktoś kogoś o coś pomawia, permanentnie naruszane są dobre imiona – a to hurtem, a to indywidualnie - i co? Od czasu do czasu Temida zabiera się za co setne pomówienie i latami dzieli włos na czworo (jak we wspomnianej sprawie o podanej sygnaturze). Jak dawni celnicy, którzy to z pociągu - jadącego do Polski z braterskiej NRD - wyciągali paru „turystów” i ich dokładnie kontrolowali (ogołacając do szczętu), zaś reszta szczęśliwców jechała z podobnym przemytem, ciesząc się na swój sposób z lat siedemdziesiątych zeszłego wieku.

 

Media także nie mają wspólnych ogólnoświatowych standardów w dziedzinie zamieszczania fotek osób publicznych i dochodzi do incydentów (zagrożonych poważnymi procesami), kiedy to para książęcych wipów zajmuje się olejkowaniem pary niemal królewskich gron ładniejszej połowy (dobrze, że nie kiści brzydszej połówki) bez zastosowania parawanu albo chociaż parasola, choć już wszyscy wiedzą, że z kosmosu można czytać gazetę, a co dopiero dojrzeć piłki, arbuzy, melony, czy bimbały wszelakiego sortu, w tym już szlachetne, bo nobilitowane ślubem. Ale może zależało im na rozgłosie i księżnej arystokratyczne zasady po prostu bimbały? Ciekawe co na to powie powszechnie lubiana szefowa największego zamorskiego światowego imperium, która przecież znowu (wcześniej miała z bratem połowy omawianej pary) ma problemy (jak to mawiają: małe książątka – mały kłopot, duże księcie – duży kłopot). Tradycjonaliści uważają, że ta pani jednak nie nadaje się na księżną, podobnie jak wielu togowców nie nadaje się do pełnienia tej zaszczytnej roli w społeczeństwie.

Brytyjska paradna paradująca para (paradnik i paradnica) mogłaby spędzać wczasy w pensjonacie „Paradnica” nad naszym Bałtykiem, gdzie mogłaby cokolwiek dyskretniej paradować (jest nieco chłodniej) choć parachora [6] na skórze sympatycznej zdrowej pary młodej nie zależy specjalnie od temperatury otoczenia. Paragraf to osoba nosząca się i zachowująca niezupełnie jak prawdziwy graf, zaś niektóre damy to raczej paraksiężniczki, niźli prawdziwe księżne.

Katrina Darling (22), kuzynka starszej o 8 lat księżnej Katherine, wie jak wykorzystać swoje pochodzenie - sympatyczna kelnerka trafiła na okładkę brytyjskiego „Playboya” i - korzystając ze sławy – już po arystokracku (z racji pochodzenia podbija sobie stawki) rozbiera się w nowojorskim barze. I nie ma za złe, że ją filmują i zamieszczają w internecie – taka z niej paraarystokratka. Zamiast zakładać koronę na głowę, to zakłada siebie na rurę...

Jeśli ktoś publicznie tańcuje przy pilersie albo publicznie pisuje na portalach, to powinien liczyć się z omówieniem, a nawet z krytyką, i to bez starania się o zgodę na wpis komentarza.

Sprawa jest mniej oczywista, kiedy osoba publiczna chowa się w prywatnych chaszczach i ktoś ją podgląda i uwiecznia, np. paparacze [7]. Może przepisy należy zmienić i zabronić wykonywania tego niehonorowego zawodu? Po prostu zdelegalizować paparaczy? Jednak nie urządzać referendum, bo większość obywateli głosowałaby za ich pozostawieniem (z oczywistych powodów).

 

To, że już dawno naruszono dobre (a nawet znakomite) imię dawnego prezydenta USA, Billa Clintona, wie parę miliardów ludzi [8] ale najsłynniejsza stażystka świata, czyli Monica Lewinsky, zapowiedziała wydanie autobiografii. Po wielu latach chce ujawnić najpikantniejsze szczegóły szokującego związku z jej szefem. Dawna towarzyszka biur(k)owych zabaw zapewnia, że Clinton uwielbiał orgie i wszelakiego rodzaju sekszabawki, w tym możliwe, że także naprędce skombinowane (zabronione w Stanach) cepelinowate solidne wyroby kubańskiego przemysłu tytoniowego, wystawione na ciężką próbę (ale tym razem nie ognia). Podobno te zwijane aromatyczne liście pośród kuszących zakamarków, to zaledwie wierzchołek góry lodowej!

Czego to się nie robi dla sławy i kasy (mówi się o 12 mln dolarów)? I kto stanie w obronie dobrego imienia postponowanego człowieka reprezentującego najsilniejsze państwo świata? A przecież książkę można wydać w dowolnym miejscu na Ziemi, poza jurysdykcją USA i innych sprzymierzonych państw. Może zająłby się tym tandem adwokat-sędzia Sądu Okręgowego w Gdańsku? Mają przecież wprawę w obronie godności, tym razem polskiej pisarki, na podstawie art. 212 Kk.

 

[1] – „Listy do Marysieńki” – zbiór listów miłosnych króla Jana III Sobieskiego do ukochanej żony Marii Kazimiery, zwanej Marysieńką, pisane podczas rozstań, głównie w latach 1665–1683

[2] - zdaniem Moniki Olejnik: „informacje potwierdzają tezę, że wymiar sprawiedliwości gnije” i jest to zbieżne ze spostrzeżeniami „Newsweeka”

[3] - szef Krajowej Rady Prokuratorów, Edward Zalewski, podsumował – „Stwierdziliśmy parę innych smutnych faktów dla prokuratury, a mianowicie kompletne niezrozumienie istoty nadzoru służbowego ze strony bezpośredniej przełożonej [tu pada nazwisko – trącające majstrowaniem - tej biednej kobiety], która - jako nadzorująca śledztwo ws. Amber Gold - w ogóle nie czytała akt sprawy, choć miała taki obowiązek. Wprawdzie mówiła, że czytała te akta, ale na skutek szczegółowych pytań członków Rady, skonstatowaliśmy smutny fakt: pani prokurator tych akt nie czytała i na to nałożyła się słaba znajomość prawa bankowego”.

[4] - Szósty odcinek (pt. „Żelazny Krzyż”, 1967) serialu „Stawka większa niż życie”. Podczas kolacji kończącej polowanie w majątku polskiego hrabiego (z naszego wywiadu), oficer gestapo odkrywa przypadkiem w łazience skrytkę z mikrofilmami. Hrabia zostaje aresztowany. Jego sprawą zajmuje się Kloss, który chce, aby szlachcic podczas przesłuchań obciążył kilku niemieckich zbrodniarzy wojennych. Hrabia doskonale wciela się w rolę i opowiada przesłuchującym o „spisku” na Himmlera, w który wplątuje coraz więcej osób. Za wykrycie zdrady nasz Kloss zostaje odznaczony przez samego Hitlera Żelaznym Krzyżem

[5] - Polski Kodeks Honorowy (znany też jako Kodeks Boziewicza) – dzieło z 1919, dotyczące zasad honorowego, postępowania

[6] - parachora - wielkość charakteryzująca ciecze (w tym olejki do ciała), zależna od napięcia powierzchniowego, gęstości i masy cząsteczkowej cieczy oraz od wilgotności powietrza (przy pensjonacie), w którym znajduje się ciecz

[7] – „paparazzi”, „paparazzo” – zbyt trudna deklinacja obcej nazwy dla przeciętnego Polaka; raczej „paparacz”

[8] - skandalem zajął się niezależny (jak to określenie rozumieć? inni są zależni?) prokurator Kenneth Starr - Clintonowi zarzucono mówienie nieprawdy i niemal odwołano go z urzędu prezydenta, jednak dokończył drugą kadencję, a afera z Lewinsky (nazywana także Monicagate i Zippergate - afera rozporkowa) - zwiększyła jego popularność w społeczeństwie, co potwierdza ogólnie znaną prawdę – chcesz być sławny, to narozrabiaj, najlepiej erotycznie, a zyskasz popularność (prezydent) lub pieniądze (stażystka)