JustPaste.it

Jak robimy reportaż. Dziennikarstwo zaangażowane.

Makabryczna humoreska dla robiących licencjat z dziennikarstwa telewizyjnego w jednym akcie.

Makabryczna humoreska dla robiących licencjat z dziennikarstwa telewizyjnego w jednym akcie.

 

Występują: Katarzyna Kobyła, Redaktor Maria Wieszecka z Warszawy.
Rzecz się dzieje w chacie Katarzyny Kobyły we wsi Głucha.
Katarzyna Kobyła siedzi w kuchni przy stole i obiera kartofle. Katarzyna ubrana jest biednie w niemodne ciuchy, ale czysto.
W kuchni nie ma prawie żadnych sprzętów. Drugie krzesło stoi pod ścianą. Rozlega się dzwonek.

Katarzyna Kobyła: Wejść!

Wchodzi redaktor Maria Wieszecka z Telewizji, ubrana supermodnie i bardzo elegancko.

Katarzyna Kobyła: A toż to nasza kochana Pani Redaktor. Proszę bardzo niechże Pani wejdzie.

Katarzyna Kobyła przestaje obierać kartofle, wyciera rękawem stół i przystawia drugie krzesło.

Katarzyna Kobyła: Tak mi przykro nie mam Pani Redaktor czym poczęstować. W domu tylko te kartofle. Nie mam nawet herbaty. Niech Pani siada. Pani pewnie zmęczona.

Maria Wieszecka siada na krześle. Sprawdzając wcześniej, czy nie jest brudne.

Maria Wieszecka: Pani Katarzyno, niech Pani się niczym nie przejmuje. Nie jestem zmęczona, przyjechałam samochodem. Nie przyjechałam tu, aby się najeść. W ogóle nie jestem głodna. Czy Pani oglądała mój program w telewizji?

Katarzyna Kobyła: Tak, oglądałam. Kolasińscy mają telewizor. Jak miał być ten program, zaprosili nas wszystkich. Agata jeszcze żyła.

Maria Wieszecka: I jak Pani się podobało?

Katarzyna Kobyła: Podobało bardzo, ale ja wyszłam fatalnie. Jestem taka niefotogeniczna. Za to Pani redaktor pięknie wyszła. Kolasiński powiedział, że Pani Redaktor to jest piękna kobieta. Kolasińska świadkiem, że tak powiedział.

Maria Wieszecka: Niech się Pani nie przejmuje. Dzisiaj zrobimy drugi program. Będzie o wiele lepiej. Ekipa już jedzie. Mają świetne nowoczesne lampy ksenonowe. Wie Pani przy takich lampach wychodzą wspaniałe kolory. Przekona się Pani. Przyjdzie charakteryzator. Upudrujemy Panią.

Katarzyna Kobyła: Upudrujemy?

Maria Wieszecka: To nic. Tylko na chwilę do zdjęć, żeby lepiej wyszły. Zaraz potem to się zmyje i nic nie będzie znać. Ale niech no Pani powie, jak we wsi program się podobał.

Katarzyna Kobyła: No wie Pani Redaktor. Za przeproszeniem Pani Redaktor – tytuł nie bardzo się podobał. Kolasiński powiedział, że tytuł był zły, a potem to samo powiedział sołtys Karbowniczy.

Maria Wieszecka: Pani Kasiu, musi być taki tytuł. Teraz jest duża konkurencja w telewizji, prywatne stacje, żeby dostać reklamy trzeba mieć oglądalność. Pieniądze, wie Pani, są bardzo ważne. Jak ludzie przeczytają program w gazecie, muszą włączyć naszą stację. I co jeszcze sołtys powiedział?

Katarzyna Kobyła: Tak po prawdzie, to sołtys Karbowniczy powiedział, że tytuł "We wsi Głucha dzieci umierają z głodu" to skandal, a poza tym, że nie było nic o tym, że w zeszłym roku utwierdziliśmy drogę i, że we wsi jest Ochotnicza Straż Pożarna.

Maria Wieszecka: A po programie ludzie coś Pani pomogli?

Katarzyna Kobyła: Wilczkowie mi bardzo pomogli. Wilczek dał mi pięć kilo cebuli. Powiedział, że cebula w tym roku mu obrodziła, a na targach nie chcą jej kupować, i dlatego mi daje, bo sami nie zjedzą tyle. Ale Wilczek, to wie Pani Redaktor, odludek. Zadarł z całą wsią i honorny taki jakby nie wiadomo kim był.

Maria Wieszecka: A inni?

Katarzyna Kobyła: To gorzej. Powiedzieli, że jak ja teraz występuję w telewizji, to na pewno mam dużo pieniędzy. Kabotyccy nawet chcieli ode mnie pożyczyć 100 złotych.

Maria Wieszecka: A to ciemnota. Dużo jeszcze takich jest jeszcze po wsiach, niestety.

Katarzyna Kobyła: W sklepie też nie chcieli dawać na kredyt, a nawet upomnieli się o te 240 złotych, co im byłam winna. Ale Pan Bóg ich pokarał. Zbankrutowali. Przez trzy tygodnie we wsi sklepu nie było, tylko na Przysiółku. Teraz inni z miasta mają otworzyć nowy sklep.

Maria Wieszecka: A propos Pana Boga. U księdza Pani była, Pani Katarzynko?

Katarzyna Kobyła: Byłam, tak jak mi Pani Redaktor doradzała.

Maria Wieszecka: I jak było?

Katarzyna Kobyła: Kolasiński mnie zawiózł, jak jechał na targ. Do kościoła u nas daleko, 10 kilometrów. Tak, że tylko z powrotem szłam pieszo.

Maria Wieszecka: I co ksiądz Pani powiedział?

Katarzyna Kobyła: Pobłogosławił i poświęcił mnie, ale pieniędzy nie dał. Ksiądz buduje u nas w Głuchej kościół na trzy tysiące osób. Już cztery lata buduje, a jedynie fundamenty widać. Ksiądz powiedział, że u nas po wsiach ludzie bidne. Na tace po 20 groszy dają. Ale są i bogatsi, ale ci to dają po 50 groszy, albo po 20 jak nikt nie patrzy. Ksiądz powiedział, że jak tak dalej pójdzie, to kościół będzie się budował 30 lat i on nie dożyje końca. Pytał się, dlaczego dzieci nie chodzą do kościoła. Powiedziałam, że dzieci słabiuteńkie, a do kościoła daleko. Gdyby był w Głuchej, to bym poszła.

Maria Wieszecka: Pani Katarzynko, myśmy w programie podali konto. Może ludzie coś wpłacili, to będzie Pani miała pieniądze. No ale ja nie jestem księgową, nic o tym nie wiem. A co poza tym słychać u Pani?

Katarzyna Kobyła: Wspominałam Pani Redaktor, że Agata umarła.

Maria Wieszecka: Kto to była Agata?

Katarzyna Kobyła: Jak to!? Moja druga córka. Pani redaktor rozmawiała z nią, jak była u nas poprzednio.

Maria Wieszecka: Przepraszam bardzo Pani Katarzyno. Ja jestem ostatnio strasznie przepracowana. Mylą mi się ważne rzeczy. Ale wie Pani, mój syn studiuje teraz na Oxfordzie. Samo czesne kosztuje 10 tysięcy dolarów za semestr. Żeby to zapłacić, muszę zrobić cztery reportaże, a co mówić o innych wydatkach. Ale to straszne nieszczęście z tą Agatką, kiedy umarła?

Katarzyna Kobyła: W zeszły piątek. Przedwczoraj był pogrzeb.

Maria Wieszecka: I co? Znowu z głodu?

Katarzyna Kobyła: Ona mało jadła. Swoje jedzenie oddawała młodszym. Mówiła, że jest brzydka i nic z niej nie będzie. I naprawdę była brzydka, ruda i piegowata, nie wiadomo po kim, na dodatek mała urosła.

Maria Wieszecka: Ile miała lat?

Katarzyna Kobyła: Piętnaście. Ale tak po prawdzie, to ona nie umarła z głodu, tylko się przeziębiła. Jak była bardzo słaba, zabrali ją do szpitala. Następnego dnia umarła. Pan Doktor powiedział, że były komplikacje po zapaleniu płuc.

Maria Wieszecka: Pani Kasiu, jak przyjedzie ekipa, to niech Pani powie, że umarła z głodu. Tak będzie lepiej. A propos, gdzie są Pani dzieci?

Katarzyna Kobyła: Poszły pracować w pole.

Maria Wieszecka: Te malutkie też?

Katarzyna Kobyła: Malutkie wzięli ze sobą, bo ja miałam iść do Wilczków. Pomóc Wilczkowi młócić zboże. Wilczek powiedział, że da mi za to jeszcze dwa kilo cebuli i 5 złotych. Wilczek się obrazi, to bardzo honorny chłop. A co ja miałam pójść, jak Pani redaktor przyjechała?

Maria Wieszecka: A do szkoły dzieci dalej nie chodzą?

Katarzyna Kobyła: Do szkoły daleko, 4 kilometry. Dzieci słabiuteńkie. Nie mają książek, ani zeszytów. Z czego będą się uczyć?

Maria Wieszecka: Już jeden wyrok Pani za to miała.

Katarzyna Kobyła: Tak, był komornik. Przyjechał samochodem. Takim jak Pani Redaktor.

Maria Wieszecka: Takim samym?!

Katarzyna Kobyła: No nie wiem. Ja się nie znam na samochodach, ale kolor był podobny, taki błyszczący.

Maria Wieszecka: I jak było z tym komornikiem?

Katarzyna Kobyła: To porządny Pan. Na początku chciał mi zabrać tą malowaną skrzynię, co mam po dziadkach, w której trzymam wszystkie swoje rzeczy. Ale potem powiedział, że muzeum i tak nie ma pieniędzy, żeby za nią zapłacić, a on jest tutaj tylko przejazdem, bo jedzie do Węgrzyka na grzyby, a tu by trzeba było przyjechać furgonetką i skrzyni nie zabrał.

Maria Wieszecka: Co z ta ekipą? Powinni już być.

Maria Wieszecka wyjmuje telefon komórkowy i wyciska numer.

Maria Wieszecka: Halo – To ja – A to nieszczęście – A to pech – To dzisiaj nic z tego? – No trudno – Nie straciłam – Dużo materiału zebrałam – Cześć.

Maria Wieszecka: Pani Kasiu, no niestety. W Gródku zawaliła się czteropiętrowa kamienica. Zabrali nam ekipę.

Katarzyna Kobyła: Co Pani Redaktor mówi?

Maria Wieszecka: Wie Pani, w Gródku była taka kamienica. Cztery lata temu przeznaczyli ją do rozbiórki ze względu na stan techniczny, ale ludzie dalej w niej mieszkali. Mieli ich przenieść do mieszkań zastępczych, ale w całym Gródku nie ma ani jednego mieszkania zastępczego. Dziś rano kamienica się zawaliła. Wydobyto dziewięć ciał i dalej pracują. Nie wiadomo ilu ludzi tam było. Redaktor Tomaszewski tam pojechał i zawrócili nasza ekipę.

Katarzyna Kobyła: To dopiero nieszczęście.

Maria Wieszecka: Redaktor Tomaszewski zrobi świetny reportaż, ale ja nie jestem zawistna. Mówię Pani, Pani Kasiu. Nie opłaca się być zawistnym. Ludzie zawistni nie robią kariery. Przekonałam się o tym. Zresztą Redaktor Tomaszewski jest w porządku. I ma problemy. Rzucił się na budowę domu, a kredyty teraz strasznie drogie. Bardzo potrzebuje pieniędzy. Pani Kasiu, ja już będę musiała jechać, ale wrócę do Pani na pewno z ekipą. Zostawiam Pani swoją wizytówkę.

Katarzyna Kobyła: Dziękuje Pani Redaktor.

Maria Wieszecka: Tu jest mój telefon. Może Pani zadzwonić. Jak mnie nie ma, odbiera automatyczna sekretarka. Gdyby ktoś umarł, niech Pani koniecznie zadzwoni, ale ja i tak przyjadę.

Katarzyna Kobyła: Przepraszam Panią bardzo Pani Redaktor. U Sołtysa jest telefon, ale dzwonienie do Warszawy bardzo drogo kosztuje.

Maria Wieszecka: Nie tak drogo. 80 groszy za minutę. Ja tu Pani zostawię 80 groszy. Minuta wystarczy.

Maria Wieszecka wyjmuje 80 groszy z portfela. Kładzie na stole.

Maria Wieszecka: No to dowiedzenia, ja już lecę. Przyjadę do Pani na pewno. I to niedługo. Ten reportaż musi nam się udać!

Maria Wieszecka wychodzi. Katarzyna Kobyła podnosi z podłogi garnek i kontynuuje obieranie kartofli.

 

dr Cat Mrucuss